Moje przygody z sektą.
Tą najbardziej popularną, któa od wielu lat nie może załatwić sobie statusu kościoła.
Nie ukrywam, że nie przepadam za nimi.
Po pierwsze, wyznaję zasadę, że wiara jest sprawą bardzo osobistą i nie należy zbyt nachalnie obnosić się ze swoją, a co dopiero agitować w domach, parkach i po lasach...
Po wtóre, wielokrotnie musiałem walczyć (nieraz dosłownie) z rozhisteryzowanymi rodzicami, którzy, w imię jedynej słusznej wiary, nie zgadzali się na przetoczenie krwi ich umierającemu po wypadku dziecku - ale to materiał na osobną opowieść.
Niestety, kilkakrotnie miałem to szczęście zostać wybrańcem. Tym, którego Pan namaścił do poznania dogmatów i przejścia na jasną stronę mocy.
Każdorazowo starałem się wybrnąć z sytuacji pokojowo, albowiem doceniam wartość prawdziwego hobby.
Na moim osiedlu kręcił się Wyznawca. Prorok nieomal. O bardzo charakterystycznym wyglądzie. Z facjaty podobny do Johna Cleese'a - kojarzył się nawet nieźle. Efekt psuły tylko: wyraz twarzy, ciągle skupiony i świadczący o gotowości do walki w imię boże oraz Brwi. Celowo z dużej litery.
Miały one niewątpliwie swoją osobowość, wyglądały jak zmutowane gąsienice, parzące się na niewielkiej powierzchni czółka Proroka i psuły mu niewątpliwie próby poważnego wyglądania...
Pewnego razu, spacerowałem po ulicach osiedla, czekając na ówczesną Ukochaną. I trafiłem na obrazek rodzajowy: ulicą ucieka wyraźnie czymś rozbawiona babka, a za nią gromy śle Prorok.
Krzyczy, w świętym zapale wygraża ręką i - wyraźnie podniecony - robi wicher Brwiami. Znaczy, coś go wk...wiło okrutnie. Dowiedziałem się niezwłocznie, co.
Kiedy przechodziłem, żelaznym chwytem ręki swej ucapił mnie za ramię i zaryczał niczym Mojżesz:
- A może ty też nie chcesz poznać jedynej prawdziwej wiary i wolisz spłonąć w ogniu piekielnym, heretyku??!!
- Szanowny puści łaskawie, bo nie lubię się z obcymi spoufalać. Mama zabroniła...
- Ty niewierny ty!!!! Drwisz sobie z dobrej nowiny??
- Ja wiem, że wy macie tym więcej zasług w niebie, im bardziej was ludzie odtrącają i obrażają. Toteż uprzedzam lojalnie: jak mnie pan nie puści, to w minutę panu zasług na rok nastukam...
Coś dotarło pod Brwi.
Puścił i oddalił się z godnością w poszukiwaniu kolejnej ofiary...
Innym razem.
Idę do pracy. W miejscowej Akademii Medycznej.
Pogoda ładna, ptaszęta i w ogóle. W tych czasach, początkach nieledwie kariery, na pytanie: pokaż lekarzu co masz w garażu, mogłem śmiało wysłać pytajnika na dworzec kolejki.
Podążam więc na platfusach swych przez park, rozkoszując się zielenią, wiosną i słońcem.
Bo za chwilę przebiorę się w mundurek i ruszę na salony moczem i tabletkami na mole pachnące...
Na kursie kolizyjnym odnotowuję dwie niewiasty: młodszą i młodszą inaczej.
Podchodzą. Ta młoda pyta, czy mogą zająć kilka chwil.
Z uśmiechem, spokojnie. To odpowiadam podobnie, że owszem.
Zagaja na temat wiary - już wiem, kto zacz i po co.
Więc, nadal w sposób wysoce kulturalny, dziękuję za dalszą konwersację.
I wtedy, w starszą orędowniczkę wstępuje demon.
Zaczyna krzyczeć coś o niedowiarkach, o piekle, wymachuje tomiszczem jakimś straszliwym.
Na koniec wywrzaskuje:
- Czy ty wiesz, (tu litania moich wad)... jeden, że w przyszłym roku Jezus zstąpi na świat i ludzie przestaną chorować i umierać??!
Cóż było robić... Zawsze byłem szczery:
- Dla mnie, droga pani, to wyjątkowo ch...owa wiadomość... Jestem lekarzem. Miłego dnia.
Nie powiem, spotykałem i normalniejszych wyznawców idei ekumenizmu w imię wyższej idei. Ale takich kilkoro potrafi upiekielnić wizerunek wszystkich...
Tą najbardziej popularną, któa od wielu lat nie może załatwić sobie statusu kościoła.
Nie ukrywam, że nie przepadam za nimi.
Po pierwsze, wyznaję zasadę, że wiara jest sprawą bardzo osobistą i nie należy zbyt nachalnie obnosić się ze swoją, a co dopiero agitować w domach, parkach i po lasach...
Po wtóre, wielokrotnie musiałem walczyć (nieraz dosłownie) z rozhisteryzowanymi rodzicami, którzy, w imię jedynej słusznej wiary, nie zgadzali się na przetoczenie krwi ich umierającemu po wypadku dziecku - ale to materiał na osobną opowieść.
Niestety, kilkakrotnie miałem to szczęście zostać wybrańcem. Tym, którego Pan namaścił do poznania dogmatów i przejścia na jasną stronę mocy.
Każdorazowo starałem się wybrnąć z sytuacji pokojowo, albowiem doceniam wartość prawdziwego hobby.
Na moim osiedlu kręcił się Wyznawca. Prorok nieomal. O bardzo charakterystycznym wyglądzie. Z facjaty podobny do Johna Cleese'a - kojarzył się nawet nieźle. Efekt psuły tylko: wyraz twarzy, ciągle skupiony i świadczący o gotowości do walki w imię boże oraz Brwi. Celowo z dużej litery.
Miały one niewątpliwie swoją osobowość, wyglądały jak zmutowane gąsienice, parzące się na niewielkiej powierzchni czółka Proroka i psuły mu niewątpliwie próby poważnego wyglądania...
Pewnego razu, spacerowałem po ulicach osiedla, czekając na ówczesną Ukochaną. I trafiłem na obrazek rodzajowy: ulicą ucieka wyraźnie czymś rozbawiona babka, a za nią gromy śle Prorok.
Krzyczy, w świętym zapale wygraża ręką i - wyraźnie podniecony - robi wicher Brwiami. Znaczy, coś go wk...wiło okrutnie. Dowiedziałem się niezwłocznie, co.
Kiedy przechodziłem, żelaznym chwytem ręki swej ucapił mnie za ramię i zaryczał niczym Mojżesz:
- A może ty też nie chcesz poznać jedynej prawdziwej wiary i wolisz spłonąć w ogniu piekielnym, heretyku??!!
- Szanowny puści łaskawie, bo nie lubię się z obcymi spoufalać. Mama zabroniła...
- Ty niewierny ty!!!! Drwisz sobie z dobrej nowiny??
- Ja wiem, że wy macie tym więcej zasług w niebie, im bardziej was ludzie odtrącają i obrażają. Toteż uprzedzam lojalnie: jak mnie pan nie puści, to w minutę panu zasług na rok nastukam...
Coś dotarło pod Brwi.
Puścił i oddalił się z godnością w poszukiwaniu kolejnej ofiary...
Innym razem.
Idę do pracy. W miejscowej Akademii Medycznej.
Pogoda ładna, ptaszęta i w ogóle. W tych czasach, początkach nieledwie kariery, na pytanie: pokaż lekarzu co masz w garażu, mogłem śmiało wysłać pytajnika na dworzec kolejki.
Podążam więc na platfusach swych przez park, rozkoszując się zielenią, wiosną i słońcem.
Bo za chwilę przebiorę się w mundurek i ruszę na salony moczem i tabletkami na mole pachnące...
Na kursie kolizyjnym odnotowuję dwie niewiasty: młodszą i młodszą inaczej.
Podchodzą. Ta młoda pyta, czy mogą zająć kilka chwil.
Z uśmiechem, spokojnie. To odpowiadam podobnie, że owszem.
Zagaja na temat wiary - już wiem, kto zacz i po co.
Więc, nadal w sposób wysoce kulturalny, dziękuję za dalszą konwersację.
I wtedy, w starszą orędowniczkę wstępuje demon.
Zaczyna krzyczeć coś o niedowiarkach, o piekle, wymachuje tomiszczem jakimś straszliwym.
Na koniec wywrzaskuje:
- Czy ty wiesz, (tu litania moich wad)... jeden, że w przyszłym roku Jezus zstąpi na świat i ludzie przestaną chorować i umierać??!
Cóż było robić... Zawsze byłem szczery:
- Dla mnie, droga pani, to wyjątkowo ch...owa wiadomość... Jestem lekarzem. Miłego dnia.
Nie powiem, spotykałem i normalniejszych wyznawców idei ekumenizmu w imię wyższej idei. Ale takich kilkoro potrafi upiekielnić wizerunek wszystkich...
życie...
Ocena:
721
(927)
Komentarze