Dwa tygodnie temu po raz pierwszy w życiu złożyłam reklamację... baa i to nie byle jaką bo w sklepie obuwniczym.
Jak wiadomo wszystkim (i ja tą wiedzę ze "zasłyszenia" posiadłam) reklamacja obuwia to nie byle gratka, a rzecz ujmując jasno bezsensowna.
Ale do rzeczy, miesiąc temu w sklepie ze słoniem w tle kupiłam synkowi buty, tym razem stwierdziłam że nie będą to tzw ubogie abbibasy (te co 4 pasek mają gratis) tylko zakup będzie porządny, tak więc wybrałam znaną i podobno zaufaną markę. A że za markę i podobno jakość trzeba zapłacić, to za buty na sezon wydałam 160zł (wiadomo dziecku noga rośnie). Zakup był dość niefartowny, bo po niecałych 3 tyg. podeszwa postanowiła żyć w separacji z butem i gdyby to tylko był jeden but to może machnęłabym ręką ale że druga podeszwa pozazdrościła pierwszej...
Znając rozmaite historie o reklamacji butów oraz legendy że komuś kiedyś udało się pozytywnie załatwić sprawę, postanowiłam spróbować szczęścia.
Dziś odebrałam buty, reklamacji nie uznano, w zasadzie jakoś się specjalnie nie zirytowałam... ale jak przeczytałam uzasadnienie... poczułam falę gorąca, krew do oczu mi napłynęła a uszami jestem pewna że poszła para.
Otóż: "reklamacja odrzucona, ponieważ buty noszą ślady użytkowania, odklejenie się podeszwy nie jest wadą ukrytą produktu, a więc stanowi to winę użytkownika, co nie podlega reklamacji".
Nie wiem, no kurczę nie wiem, może są ludzie którzy kupują buty żeby na nie popatrzeć, w końcu każdy ma własne kółko zainteresowań, ale jak 30 lat żyję zawsze mi się wydawało, że buty są do noszenia na stopach i do chodzenia...
Swoimi myślami podzieliłam się z ekspedientką, jednakże pozostała niewzruszona na moją argumentację. Wyszłam, po prostu wyszłam ze sklepu i nigdy tam nie wrócę, bo boję się że zamorduję...
A teraz siedzę i się zastanawiam, czy ta legenda że komuś kiedyś udało się skutecznie zareklamować buty była prawdziwa?
Jak wiadomo wszystkim (i ja tą wiedzę ze "zasłyszenia" posiadłam) reklamacja obuwia to nie byle gratka, a rzecz ujmując jasno bezsensowna.
Ale do rzeczy, miesiąc temu w sklepie ze słoniem w tle kupiłam synkowi buty, tym razem stwierdziłam że nie będą to tzw ubogie abbibasy (te co 4 pasek mają gratis) tylko zakup będzie porządny, tak więc wybrałam znaną i podobno zaufaną markę. A że za markę i podobno jakość trzeba zapłacić, to za buty na sezon wydałam 160zł (wiadomo dziecku noga rośnie). Zakup był dość niefartowny, bo po niecałych 3 tyg. podeszwa postanowiła żyć w separacji z butem i gdyby to tylko był jeden but to może machnęłabym ręką ale że druga podeszwa pozazdrościła pierwszej...
Znając rozmaite historie o reklamacji butów oraz legendy że komuś kiedyś udało się pozytywnie załatwić sprawę, postanowiłam spróbować szczęścia.
Dziś odebrałam buty, reklamacji nie uznano, w zasadzie jakoś się specjalnie nie zirytowałam... ale jak przeczytałam uzasadnienie... poczułam falę gorąca, krew do oczu mi napłynęła a uszami jestem pewna że poszła para.
Otóż: "reklamacja odrzucona, ponieważ buty noszą ślady użytkowania, odklejenie się podeszwy nie jest wadą ukrytą produktu, a więc stanowi to winę użytkownika, co nie podlega reklamacji".
Nie wiem, no kurczę nie wiem, może są ludzie którzy kupują buty żeby na nie popatrzeć, w końcu każdy ma własne kółko zainteresowań, ale jak 30 lat żyję zawsze mi się wydawało, że buty są do noszenia na stopach i do chodzenia...
Swoimi myślami podzieliłam się z ekspedientką, jednakże pozostała niewzruszona na moją argumentację. Wyszłam, po prostu wyszłam ze sklepu i nigdy tam nie wrócę, bo boję się że zamorduję...
A teraz siedzę i się zastanawiam, czy ta legenda że komuś kiedyś udało się skutecznie zareklamować buty była prawdziwa?
reklamacja butów
Ocena:
443
(551)
Komentarze