Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
zarchiwizowany

#42632

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Tyle tutaj jest historii o ochroniarzach, call center, ratownikach medycznych. Postanowiłem dodać i swoją, ale nie typową historię, bo historię więzienną. Zbierałem się bardzo długo, by to napisać, raz nawet napisałem swoją historię tutaj, ale przed zatwierdzeniem skasowałem ją, bo opuściła mnie wena twórcza, by pisać dalej. Opowiem Wam w jaki sposób i za co w Polsce można trafić do więzienia. Opiszę Wam sprawę niczym u Franza Kafki, czyli jak upodlić i zniszczyć psychicznie człowieka za nic.

3 lata temu sprzedałem na pewnym popularnym, polskim portalu aukcyjnym telefon komórkowy Sony J70. Sprzedał się on za złotówkę, kosztów wysyłki wziąłem 12 zł. Gdy na moje konto bankowe wpłynęła oszołamiająca kwota w wysokości 13 zł, telefon spakowałem i wysłałem. O całej sprawie dawno zapomniałem, potwierdzenie nadania także wyrzuciłem po 3 miesiącach (ważne!). Szanowny jegomość, który zakupił ode mnie tenże telefon udał się na policję, gdyż jak twierdził w mailach, nie otrzymał towaru. Pamiętam jak wczoraj, gdy 3 lata temu będąc na studiach zadzwonili do mnie rodzice i powiedzieli, że mam zawiadomienie z policji. Naprawdę nie uśmiechało mi się jechać ponad 160 km do swego miasta ze stolicy w której studiuję. Nie wiem, jakim cudem, ale organy ścigania dowiedziały się o tym, że studiuję w innym mieście i moją sprawą zaczęła prowadzić policja w Warszawie. Przyjeżdżali po mnie 2x do akademika. Raz w nocy, innym razem po kilku miesiącach przyszli do mnie do pokoju, oświadczając przy dwóch bardzo zdziwionych ich obecnością współlokatorach, że powinienem zostać wyniesiony w kajdankach, ale się zlitują i dają mi ostatnią szansę, by udać się na komisariat i złożyć wyjaśnienia. Powiem szczerze, że nie miałem najmniejszej ochoty tam iść, ponieważ miałem zajęcia, sporo nauki, sesję. Od samego początku tej groteskowej sprawy myślałem sobie: "za mała szkodliwość społeczna czynu, pewnie umorzą". Nie umorzyli. W końcu udałem się na komisariat będący około 1 km do mojego akademika. Zamiast jako świadek, przesłuchiwany byłem jako podejrzany. Jeden z policjantów korzystając ze strony Archiwum Allegro zaczął przeglądać moje komentarze, oraz sprawdzać, co sprzedawałem. Jego również oschła koleżanka zasugerowała mi, bym przyznał się do winy. Przyznałem się. Byłem młody, głupi, chciałem mieć tą całą śmieszną i żenującą sprawę za sobą, a nie uśmiechało mi się jechać na rozprawę sądową do Wrocławia, w którym prowadzona była moja sprawa (człowiek, który kupił ten telefon był stamtąd). Pani policjant, która zasugerowała mi przyznanie się do winy zadzwoniła do innej pani prokurator z Wrocławia, by jej oznajmić o moim przyznaniu się. Otrzymałem do zapłaty 200 zł (10 dziennych stawek po 20 zł pracy prokuratora), których nie zapłaciłem. Razem z tatą napisaliśmy krótko po tym odwołanie do Wrocławia w którym wyjaśniłem, że działałem pod presją policjantki. Żyłem tak sobie w błogiej nieświadomości ponad rok, gdy znów otrzymałem telefon z domu od rodziców. Tym razem byłem poszukiwany przez policję jak przestępca. Byli nawet po mnie kilka razy w miejscu zameldowania, lecz na komendę wracali beze mnie - nie mieszkam tam od lat. Sielanka, w której to byłem nieuchwytny dla wymiaru sprawiedliwości trwała do sierpnia tego roku.

W owym sierpniu wybrałem się z kolegą na Krakowskie Przedmieście nocą na imprezę. Kolega niestety zachowywał się prowokująco, ponieważ był w stanie wskazującym. Jego zachowanie zwróciło uwagę 2 pań policjantek, które zaprosiły nas na bok i poprosiły o nasze dowody osobiste. Kolega został puszczony, zaś po mnie przyjechała popularnie zwana "suka", z której wyszedł policjant i oznajmił mi, że zostałem zatrzymany. Pojechałem na komisariat w którym zabrali ode mnie portfel z dokumentami oraz telefon. Po zbadaniu mnie alkomatem zaczęła się papierkologia, która trwała niemal 1.5 godziny. W tym czasie kilka razy pytali się mnie o moje imiona, imiona rodziców, pesel, miejsce zamieszkania, zameldowania. Nad ranem przewieźli mnie na dołek, gdzie przez kilka godzin czekałem na decyzję z sądu. Piekielni okazali się strażnicy, którzy zachowywali się gorzej niż dzieci w podstawówce. Puszczali jakieś techno z telefonu krzycząc, gwiżdżąc i wyzywając więźniów. Gdy poprosiłem ich o to, by zadzwonili do mojego pracodawcy i poinformowali go, że dziś nie zjawię się w pracy, byli mili, ale po zamknięciu mnie w celi usłyszałem tekst: "Co za ch*j pie*olony!!! Jaki k*tas z niego. Nie dość, że śmieć siedzi w pierdlu, to my jeszcze do jego je*anego szefa mamy dzwonić!?". Około godziny 9 rano przyjechali po mnie policjanci oznajmiając, że rodzice zapłacili za mnie te 200 zł i niebawem wyjdę, ale do poniedziałku muszę zostać w więzieniu, póki nie zaksięgują się pieniądze. Mówiąc to było już mi wszystko jedno. Czułem się jak ostatni śmieć na tej Ziemi. Wioząc mnie na "dołek byłem skuty w kajdany. Teraz też mnie skuli i wsadzili do "suki". Policjant wioząc mnie do więzienia powiedział, że wie, za co tu jestem i przeprasza mnie za to, co robi, ale taki jest jego obowiązek. Po wyjściu z samochodu zabrali mnie do małego pomieszczenia. W nim zabrali mi plecak, wszystko, co miałem przy sobie. W pomieszczonku tym było okienko w którym kobieta zapytała się mnie, czy mam 2000 zł (!?). Gdy zaprzeczyłem powiedziała mi "no to idziesz na 10 dni do więzienia". Serce stanęło mi w gardle. Mam iść na 10 dni do paki!? Przerosło mnie to całkowicie. Gotowały się we mnie wszystkie uczucia. Od wściekłości po gorycz, ale starałem się nie załamywać. Następnie trafiłem na blok lekarski, na którym śliczna, drobna blondynka sprawdziła mi, czy na dołku nie złapałem wszy. Miała strach w oczach, widać, że bardzo bała się więźniów. Zabrali mi sznurowadła z butów oraz pasek od spodni, a następnie zrobiono mi zdjęcie do karty więziennej i trafiłem do celi przejściowej. Cela była obskurna. Widać było, że czas stanął tam 60, 70 lat temu. Każdy, przeciętny człowiek patrząc na to wszystko załamałby się. Sam nie wiem, jak dałem radę. Zaraz po tym przyszedł do mnie strażnik. Dał mi froterki na buty i kazał pucować "długą" (główny korytarz w więzieniu) kafelek po kafelku. Razem ze mną robili to inni osadzeni. Bardziej upokorzony nie czułem się nigdy. Po około 3 godzinach znów trafiłem do celi, ponieważ była kolacja. Po kolacji przyprowadzili do mnie chłopaka w moim wieku. Przyszedł na "nockę", bym się "nie wyhuśtał", czyli nie popełnił samobójstwa w celi. Chłopak był potężny, bardzo umięśniony. Byłem przekonany, że zostanę jego zabawką i mnie pobije, lecz okazał się bardzo wesołą, barwną postacią. Był ze mną 2 dni, pocieszał mnie, że nie długo wyjdę, że pieniądze niedługo się zaksięgują. Każdego dnia siedziałem i czekałem, aż przyjdzie strażnik i powie "pakuj się, wychodzisz" jednak to nie następowało. W między czasie dosłali mi mężczyznę, który trafił za podżyrowanie telefonu. Po 3 dniach w celi przejściowej trafiłem do 3 osobowej celi z....... 2 mordercami. Jeden z nich, Rysiek, był to człowiek, który odsiedział ponad 22 lata i od długoletniego siedzenia dostał schizofrenii. Drugi z nich dostał 25 lat odsiadki i robił wszystko, bym nie myślał o tym, że siedzę w więzieniu. Wyszedłem po 6 dniach, zamiast 10, ponieważ 6 dni księgowały się pieniądze na konto. W tym czasie moi rodzice odchodzili od zmysłów wydzwaniając to na policję w moim mieście do do prokuratury we Wrocławiu. W tym czasie znosiłem przytłaczającą, więzienną atmosferę, życie więzienne, naloty "czarnych" panów wywracających celę do góry nogami, apele o 6 nad ranem.

Piekielna okazała się także pani prokurator, która kazała przelać moim rodzicom pieniądze na konto za pośrednictwem poczty. Powiedziała mojemu tacie: "jeśli chce Pan, by syn wyszedł z aresztu musi pan natychmiast przesłać mi skan nadania faksem". Tato na to: "A skąd ja Pani faks wezmę. Mogę Pani wysłać to na maila?". Pani prokurator: "Nie, bo maila nie posiadam". Gdy tato wysłał jej pierwszy raz skan nadania, Pani prokurator powiedziała, że skan jest niewyraźny. Gdy tato wysłał skan drugi raz, owa pani powiedziała, że skan jest wyraźny, ale posiedzę sobie do poniedziałku, póki pieniądze się nie zaksięgują. Przez 6 dni zwodziła mojego ojca. Kto był bardziej piekielny oceńcie sami. Przez telefon za złotówkę, który nie doszedł zrzuciliście się drodzy czytelnicy na moje 6 dniowe wakacje za kratami. Aby było jeszcze śmieszniej, przy wyjściu na tzw "bramie", gdybym powiedział, że udaję się do domu, nie do mieszkania w Warszawie, dostałbym od więzienia 100 zł na bilet. Tak dostałem tylko 10 zł za metro. A poszedłem siedzieć w sumie za 200 zł. A takich absurdów w naszym kochanym państwie nie brakuje.

Areszt śledczy na Rakowieckiej

Skomentuj (56) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 292 (510)

Komentarze

Momencik, trwa ładowanie komentarzy   ładowanie…