Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

#51730

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Sytuacja z tego roku.
Pracuję w pewnym obiekcie wypoczynkowym. Mimo swojego wieku, wyglądam na nieletniego - no cóż, zdarza się. Co ważne dla historii, jakiś czas temu ukradli mi wcześniej dokumenty tożsamości.

Pewnego dnia miała przyjechać grupa ok 40-50 os na weekend - bankiet i te sprawy.
Z ustaleń wynikało, że będą przykładowo o 19.00. No ok, załoga trzymając się godziny, robi swoje - sprząta po poprzedniej grupie, przygotowuje posiłki dla nadjeżdżającej - każdy wie, co i jak ma zrobić, by wszystko było cacy.
Niestety, nic nie miało szansy wyjść ok. Z naszej winy? Oj nie...

Dzień 1.
Godzina 16-sta z groszem. Otwierają się drzwi i wchodzi ekipa lekko podchmielonych ludzi. Na co my totalny szok i o co chodzi? Dla nas to ogromna różnica, czy ktoś przyjedzie o czasie, czy stwierdzi, że będzie x czasu wcześniej/później. Tym bardziej, że tego samego dnia obiekt opuszczała poprzednia, bardziej liczna grupa.
Wszyscy w proszku i lekkim osłupieniu.
Pilotka podchodzi do recepcji w celu wzięcia kluczy do pokoi, czego oczywiście - jeszcze - otrzymać nie mogła.
Na zapytanie, a raczej stwierdzenie, że w ustaleniach była znacznie późniejsza godzina, pilotka chłodnym tonem skwitowała: to nie było obligatoryjne.
No faktycznie, ale jeśli my zobowiązujemy się do bycia gotowym ze wszystkim na 19.00, to będziemy na 19-tą. Tym bardziej, że nawet nie zadzwonili wcześniej z jakimkolwiek wyjaśnieniem, informacją, że będą wcześniej. I to był błąd...:

-Cooo?! Ośrodek nie jest gotowy?! Macie pół godziny inaczej jedziemy stąd! To niepoważne!
- No co za brak profesjonalności! Pierwszy raz się spotykam z taką niekompetencją!
(ktoś z tłumu kumoszek się wyłonił, bowiem olśnił go idealny pomysł)
-Ja tu nie zostanę. Ja sobie znajdę inny hotel, a WY mi za niego ZAPŁACICIE!

I wiele takich. Ech, piekielny start i idiotyczne żądania. No nic, próbuję jakkolwiek załagodzić sytuację, jednocześnie nadzorując, na jakim etapie jesteśmy z przygotowaniami.

Zapraszam więc ich do baru. Niech usiądą, odpoczną. Może zmęczeni? Rozdrażnieni podróżą? Cholera wie.

Niech im będzie, że to nasza wina, mimo, że wcale tak nie było. Wpadam do baru z półmiskiem ciastek, coby przeprosić, jakoś załagodzić sprawę. Po wcześniejszym uzgodnieniu z szefową, "Kawa, herbata na koszt firmy".
Jakież było moje zdziwienie, gdy i to nie pomogło.
Woda się gotuje, kilkoro ludzi skorzystało z darmowej filiżanki, ale nie. ONA nie mogła ot tak zaprzestawać dolewania oliwy do ognia. Stoi obok mnie, przygląda się ślepo, czego by tu się czepić i wypala:

[P]iekielna: A ile ty masz lat?
Zastanawiam się, od kiedy przeszliśmy na Ty, no ale niech będzie:
[J]a: Mam 24 lata, a o co chodzi?
P: Pokaż dowód.
J: Słucham?! - z jeszcze większym niedowierzaniem patrzę na mistrzynię pretensji.
P: Ty za młody jesteś, kolego, żeby mi wódkę lać. Dowód.

(Jakaś kobieta z grupy stwierdza: Zdejmie spodnie i majtki, to ocenimy, czy pełnoletni, hłe hłe hłe)

Ja (w lekkiej konsternacji i osłupieniu odebrało mi mowę i logiczne myślenie, bowiem nie zdarzyła się jeszcze w moim życiu taka sytuacja):
- Jestem pełnoletni, mówię przecież, że mam ponad 20 lat, inaczej bym tu nie stał.
Niestety reszta sępów afery zauważyła problem i zaczęła się burzyć. Z tego wszystkiego odruchowo sięgam po portfel, niech się baba odczepi, ale otwierając go zauważam, że przecież nie mam dokumentów.
Bez słowa mijam kobietę i pędzę po kogoś, kto 'wygląda' na dorosłego.
Nie mając czasu komentować, ktoś poszedł mnie zastąpić. Ale i do niej musieli się przyczepić i ją wygonić. Za co? Nie wiem.

Mistrzyni intrygi weszła triumfalnie za ladę, jakby kubik proszku do prania wygrała i zaczęła wszystkim SAMA ot tak, LAĆ ALKOHOL! Kto do cholery będąc w obcym miejscu tak się rządzi nie kupionym, co ważne, nieswoim?! Ciekawe czy tak się zachowują np. w kinie albo u kogoś w domu albo innym miejscu publicznym. No nie do pomyślenia!!
Nawet nie wiedziałem, jak zareagować, bo jeszcze mnie tam zagryzą. Wyszło na to, że najwyżej dopisze się im to do rachunku.

W końcu doszło do zakwaterowania grupy i bankietu. Kto pracuje w gastronomii wie, że przygotowanie wszystkiego w 1,5h to nie lada wyczyn ;)
Jedzenie podane, alkohol się leje. Efekt:
Jakaś pijaczka będąc przed budynkiem, z fają w gębie podciąga bluzkę i krzyczy do syna naszej kucharki:
- Ładne?! Ładne cyyyyckii...? Hłehłehłe. I zaczyna tani podryw.

Dzień 2.
Śniadanie.
Jestem przy obsłudze - czyli wiadomo; przygotowanie szwedzkiego stołu, donoszenie półmisków, jak zjedzą, dolewanie wrzątku do warnika i takie tam.

Generalnie zasada jest taka:
Jedz, aż się zesrasz. Chcesz zjeść bochenek chleba? Proszę bardzo! Zjesz ich 10? Smacznego! Ale jeden warunek: NIE WOLNO wynosić jedzenia z restauracji, o czym mówią informacje tam wywieszone, jak i my, jeśli ktoś i tak próbuje zwinąć pajdę chleba.
Co więcej: jeśli ktoś potrzebuje dodatkowego pożywienia, ma możliwość zamówienia u nas odpłatnie prowiantu w oszałamiającej kwocie 10,- za wór jedzenia.

Po 15 min śniadania widzę, że czają się, by wynosić jedzenie.
Kroczy pierwsza pewno-niepewna z talerzykiem, pełnym kromek. Wychodzę więc za drzwi z szybą wenecką i podchodzę do kobiety mówiąc, że nie można wynosić jedzenia z restauracji.
- Coo?!:/- kłapnęła z tak zdegustowanym tonem, jakiego nic nie jest w stanie odwzorować.
Powtarzam więc regułkę i staję jej na drodze, coby wiedziała, że nie odpuszczę.
Usłyszała to Piekielna, ta sama co dzień wcześniej.
- ŻE CO?! NO JAK NIE MOŻNA WYNOSIĆ JEDZENIA?! PRZECIEŻ MY ZAPŁACILIŚMY ZA TO CIĘŻKIE PIENIĄDZE DO CHOLERY!!!

Myślę sobie: Kur... Jak stać Cię na to, by gdzieś wyjechać, to nie stać Cię na bułkę w sklepie, jak później zgłodniejesz..?
Poza tym, nie zapłacili za całodzienne wyżywienie, ale za to, co zjedzą.

Przechodzi obok facet, jak drąg. Oczywiście z pełnym talerzem. Wiedząc, że to i tak nie poskutkuje, jednak zdobywam się na odwagę. Da mi w mordę? No trudno.
Mówię mu to samo, na co on, niewzruszony, parsknął chamsko:
- To mnie zatrzymaj.
Na taką bezczelność odpowiedziałem odchodząc:
- Widzę, że u pana kultura na 1-wszym miejscu.
Odwrócił się i coś jeszcze bełkotał, ale nie miałem na to ani siły, ani czasu.

Po schodach kroczy Piekielna, zatrzymując mnie na słowo:
P: No i co, miał mi pan wczoraj dowód pokazać.
J: Przede wszystkim, nie mam żadnego obowiązku pokazywać pani dowodu, bo nie jest pani osobą publiczną, po drugie, ukradli mi dokumenty.
P: Ale ja jestem osobą publiczną więc musisz mi pokazać!
J: NIE JEST pani osobą publiczną, więc nie muszę - mówię zdecydowanie i już odrobinę z ubawem, na co ona coraz groźniej:
P: TY NIE WIESZ, KIM JA JESTEM! JESTEM OSOBĄ PUBLICZNĄ!
J: Tak... to kim pani jest? - już z uśmiechem na twarzy, bowiem czuję, że zaraz zejdę ze śmiechu.
P: Ja jestem ORGANIZATOREM tej wycieczki i żądam okazania dowodu!

Boże, kobietka pewnie nie zna pojęcia: osoba publiczna.

Oczywiście na obiadokolacji jedna drugą przemądrzała, że zupa pewnie z proszku, że ta ma grzybową, a ta pieczarkową. Wszystkie posiłki przygotowujemy sami, nie używamy 'szybkiej chemii' i przede wszystkim - każdy ma taki sam obiad, co jest logiczne chyba samo w sobie.

Podajemy cordon blue, ekspertka na sali stwierdziła, że to de volaille i mnóstwo takich tępo - śmiesznych sytuacji.

Dzień ostatni.
Śniadanie.
Myślę - może będzie inaczej? Może coś jednak wzięli sobie do serca? Może wytrzeźwieli?

Niestety nie. Szef został poinformowany o przebiegu poprzedniego śniadania, więc wynoszenie było całkiem prawdopodobne.
Drągal już się na to nie zdecydował. Szef to też niezły chłop, więc koleś nie zaryzykował.
Natomiast cała reszta zaczęła z durnymi wymówkami. Że przecież jadą na wycieczkę, że to się zmarnuje, że ta ma chorego męża (gwoli ścisłości - zawsze otrzymujemy listę uczestników z imieniem i nazwiskiem. Nie dość, że nie było tam ani jednego takiego samego nazwiska płci przeciwnej, to jeszcze żadnych informacji nt. bycia z partnerem w pokoju, lub że łoże małżeńskie, cokolwiek).

Na moje zirytowanie, powiedziałem:
-Proszę pani. W jakim hotelu tak się robi?
(Wkurzona)-W JAKIM? W KAŻDYM!
-Otóż nie. W żadnym szanującym się hotelu tak się nie robi.
-No co też pan! Ble ble ble... i cała salwa braku wychowania i kultury.
Nie chciało mi się już bawić w przerzucanie łajnem, więc skwitowałem:
-Jeśli tak pragnie pani zabrać te kanapeczki, to proponuję dwa rozwiązania. Albo zje to pani na sali, albo doliczymy to do rachunku.
Na to ostatnie, niczym jak diabeł przed święconą wodą czmychnęła z powrotem do restauracji, ostentacyjnie rzucając kanapki na zmywak i poszła.

Czepiali się wszystkiego i niczego. Że niby pokoje brudne (aha, już w to uwierzę. Nawet, jeśli mieliśmy mało czasu, to i tak nie oddajemy pokoju jeśli nie jest całkowicie sprzątnięty), że jakiejś tam sałatki nie było, choć na pewno była, bo ją zanosiłem i mnóstwo, ogrom cały pierdół niestworzonych.

Zastanawiacie się, któż to taki prymitywny, niewychowany i dziki? Otóż moi drodzy - to KADRA NAUCZYCIELSKA jakiejś szkoły!! A drągal? - to DYREKTOR owej szkoły.
Tak, drodzy Państwo! Właśnie takie małpie rozumy kształcą dzieci na naszych przyszłych lekarzy i polityków.

Absolutny brak słów. Jak się spodoba, to dorzucę jeszcze kilka kąsków z tej dziedziny.

gastronomia

Skomentuj (52) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1335 (1455)

Komentarze

Momencik, trwa ładowanie komentarzy   ładowanie…