Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

#49845

przez Konto usunięte ·
| Do ulubionych
Przypomniała mi się pewna historia. Ważne dla opisanych wydarzeń jest, że jestem całkowicie niewierząca, nigdy nie zostałam ‘zapisana’ do żadnego kościoła. Nie obchodzę żadnych świąt. Nie jestem też agnostyczką, po prostu można było przykleić mi łatkę rasowego ateisty, od urodzenia. Wielu ludzi bardzo to dziwi, niektórzy nie potrafią pojąć, że wszelkiej maści święta kościelne wystające poza weekendy to dla mnie po prostu wolne, z którego korzystam, bo mogę, a czasem nawet muszę. Ale odkąd prowadzę własną działalność, sama jestem sobie szefem i jakoś tak automatycznie przestałam zwracać uwagę na czerwone kratki w kalendarzach. Szczególnie, że działalność polega na świadczeniu usług sprzątających, a te same w sobie, wykonywane są wtedy kiedy naród pracujący zakończy urzędowanie w miejscu pracy. Czyli popołudnia, wczesne poranki, weekendy, a w moim przypadku również święta właśnie.

Pracowników, których zatrudniam nigdy nie zmuszałam, żeby przyjmowali mój terminarz, jeśli ktoś chciał na przykład myć okna w Wielką Niedzielę – owszem, nie protestowałam. Nie chciał? Nie musi. Zadania były podzielone tak, żeby można było świętować. Sama wolałam wykonać robotę z trzech dni w jeden i mieć święty spokój. Wyższej stawki za pracę w święta też nie daję, chyba, że zlecenie dotyczy wyjątkowo tylko takiego dnia, np. serwis na zabawie sylwestrowej. Stałe zlecenia, cykliczne pracownicy wykonują w pewnych kreślonych ramach, jak mają ochotę zrobić coś w dzień wolny ustawowo, żeby ten pracujący mieć do własnej dyspozycji – ok.
Niestety, w związku z takim podejściem narażam się na dziwne, śmieszne i piekielne sytuacje. Opiszę trzy, najbardziej absurdalne.

Pewnego dnia jedna z dziewczyn (młodziutka, 18 lat, mieszkała z rodzicami) chciała wyjechać na kilka dni, w okolicach Wielkiej Nocy. Przez ten wyjazd nie wykonała zlecenia wyznaczonego na piętek, ale ze względu na to, że od piątku do wtorku w obiektach nikogo nie było, nie było też problemu, żeby nadrobiła w poniedziałek. Akurat miałam przyjechać i pracować z nią, do wykonania akurat było dodatkowo doczyszczanie wykładziny, które robię sama. Ze względów jakiś tam dziewczynie jednak plany się pomieszały i zadzwoniła w sobotę, że ona jednak woli popracować w niedzielę. Wszystko cacy, swój harmonogram też zmieniłam i umówiłyśmy się na niedzielę, w godzinach porannych. Nastała godzina zero, pracujemy sobie, gadamy i ogólnie fajnie, jakoś tak luźniej niż zwykle, może ze względu na ogólną stagnację na ulicach i wszędzie przy okazji takich dni.

Po jakiś dwóch godzinach na obiekt wpada wściekła baba, drze się i zaczynam obawiać się, że kobieta za chwile wybuchnie. Moja towarzyszka schowała się za mną, może niepotrzebnie, bo babsztyl drze się na mnie, nie na nią. Chwila minęła, zanim ogarnęłam o co chodzi. Baba to mama mojej pracowniczki, wielce oburzona, że dziewczyna MUSI pracować w święta! Za nic nie dała sobie przemówić, a próbowała ja i jej córka, że to żaden mus, wybór autonomiczny i jak chce, niech zabiera córkę do domu. Nie udało się dogadać z mamuśką, po pół godzinie córka zrezygnowała, zabrała mamę pod pachę i poszła, dodając, że wyjaśni się po świętach. Okazało się, że babsko nie zarejestrowało faktu, że córeczka tak a nie inaczej zorganizowała sobie tydzień. Jak po śniadaniu wyszła z domu, mama przekonana była, że na spacer. Dopiero jak ją któryś z domowników uświadomił, że do pracy, ta pognała z odsieczą. Jak dla mnie żal dziewczyny, bo gdyby jednak z domu wypuszczona nie została, a mnie by na obiekcie nie było, miała by problem w pracy.

Inne zdarzenie związane z okresem Wielkiej Nocy dotyczy mnie prywatnie. Mieszkałam wtedy na parterze w bloku, wzdłuż którego biegła droga prowadząca prosto do kościoła. Wstałam sobie rankiem właśnie w Niedzielę Wielkanocną, z zamiarem nie robienia niczego przez cały dzień, odsłaniam rolety, a tam, na połowie szyby okiennej, wielkie malowidło. Jakiś kondor chyba, albo inny pelikan optakał mi hojnie okno. Stwierdziłam, że nie, żadne mazaki moich okien zdobić nie będą, bo patrzenia cały dzień na ptasie gówno nie zniese.

Pogoda ładna, uzbroiłam się w szmatki i dalej, czyścić te ozdoby. Przy okazji stwierdziłam, że jednego okna myć nie będę, zabrałam się za wszystkie. Wspomnianą ścieżką podążał lud do kościoła. Co ja się wtedy nasłuchałam, to moje. Od wyrazów politowania po groźby ekskomuniki, wyklęcia i anatemy, aż do realnych obrazów piekła na mojej drodze. Kara boska mnie spotkała, jedna dewota przywlekła księdza, i kazała mu mnie poświęcić. Ten oczywiście babę spławił średnio delikatnie, wybadał, czy moje zachowanie nie jest przypadkiem formą happeningu antyklerykalnego i po upewnieniu się, że ja tylko okna myję, z wyrazem niedowierzania na twarzy poszedł sobie w cholerę.

Innego dnia, bardzo ściślepostengo (nie jakiś tam zwykły piątek, któryś z dni ścisłego postu to był), siedziałam sobie w kawiarni, popijałam latte (bardzo ładnie podane) i wcinałam ciacho z owocami. Czekałam na znajomą, gdy podbija babsko, około lat 60, elegancka i bez znaków szczególnych. Zaczyna wykład, że post jest, a ja rozpustne napoje przyjmuję i słodycze pochłaniam, a to się nie godzi. Że zgorszenie sieję, czarną, najlepiej gorzką kawę powinnam pić. Ignorowałam kobietę większość czasu, ale była to zła decyzja, bo wkurzyłam ją tylko.

Brak odpowiedzi na jej wywody wywołał coś, co mogę nazwać "furią damy". Elegancko, ujęła mój talerzyk z ciastem w dwa palce, podniosła na wysokość swojej twarzy i przechyliła, a cała zawartość spadła na ziemię. Uśmiechnęła się łagodnie, odstawiła talerzyk, i wycedziła przez zęby „to cię nauczy”. Rzuciła okiem na praktycznie dopitą kawę, najwidoczniej nie stanowiła tak cennego łupu. Obróciła się na pięcie i poszła. Siedziałam chwilę, a w mojej głowie obijało się jedno słowo – wariatka.

I nasuwa się jedno pytanie – jak być niewierzącym w naszym świeckim kraju?

święta

Skomentuj (120) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 609 (971)

Komentarze

Momencik, trwa ładowanie komentarzy   ładowanie…