Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

#42525

przez Konto usunięte ·
| Do ulubionych
Mając lat sześć byłam tak potwornie nieśmiała,że moi rodzice udali się nawet ze mną do lekarza, który wyjaśnił im, że żadnej nieprawidłowości nie widzi i po prostu takie już ze mnie dziecko.
Muszę wspomnieć, że bardzo trudno było mi zawierać przyjaźnie i wchodzić w rozmaite społeczne interakcje, oraz że już jako siedmioletnia dziewczynka miałam bardzo głębokie przemyślenia, wiem bo pisałam skrupulatnie pamiętniko-dziennik, który mam do dziś. Niektóre moje zapisane tam stwierdzenia głęboko mnie dziś zadziwiają.

Przez nieśmiałość szkoła podstawowa była dla mnie mordęgą. Moi rodzice starali się o nauczanie indywidualne, ale nie było możliwe jego uzyskanie, a to z powodu decyzji lekarskiej o tym, że nie mam żadnej dysfunkcji fizycznej ani psychicznej.
Moje cierpienia z powodu bycia w pewien sposób odrzuconą przez szkolną społeczność - bardzo małomówna, dobrze ucząca się, cicha i aż za spokojna dziewczynka nie nadawała się do towarzystwa - powodowały u mnie niechęć do szkoły graniczącą z histerią, kiedy matka rano odprowadzała mnie do mojej klasy.

Pewnego dnia zjawił się nowy nauczyciel. Nauczał plastyki, a ja szybko znalazłam przedmiot, dla którego warto było iść rano do szkoły. Biło od niego jakąś taką bezpieczną aurą.
W domu nigdy nie czułam się tak dobrze jak w jego klasie, moja matka zawsze była osobą zimną i pedantyczną, dbającą w większości tylko o to, żebym się nie wygłupiła w towarzystwie i nie ośmieszyła jej, a ojciec zajęty był wiecznie papierami, maszyną do pisania, papierosem, gazetą, kawą i ciastkami ze słonym sosem z karmelu, fotelem z przetartym siedzeniem, nową angielską książką, przyjaciółmi, wytrawnym drinkiem, w skrócie - wszystkim, ale nie rodziną.

Moją pierwszą dłuższą dyskusję na tematy zupełnie ważkie stoczyłam właśnie z nauczycielem plastyki. Przy nim rozgadywałam się i w sumie przez pierwszy tydzień od kiedy zaczął uczyć odezwałam się więcej razy niż od początku szkoły.
Zaczęłam zostawać po lekcjach, kiedy to było możliwe, pomagając mu sklejać łańcuchy papierowe oraz inne ozdoby, przygotowując materiały na kolejne lekcje i gadając jak najęta o wszystkim, o czym w domu, rodzicom, nawet bym nie pisnęła słówkiem. Słuchał mnie, odpowiadał na czasem ciężkie pytania.

Bardzo szybko przywiązałam się do niego. Okazywałam moje przywiązanie bardzo fizycznie, jak wiele innych dzieci, co w dzisiejszych podejrzliwych czasach jest plagą dla wszelkiej maści nauczycieli. Przytulałam się do niego, łapałam go za rękę, raz nawet, na koniec roku, przed wakacjami, pocałowałam go w policzek jak najlepszego przyjaciela.
Po jakimś czasie można powiedzieć, że zaprzyjaźniliśmy się.
Doznałam zaszczytu bycia odprowadzaną przez idącego w tę samą stronę nauczyciela, aż do skrzyżowania przed moją ulicą.

I wtedy sąsiadka zwróciła na to uwagę mojej matce. Rodzicielka zaczęła odbierać mnie ze szkoły, tak że szans nie miałam, by pozostawać po zajęciach, chociaż bardzo tęskniłam za "moim nauczycielem". Lecz wkrótce rozpoczęły się też godzinne pogadanki o pedofilach, seksie, dzieciach, małych kotkach i piwnicach, zagrożeniach czyhających na mnie na każdym kroku i, jakby tego było mało, o świętym Mikołaju który NIE istnieje, w razie jakby jakiś pedofil się za niego podał.

Znowu stałam się małomówna, na ogniskowych wyprawach raz w semestrze nie chciałam już śpiewać ani siedzieć koło nauczyciela plastyki, żeby toczyć z nim wielogodzinne rozmowy.
Siadałam w ostatniej ławce, nie w pierwszej, za to pierwsza wychodziłam z klasy. Kiedy próbował mnie zagadać, żebym może została, bez słowa uciekałam.
W końcu zaczęłam unikać lekcji plastyki, matczyna propaganda anty nauczycielowi zdawała egzamin na sześć z plusem. Możecie uważać to za śmieszne, ja sama uważam moje przeszłe zachowanie za niepoważne, ale wtedy, na przestrzeni trzech lat pomiędzy siódmym i dziesiątym rokiem życia, było to wszystko dla mnie przerażające i bardzo poważne.

Pewnego dnia nauczyciel zjawił się w naszym domu, co odkryłam już po powrocie z lekcji.Schowałam się w korytarzu i obserwowałam.
Ojciec krzyczał, matka udawała, że mdleje, nauczyciel wymachiwał rękami. W końcu usłyszałam : "To moje dziecko i nie musisz pan o nie dbać!" i odpowiedź: "A kto w takim razie będzie?! Pańska córka ma wielkie problemy, które sobie LEKCEWAŻYCIE!"
Odczułam to jako osobistą zdradę, zresztą po wyjściu nauczyciela matka powiedziała mi, że wie iż zwierzałam się nauczycielowi. Pomyślałam, że powiedział jej wszystko.
Ojciec zagroził mu policją i sprawą w sądzie, jeżeli to się nie uspokoi. Nauczyciel wyszedł trzaskając drzwiami, matka ostatecznie teatralnie zemdlała. Później zabrali mnie do szpitala i psychiatry, poddali serii obrzydliwych badań których każdy szczegół pamiętam do dziś.

Po tym nie chodziłam już na plastykę, uciekałam widząc Nauczyciela na korytarzu. Krótko później nauczyciel zwolnił się ze stanowiska, gdy plotki rozsiewane przez moją matkę po całym mieście zebrały żniwo.

Po jakimś czasie zmieniłam szkołę i nigdy więcej nie zamieniłam z nim słowa. Dziś wiem, że chciał mi pomóc otworzyć się na świat i ludzi, a dzięki moim wspaniałym rodzicom do szesnastego roku życia musiałam brać leki żeby uspokoić ataki nerwów i histerii, zdarzające się czasem kiedy znajdowałam się w większym tłumie ludzi.
To prawda, co mówią - nadgorliwość jest gorsza od faszyzmu.

szkoła

Skomentuj (61) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1024 (1212)

Komentarze

Momencik, trwa ładowanie komentarzy   ładowanie…