Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

#47423

przez Konto usunięte ·
| Do ulubionych
Jedna z najbardziej piekielnych historii jaka mnie spotkała i opisuję ją jako pierwszą z premedytacją, jako mocne wejście.
Będzie o matkach, tzw. "opiece społecznej", zakonnicach i całej reszcie.

Mam brata.
Młody ma lat 11, a moim bratem jest od 9,5 roku. Jak to możliwe?
Moja Mać ma koleżankę, która w jednym z miast aglomeracji śląskiej prowadziła schronisko współpracujące w sposób mniej lub bardziej formalny z policyjną niebieską linią. W lokalu w kamienicy co jakiś czas pojawiali się ludzie, najczęściej kobiety z interwencji i przemieszkiwały do czasu znalezienia dla nich jakiegoś rozwiązania. W międzyczasie koleżanka prowadząca to "schronisko" i grupa jej znajomych starali się zapewnić "pensjonariuszkom" wszelką niezbędną pomoc.

Właśnie 9,5 roku temu moja Mama wpadła z jakąś sprawą do koleżanki i po wejściu do lokalu zauważyła łóżeczko. W łóżeczku stało "Coś", wyciągnęło rączki do mojej Mamy i powiedziało "ma-ma". Okazało się, że Młody wylądował u koleżanki, bo kobieta, która Go urodziła (przyjmijmy, że miała na imię Ewa) musiała się udać na zabieg do szpitala, a schronisko św. Brata Alberta w tymże mieście jest schroniskiem dla matek z dziećmi, więc na czas pobytu Ewy w szpitalu z Młodym nie ma co zrobić.
Mojej Mamie serce piknęło, bo u Koleżanki akurat był wysyp interwencyjnych i nie było to najlepsze miejsce dla 1,5 rocznego dziecka. Uradziły, że z racji posiadania domu na wsi i warunków Mama przechowa Młodego u siebie kilka dni. Szybka wycieczka do Ewy do szpitala i do dyrektora MOPS'u, który znał sytuację i "opiekował się" Ewą i Młodym.

Młody wylądował u nas. Nie owijając w bawełnę. Zakochałyśmy się. Ja z kompleksem jedynaka i Mama, która mimo starań nie mogła mieć więcej dzieci. Ale nie dopuszczałyśmy do siebie tych myśli, bo to przecież było rozwiązanie chwilowe. Ewa wyszła ze szpitala i nadszedł dzień odwiezienia Młodego, a nam od rana coraz ciężej się funkcjonowało.

Pojechałyśmy z Młodym i tu przytomnością wykazał się Pan Dyrektor, który jak tylko zobaczył nas i nasze miny zaprosił do siebie na rozmowę. Okazało się, że Ewa od dłuższego czasu chce się "pozbyć" dziecka, ale z uwagi na względy formalne (pominę przydługi wątek) nie mogła oddać Go adopcji. Wróciłyśmy do domu z Młodym, obstawione wszystkimi możliwymi dokumentami, łącznie z dokumentem potwierdzającym powierzenie pieczy przez Ewę ("i ja i Młody dostaliśmy od życia drugą szansę" - piękny patos) i błogosławieństwem Pana Dyrektora, a po pół roku oficjalnie moja Mama została rodziną zastępczą.

Piekielności właściwe:
Młody miał wgniecioną czaszkę (milion konsultacji neurologicznych), źle zrośnięte żebra po złamaniach, ślady po przypaleniach papierosami, blizny po cięciach na nóżkach, ostrą anemię i totalnie zaniedbane szczepienia.
Najlepszą zabawą był śmietnik, wyciągał stamtąd swoje skarby i chował w różnych miejscach w domu. Dziecko trzeba było uczyć, jak bawić się zabawkami.
Potrafił jeść tylko popularne serki, reklamowane jako "metoda na głoda", banany i chleb. Suchy. Może inaczej. Te produkty w swoim rozumku potrafił zdefiniować jako "jedzenie". Ale szybko przyswajał, że inne rzeczy też da się jeść. I jadł. Na początku moja Bunia się cieszyła, że chłopczyk tak ślicznie je, talerz potrafi wsunąć jak dorosły. Potem uświadomiłyśmy Jej, że robił to na zasadzie najadania się na zapas. Bo wiedział co to głód.
Przez pół roku dziecko kradło chleb. Z chlebaka. I chowało gdzie się da.
Na widok zakonnicy trzeba było uciekać na drugą stronę ulicy, bo Młody wchodził w spazmy.
Młody przez rok był dzieckiem samo okaleczającym się, szczypał się tak, że powstawały siniaki, tłuk głową w co się dało i bił się po rączkach.
Powiedział wtedy na początku mama do mojej Mamy, bo tak zwracał się do wszystkich kobiet.

Podkreślam. Młody miał w opisywanym okresie 1,5 (słownie: półtora)roku.

Co dla mnie jest najbardziej piekielne? Młody od urodzenia razem z Ewą przebywał na okrągło w różnych instytucjach tzw. "opieki społecznej" - państwowych i kościelnych. Dziecko było ewidentnie maltretowane na oczach i w przytomności pracowników socjalnych. W swojej kilkunastoletniej z nimi przygodzie spotkałam kilkunastu naprawdę fantastycznych, widać Młody miał niefart trafiać na tych z... No właśnie, z czym? Ze znieczulicą? Klapakami na oczach? Nie wiem i chyba wolę nie wiedzieć.

Ewa nie nadawał się na matkę, nie był to jej pierwszy "życiowy błąd", mam nadzieję, że ostatni. Dlaczego mogę mieć tylko nadzieję. Bo słuch po niej zaginął. Zresztą już na początku stwierdziła, że chce o "problemie zapomnieć".

Piekielność piekielna: Podczas kolejnej wizyty w mieście aglomeracji śląskiej Pan Dyrektor MOPS oddał nam paszport Młodego, który trzymał u siebie w biurku. Dlaczego go zatrzymał? Bo Młody miał wyjechać za granicę. I zaginąć. Najprawdopodobniej jako dawca organów.

Piekielność piekielniejsza: Ewa będąc w ósmym miesiącu ciąży z Młodym dostała tzw. miśka w paszport, czyli deport z Niemiec. Za prostytucję.

Konkluzja. Sama od prawie dwóch lat jestem matką. I w tym miejscu chciałabym podziękować wszystkim matkom. Bez podziału na biologiczne i nie. Bo bycie prawdziwą mamą to stan psychiczny.

życie

Skomentuj (34) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 896 (1020)

Komentarze

Momencik, trwa ładowanie komentarzy   ładowanie…