Nigdy nie byłem aspołecznym dzieckiem, ale przedszkola zawsze wywoływały we mnie wstręt. Być może ze względu na PPP (piekielne panie przedszkolanki), relikty poprzedniej epoki - a może po prostu miałem pecha?
Mając sześć lat trafiłem do zerówki - moi Rodziciele uznali, że warto spróbować zmierzyć się z systemem ostatni raz przed pójściem do szkoły. I gdy pierwszego dnia zdawało się, że wszystko idzie w dobrym kierunku... Drugi dzień okazał się być najgorszym w moim sześcioletnim życiu.
Po pierwszym, "pokazowym" dniu wyszło szydło z worka. PPP stały się bardzo niemiłe dla swoich podopiecznych (choć mam wrażenie, że lepszym słowem byłby tu "terror") - oczywiście wtedy, gdy przebywały na sali razem z dziećmi, bo przez większość dnia plotkowały przy kawie w sali obok.
Gdy któryś raz z kolei nakrzyczały na jednego z moich kolegów, a potem wyszły na kawę... postanowiłem działać. Wyszedłem z sali, upewniłem się, że nikt nie patrzy, zszedłem po przedszkolnych schodach na parter, zabrałem z szatni worek z butami i ruszyłem w stronę domu. W drzwiach wejściowych minąłem zakonnicę prowadzącą w przedszkolu religię - obrzuciła mnie podejrzliwym spojrzeniem, ale nawet nie zareagowała (!), gdy szedłem do domu.
Kilka ruchliwych ulic dalej znalazłem się na swoim osiedlu, a w drzwiach do bloku zderzyłem się z moją bardzo zdziwioną Mamą. Opowiedziałem jej całą piekielną sytuację, jednak największa piekielność miała dopiero nastąpić.
Gdy moja Mama zadzwoniła do przedszkola z awanturą, usłyszała, że... przecież nigdzie nie poszedłem! Jedna z PPP lekko podenerwowanym głosem upierała się, że cały czas siedzę w jej sali, choć trochę popłakuję. Wysłuchiwałem tej rozmowy ze zdziwieniem, stojąc w swoim domu. Czy w swojej bezczelności liczyła na to, że się nie wyda?
Nie wiem, co w tej sytuacji było najbardziej piekielne: terroryzowanie małych podopiecznych, pozwolenie sześciolatkowi na samodzielne błąkanie się po ulicach stolicy, czy paniczne wypieranie się tego, że dziecko gdzieś poszło i słuch po nim zaginął...
Niestety, w latach 90. moi Rodzice nie byli świadomi przysługujących im praw. Niestety, nikt nie poniósł konsekwencji.
A po przedszkolnych "ekscesach" szkołę ukończyłem bez najmniejszych problemów.
Mając sześć lat trafiłem do zerówki - moi Rodziciele uznali, że warto spróbować zmierzyć się z systemem ostatni raz przed pójściem do szkoły. I gdy pierwszego dnia zdawało się, że wszystko idzie w dobrym kierunku... Drugi dzień okazał się być najgorszym w moim sześcioletnim życiu.
Po pierwszym, "pokazowym" dniu wyszło szydło z worka. PPP stały się bardzo niemiłe dla swoich podopiecznych (choć mam wrażenie, że lepszym słowem byłby tu "terror") - oczywiście wtedy, gdy przebywały na sali razem z dziećmi, bo przez większość dnia plotkowały przy kawie w sali obok.
Gdy któryś raz z kolei nakrzyczały na jednego z moich kolegów, a potem wyszły na kawę... postanowiłem działać. Wyszedłem z sali, upewniłem się, że nikt nie patrzy, zszedłem po przedszkolnych schodach na parter, zabrałem z szatni worek z butami i ruszyłem w stronę domu. W drzwiach wejściowych minąłem zakonnicę prowadzącą w przedszkolu religię - obrzuciła mnie podejrzliwym spojrzeniem, ale nawet nie zareagowała (!), gdy szedłem do domu.
Kilka ruchliwych ulic dalej znalazłem się na swoim osiedlu, a w drzwiach do bloku zderzyłem się z moją bardzo zdziwioną Mamą. Opowiedziałem jej całą piekielną sytuację, jednak największa piekielność miała dopiero nastąpić.
Gdy moja Mama zadzwoniła do przedszkola z awanturą, usłyszała, że... przecież nigdzie nie poszedłem! Jedna z PPP lekko podenerwowanym głosem upierała się, że cały czas siedzę w jej sali, choć trochę popłakuję. Wysłuchiwałem tej rozmowy ze zdziwieniem, stojąc w swoim domu. Czy w swojej bezczelności liczyła na to, że się nie wyda?
Nie wiem, co w tej sytuacji było najbardziej piekielne: terroryzowanie małych podopiecznych, pozwolenie sześciolatkowi na samodzielne błąkanie się po ulicach stolicy, czy paniczne wypieranie się tego, że dziecko gdzieś poszło i słuch po nim zaginął...
Niestety, w latach 90. moi Rodzice nie byli świadomi przysługujących im praw. Niestety, nikt nie poniósł konsekwencji.
A po przedszkolnych "ekscesach" szkołę ukończyłem bez najmniejszych problemów.
przedszkole
Ocena:
418
(516)
Komentarze