Aktualnie ja (od dzisiaj) i połowa mojej rodziny (od jakiś trzech dni) kimamy po kątach w moim rodzinnym domu, gdzie odbyło się oficjalne ogłaszanie zaręczyn mojej kuzynki. A że lepiej zebrać wszystkich w jedną kupę, odbywało się to u nas - Mama starała się porozdzielać materace jak najlepiej, byleby tylko każdemu było wygodnie. W tej chwili miejsce przed domem wygląda jak parking przed supermarketem.
Dojechałam jako ostatnia, nie miałam ochoty dzielić domu z taką liczbą współlokatorów, więc obijałam się przez te parę dni w moim mieszkaniu. Przyjechałam tylko na "imprezę", potem na szybkie piwo z kuzynką i jej przyszłym mężem. W dobrych humorach wracamy do domu, a odgłosy śmiechów i rozmów słychać było dobre dwie uliczki dalej.
Dopiero tego wieczora weszłam po raz pierwszy od paru dni do mojego pokoju.
Zatkało mnie.
Znalazłam but. A raczej szpilkę. Odruchowo zerknęłam na wielką kupę moich szpilek, która zwykle piętrzy się przy łóżku, kiedy tylko postanawiam na jakiś czas się tam wprowadzić. KAŻDY BUT NIE MIAŁ SZPILKI/OBCASA.
Wkurzona jak sto diabłów chwytam 1/6 tego co pozostało z moich butów, po czym weszłam do salonu, przekrzykując gwar pytam kto to zrobił. Spojrzenia wszystkich padają na małe kuzynki, które może i czasem wredne, ale mrugają oczami zaskoczone i zarzekają się że to nie one.
- A ja. - odzywa się pewnie nieźle podpita ciotunia, najwyraźniej dalej wściekła na mnie - Twoja mama... no... *hep!* mówiła że masz problemy z kręgosłupem i nogami, i że to przez te szpilki pewnie... Ja tylko dbam o twoje zdrowie, Call, naprawdę...
Właśnie skończyłam z kuzynką i kuzynem podliczać straty - na szczęście chowam wszystkie paragony - wyszło naprawdę sporo. Łzy mi prawie pociekły na widok szpilek na które odkładałam dokładnie pół roku, grosz do grosza, po czym sprowadzałam je z Ameryki, ale szybko się otrząsnęłam i podałam ciotuni karteczkę z dopiętymi paragonami, na... czterocyfrową sumkę. Prawie pięcio. Inwestowałam w te cuda od bardzo dawna, co ważniejsze - bardzo dużo.
Otrzeźwiała natychmiast.
- A... A... pamiętasz te, które przywiozłam ci z Niemiec dwa lata temu? Majątek za nie dałam. Za nie płacić nie będę. - uśmiecha się triumfalnie.
- Majątek, mamo? - kuzynka z paragonami, segregująca buty patrzy na nią z rozbawieniem - pięć euro. Przywiozłyśmy ich tyle że obdarowałam połowę koleżanek.
Ciotunia tylko się obruszyła i jak gdyby nigdy nic sięgnęła po kolejną szklaneczkę.
Czeka ją jutro bardzo fajna niespodzianka.
Ma czas do końca miesiąca na odkupienie tych które jeszcze są w sprzedaży, naprawienie tych których już w sklepach się nie dostanie, zwrot pieniędzy za te, które pozostaną tylko wspomnieniem.
W przeciwnym wypadku pójdę na policję, chociaż nie wiem czy to coś da.
Jestem wściekła.
A co najgorsze - zostały mi dwie pary szpilek z czterdziestu ośmiu.
Kurtyny nie będzie.
Mam ochotę tylko się upić.
Dojechałam jako ostatnia, nie miałam ochoty dzielić domu z taką liczbą współlokatorów, więc obijałam się przez te parę dni w moim mieszkaniu. Przyjechałam tylko na "imprezę", potem na szybkie piwo z kuzynką i jej przyszłym mężem. W dobrych humorach wracamy do domu, a odgłosy śmiechów i rozmów słychać było dobre dwie uliczki dalej.
Dopiero tego wieczora weszłam po raz pierwszy od paru dni do mojego pokoju.
Zatkało mnie.
Znalazłam but. A raczej szpilkę. Odruchowo zerknęłam na wielką kupę moich szpilek, która zwykle piętrzy się przy łóżku, kiedy tylko postanawiam na jakiś czas się tam wprowadzić. KAŻDY BUT NIE MIAŁ SZPILKI/OBCASA.
Wkurzona jak sto diabłów chwytam 1/6 tego co pozostało z moich butów, po czym weszłam do salonu, przekrzykując gwar pytam kto to zrobił. Spojrzenia wszystkich padają na małe kuzynki, które może i czasem wredne, ale mrugają oczami zaskoczone i zarzekają się że to nie one.
- A ja. - odzywa się pewnie nieźle podpita ciotunia, najwyraźniej dalej wściekła na mnie - Twoja mama... no... *hep!* mówiła że masz problemy z kręgosłupem i nogami, i że to przez te szpilki pewnie... Ja tylko dbam o twoje zdrowie, Call, naprawdę...
Właśnie skończyłam z kuzynką i kuzynem podliczać straty - na szczęście chowam wszystkie paragony - wyszło naprawdę sporo. Łzy mi prawie pociekły na widok szpilek na które odkładałam dokładnie pół roku, grosz do grosza, po czym sprowadzałam je z Ameryki, ale szybko się otrząsnęłam i podałam ciotuni karteczkę z dopiętymi paragonami, na... czterocyfrową sumkę. Prawie pięcio. Inwestowałam w te cuda od bardzo dawna, co ważniejsze - bardzo dużo.
Otrzeźwiała natychmiast.
- A... A... pamiętasz te, które przywiozłam ci z Niemiec dwa lata temu? Majątek za nie dałam. Za nie płacić nie będę. - uśmiecha się triumfalnie.
- Majątek, mamo? - kuzynka z paragonami, segregująca buty patrzy na nią z rozbawieniem - pięć euro. Przywiozłyśmy ich tyle że obdarowałam połowę koleżanek.
Ciotunia tylko się obruszyła i jak gdyby nigdy nic sięgnęła po kolejną szklaneczkę.
Czeka ją jutro bardzo fajna niespodzianka.
Ma czas do końca miesiąca na odkupienie tych które jeszcze są w sprzedaży, naprawienie tych których już w sklepach się nie dostanie, zwrot pieniędzy za te, które pozostaną tylko wspomnieniem.
W przeciwnym wypadku pójdę na policję, chociaż nie wiem czy to coś da.
Jestem wściekła.
A co najgorsze - zostały mi dwie pary szpilek z czterdziestu ośmiu.
Kurtyny nie będzie.
Mam ochotę tylko się upić.
Nigdy więcej rodziny pod dachem jak słowo daje.
Ocena:
814
(1142)
Komentarze