zarchiwizowany
Skomentuj
(48)
Pobierz ten tekst w formie obrazka
Dwa lata temu mieszkałam sobie w akademiku. Warto wspomnieć, że byłam posiadaczką bardzo długich włosów, które sięgały mi niemal do pośladków. Nie robiłam z nimi nie wiadomo, czego, jednakowoż wielokrotnie słyszałam, że są obiektem kobiecego pożądania.
Pokój dzieliłam z dziewczyną, która, jeśli chodzi o samo towarzystwo, ani mnie ziębiła, ani grzała. Czasem pogadałyśmy, czasem nie, generalnie miła persona, ale nie sposób powiedzieć, żebyśmy były przyjaciółkami. Jedyna rzecz, która w jej wydaniu robiła na mnie duże wrażenie, to ustawiczne zmiany w uczesaniu; a to grzywka, a to inny kolor, loki, itd. Co tydzień (góra dwa) wyglądała inaczej.
Po paru miesiącach ochota na metamorfozy chyba jej przeszła, a przynajmniej tak mi się wydawało.
Było zimne popołudnie, siedziałam sobie w najlepsze w pokoju z herbatą, kiedy wpada moja współlokatorka i tako rzecze:
- Ej, Sixfeet, słuchaj: tak sobie myślałam... ty masz takie fajne te swoje włosy... Może chciałabyś je obciąć i mi je sprzedać? Wiesz, teraz ludzie tak robią i zarabiają na tym niezłą kasę. Ja mogę zaproponować ci [tu podała kwotę, od której zakręciło mi się w głowie.]
Cóż, po przemyśleniu sprawy, które trwało sekundę, oświadczyłam koleżance nieco zduszonym głosem, że nigdy-w-życiu nie pozbędę się swoich włosów za żadną cenę. Nie i koniec.
Nie wyglądała na zadowoloną, ale też nie zrobiła żadnej sceny.
Minęło parę tygodni, trochę o tym wspominała, prosiła, rzucała aluzjami, ale byłam nieugięta.
Pewnego dnia zmogła mnie grypa. Nic to, zaległam w łóżku śpiąc naprzemiennie z czytaniem. Tego wieczora czułam się wyjątkowo źle, toteż położyłam się wcześniej spać, zaplatając włosy w warkocz, coby mi się nie przyklejały do twarzy.
Mówiąc prosto i brutalnie: obudziłam się bez warkocza. Końcówki moich włosów wesoło łaskotały mnie w małżowinę uszną.
Kiedy otrząsnęłam się z pierwszego szoku (drugiego i trzeciego też), dostrzegłam w końcu, że nie ma rzeczy mojej szanownej współlokatorki. Oczywiście, jakie to banalne, wyprowadziła się. Niedaleko jednak, gdyż po paru dniach ujrzałam ją koło akademika. Jej głowę zdobił piękny kok.
Pokój dzieliłam z dziewczyną, która, jeśli chodzi o samo towarzystwo, ani mnie ziębiła, ani grzała. Czasem pogadałyśmy, czasem nie, generalnie miła persona, ale nie sposób powiedzieć, żebyśmy były przyjaciółkami. Jedyna rzecz, która w jej wydaniu robiła na mnie duże wrażenie, to ustawiczne zmiany w uczesaniu; a to grzywka, a to inny kolor, loki, itd. Co tydzień (góra dwa) wyglądała inaczej.
Po paru miesiącach ochota na metamorfozy chyba jej przeszła, a przynajmniej tak mi się wydawało.
Było zimne popołudnie, siedziałam sobie w najlepsze w pokoju z herbatą, kiedy wpada moja współlokatorka i tako rzecze:
- Ej, Sixfeet, słuchaj: tak sobie myślałam... ty masz takie fajne te swoje włosy... Może chciałabyś je obciąć i mi je sprzedać? Wiesz, teraz ludzie tak robią i zarabiają na tym niezłą kasę. Ja mogę zaproponować ci [tu podała kwotę, od której zakręciło mi się w głowie.]
Cóż, po przemyśleniu sprawy, które trwało sekundę, oświadczyłam koleżance nieco zduszonym głosem, że nigdy-w-życiu nie pozbędę się swoich włosów za żadną cenę. Nie i koniec.
Nie wyglądała na zadowoloną, ale też nie zrobiła żadnej sceny.
Minęło parę tygodni, trochę o tym wspominała, prosiła, rzucała aluzjami, ale byłam nieugięta.
Pewnego dnia zmogła mnie grypa. Nic to, zaległam w łóżku śpiąc naprzemiennie z czytaniem. Tego wieczora czułam się wyjątkowo źle, toteż położyłam się wcześniej spać, zaplatając włosy w warkocz, coby mi się nie przyklejały do twarzy.
Mówiąc prosto i brutalnie: obudziłam się bez warkocza. Końcówki moich włosów wesoło łaskotały mnie w małżowinę uszną.
Kiedy otrząsnęłam się z pierwszego szoku (drugiego i trzeciego też), dostrzegłam w końcu, że nie ma rzeczy mojej szanownej współlokatorki. Oczywiście, jakie to banalne, wyprowadziła się. Niedaleko jednak, gdyż po paru dniach ujrzałam ją koło akademika. Jej głowę zdobił piękny kok.
akademik...
Ocena:
441
(533)
Komentarze