zarchiwizowany
Skomentuj
(29)
Pobierz ten tekst w formie obrazka
Będzie o piekielności wobec zwierząt, której nawiasem mówiąc nie mogę pojąć.
Pracuje w budynku posiadającym wewnętrzny parking, pewnego lipcowego dnia zeszłego roku wychodząc z pracy, natknęłam się na owym parkingu na kota. Widać było, że został porzucony, bo na mój widok radośnie zamiauczał i nadstawił do głaskania.
No, pogłaskać mogę, ale co dalej ?
Odepchnąć od siebie i odejść ? - nie umiem tak.
Zabrać do domu ? - no mogłabym, ale mam już 2 koty, zresztą nie wiem czy by się polubiły.
Kiedy tak rozmyślałam co zrobić z kotkiem zjawiła się pani Ula* z jednej z firm znajdujących się w budynku. Kobitka także jest kociarą, więc widok porzuconego kota ją poruszył.
Podjęłyśmy wspólną decyzję: idziemy do właściciela budynku prosić o zgodę na postawienie na parkingu domku dla kota. Pan J. nie miał nic przeciwko, wiec wybrałyśmy dogodne miejsce - obok ławeczki dla palaczy.
Domek postawiony, porządny z dwóch warstw sklejki, ocieplony styropianem, pokryty folią, z otwieranym dachem (żeby kotkowi porządek zrobić).
Kotek zadowolony, ja i pani Ula też.
Ale, ale ... nie mogło być zbyt miło i kolorowo. Od stycznia ruszył remont trzeciego piętra budynku. Panowie remontowcy zjawili się dość licznie i się zaczęło.
Zginęły miski dla kota - zwykłe plastikowe pojemniki jak te do sałatek w marketach, znikały szmatki, które były "wyposażeniem" kociej kawalerki, zaczęły znikać saszetki dla kota, w końcu zniknął kot.
Pierwsza myśl "Może mu się znudziło, albo znalazł sobie nową rodzinę ?"
Dopiero dzięki panu Jachowi* - cieciowi i stróżowi budynku, udało się rozwiązać zagadkę. Kot, a raczej jego pokiereszowane i poobtłukiwane zwłoki zostały znalezione w kontenerze na śmieci.
Okazało się, że jednemu z panów remontowców kot przeszkadzał na tyle, aby zatłuc go młotkiem.
Ludzie to jednak najgorsze z bestii.
* Imiona zmienione
Pracuje w budynku posiadającym wewnętrzny parking, pewnego lipcowego dnia zeszłego roku wychodząc z pracy, natknęłam się na owym parkingu na kota. Widać było, że został porzucony, bo na mój widok radośnie zamiauczał i nadstawił do głaskania.
No, pogłaskać mogę, ale co dalej ?
Odepchnąć od siebie i odejść ? - nie umiem tak.
Zabrać do domu ? - no mogłabym, ale mam już 2 koty, zresztą nie wiem czy by się polubiły.
Kiedy tak rozmyślałam co zrobić z kotkiem zjawiła się pani Ula* z jednej z firm znajdujących się w budynku. Kobitka także jest kociarą, więc widok porzuconego kota ją poruszył.
Podjęłyśmy wspólną decyzję: idziemy do właściciela budynku prosić o zgodę na postawienie na parkingu domku dla kota. Pan J. nie miał nic przeciwko, wiec wybrałyśmy dogodne miejsce - obok ławeczki dla palaczy.
Domek postawiony, porządny z dwóch warstw sklejki, ocieplony styropianem, pokryty folią, z otwieranym dachem (żeby kotkowi porządek zrobić).
Kotek zadowolony, ja i pani Ula też.
Ale, ale ... nie mogło być zbyt miło i kolorowo. Od stycznia ruszył remont trzeciego piętra budynku. Panowie remontowcy zjawili się dość licznie i się zaczęło.
Zginęły miski dla kota - zwykłe plastikowe pojemniki jak te do sałatek w marketach, znikały szmatki, które były "wyposażeniem" kociej kawalerki, zaczęły znikać saszetki dla kota, w końcu zniknął kot.
Pierwsza myśl "Może mu się znudziło, albo znalazł sobie nową rodzinę ?"
Dopiero dzięki panu Jachowi* - cieciowi i stróżowi budynku, udało się rozwiązać zagadkę. Kot, a raczej jego pokiereszowane i poobtłukiwane zwłoki zostały znalezione w kontenerze na śmieci.
Okazało się, że jednemu z panów remontowców kot przeszkadzał na tyle, aby zatłuc go młotkiem.
Ludzie to jednak najgorsze z bestii.
* Imiona zmienione
centrum miasta
Ocena:
313
(385)
Komentarze