Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
zarchiwizowany

#44516

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Opowiem Wam o tym, jak straciłam zdrowie i zaufanie do lekarzy. Będzie przykro.

Miałam lat 17. Chodziłam do liceum i pewnego dnia na przerwie poczułam się bardzo źle. Wróciłam do domu.

Miałam problemy z żołądkiem, więc po prostu przez tydzień zostałam w domu. Nic nie mogłam przełknąć, jednak starałam się jeść. Miałam nadzieję, że mi przejdzie. Kiedy nie przechodziło, poszłam do lekarza pierwszego kontaktu. Pani Doktor zleciła mi kilka badań. Żadne badanie nie wykazało kompletnie nic.

Czułam się coraz gorzej, więc znów się udałam do mojej lekarki, tym razem dostałam skierowanie do gastrologa z powtórzeniem badań w trybie pilnym. Wizyta odbyła się na zasadzie: "No ja w tamtych badaniach nic nie widzę. Jesteś zdrowa." Koniec wizyty...

Znów wróciłam do mojej Lekarki. Była w tym momencie bezsilna, nie wiedziała co zrobić. Była przejęta tym, jak wyglądam i jakie mam dolegliwości. Zleciła mi wszystkie możliwe badania, jakie w tym czasie mógł wystawiać lekarz pierwszego kontaktu (za co, o czym dowiedziałam się później, dostała "ostrzeżenie", ponieważ to wystawianie skierowań na siłę i bez podstaw, skoro wyniki są w porządku).

Międzyczasie mocno straciłam na wadze. Średnio dziennie znikało pół kilograma. Pani Doktor znów skierowała mnie do gastrologa, jednak tym razem termin był bardzo odległy...
Wróciłam do niej z tą wiadomością, więc dała mi skierowanie na gastroskopię z dopiskiem "Bardzo pilnie proszę o przeprowadzenie badania, stan pacjentki się bardzo pogarsza z nieznanej przyczyny." Kazała mi się udać od razu pod pokój zabiegowy i podać skierowanie lekarzowi (ponieważ "najlepiej wyposażony mamy szpital wojewódzki, tam kazała mi się udać za każdym razem, z nadzieją że ten tytuł jest prawdą"). Kiedy dałam skierowanie lekarzowi, ten mnie po prostu wyśmiał.
Powiedział mniej więcej:
"Tak, jasne, będę od razu badać każdego kto dostanie skierowanie od pierwszego kontaktu z takim dopiskiem! HAHA! Dobry żart. Młoda jesteś, nic ci nie jest."
Jednak gastroskopię wykonał, stwierdził że mam jakieś małe wrzody, dużo żółci i ogólnie to nie żołądek młodej osoby ale nic mi nie jest".

Co miałam robić dalej?
Szukać pomocy... Wciąż.

Moja Pani Doktor nie wiedziała co robić. Dosłownie ręce jej opadły, bo nikt nie chciał się mną zająć. Przepisała leki na wrzody i skierowanie do szpitala. Powiedziała, żebym poszła ze skierowaniem, gotowa do przyjęcia na oddział.
Przygotowałam pidżamę, podstawowe przybory kosmetyczne i tym podobne. Udałam się do szpitala.

Tam mnie przebadano (ciśnienie, tętno) i oto co usłyszałam od lekarki jak wysłuchała objawów. Była przy tym moja mama.
Pani ze szpitala:
- No ewidentnie anoreksja na tle nerwowym. Położymy Cię tutaj obok, nawodnimy szybciutko i będzie wszystko grać. Masz jeść kisiele, skoro nic innego nie potrafisz.
Nawodnili i odesłali do domu...

Słaba, załamana, nie mogąca patrzeć na jedzenie, wygłodzona... Obraz nędzy i rozpaczy. Chciałam jeść ale nie potrafiłam! Jak widziałam się w lustrze, byłam przerażona. To nie byłam ja. Ale co robić dalej? Pomoc potrzebna...

Tym razem postanowiłam nagiąć reguły. Poszłam do gastrologa, innego niż ostatnio w tym szpitalu, poza kolejką ale ze skierowaniem.
Wchodzę do gabinetu i mówię:
- Pani doktor, proszę mi pomóc! Badania nic nie wykazują, a ja w ciągu ostatniego tygodnia straciłam już równo 10 kilogramów! I...
(Tu mi przerwała)
- To czym ty się przejmujesz?! Też bym tak chciała! (Dokładny cytat).
Nie zdążyłam usiąść, wyszłam z gabinetu... Był to trzeci tydzień od kiedy "wyszłam ze szkoły", w ciągu ostatnich 7 dni straciłam równo 10 kilo. Dosłownie znikałam...

Poszłam do mojej lekarki, poprosiłam o kolejne skierowanie do szpitala. Wystawiła bez problemu.

Udałam się do szpitala. Trafiłam znów na tę samą przyjmującą lekarkę co ostatnio. Była zdziwiona, że znowu jestem. Tym razem rozmowa przebiegła nieco inaczej:
[Ja]: - Pamięta mnie Pani, prawda? Nie wyjdę z gabinetu, nie dam się po raz kolejny odesłać z niczym, nie wyjdę, póki nie weźmiecie mnie na oddział i mi nie pomożecie!
[Lekarka]: - No ale co, kisiel nie pomógł?
[Ja]: - Powtarzam, nie wyjdę póki mnie nie weźmiecie na oddział, proszę na mnie spojrzeć! Może anorektyczka tak wygląda, ale na pewno nie szuka tak intensywnie pomocy! Błagam!
[Lekarka]: - No to na oddział.

W szpitalu okazało się, po przeprowadzeniu gastroskopii z pobraniem wycinka, że jestem bardzo chora, wycieńczona i trzeba szybko zareagować.

Spędziłam w szpitalu tydzień. Co przez ten tydzień przeszłam, to już osobna historia.

W dzień, kiedy poczułam się źle: waga 63 kilo.
Dzień kiedy wyszłam ze szpitala: 42 kilo.
W miesiąc zniknęłam. Ze zdrowej, młodej dziewczyny zamieniłam się w chodzący szkielet z żebrami na wierzchu. To na co zachorowałam jest dość powszechne, jednak miało u mnie dość "ostry przebieg", a i leczenie opóźnione, nieudolne... Efekty są takie, że po dziś dzień walczę ze skutkami ubocznymi źle, powtarzam ŹLE przeprowadzonego leczenia (chociaż pomogło na "chorobę"), i na dalsze efekty uboczne czekam po dziś dzień, bo nie wiadomo, co tym razem wyskoczy. To w sumie reakcja łańcuchowa, gdzie jest dużo niewiadomych.

FAKTY:
- Objawy anoreksji
- Młoda osoba, a wyniki niby OK, tylko lekko się pogarszają
- Lekarze obojętni prócz mojej Lekarki pierwszego kontaktu
- Leczenie przeprowadzone zbyt gwałtownie (?). Zalano mnie lekami tak mocno, że żołądek się poddał.
- Nagięłam zasady: szłam bez kolejki, szukałam pomocy na oślep, wydawałam żądania
- Nie wiem jak się nazywa przeciwieństwo hipochondrii, ale ja naprawdę rzadko reaguję na objawy choroby, a w tym momencie zaczęłam szybko szukać pomocy, więc możecie się domyślić, jak bardzo cierpiałam...
- Żyję.

Pozdrawiam tych, u których uaktywnił się Helicobacter Pylori.
Zazdroszczę tym, u których przebieg HP był "łagodny".

Skomentuj (14) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 134 (218)

Komentarze

Momencik, trwa ładowanie komentarzy   ładowanie…