Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

#51792

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Jestem w trakcie szukania pracy. Historia będzie o nie do końca uczciwym pracodawcy.

Wszystkie nazwy i adresy podaję z premedytacją, bo uważam, że nie ma co ukrywać takiego zachowania i należy przyszłych ewentualnych chętnych na pracę u tego Pana ostrzec. Chodzi o księgarnię (skup i sprzedaż książek) Panda, którą można znaleźć w kilkunastu centrach handlowych i budkach wolnostojących na terenie Wrocławia (między innymi: Pasaż Grunwaldzki, Bielany Wrocławskie, Hala Strzegomska, Tesco na Długiej oraz budka wolnostojąca w okolicach Kaunflandu na Legnickiej).

21/06/13r. godzina ok. 19.
Wchodzę na gumtree, żeby sprawdzić czy pojawiły się jakieś nowe ciekawe oferty. Jest! Praca w księgarni od zaraz w kilku punktach na terenie Wrocławia dla kilkunastu osób. Wysłałam CV z nadzieją, że może się uda. Udało się, po 20 minutach dostałam telefon z zaproszeniem na rozmowę kwalifikacyjną, która ma się odbyć następnego dnia.

22/06/13r.
Chwilę przed umówioną godziną stawiam się na Świdnickiej 19. Przed biurem stoi kilka osób, w środku znajdują się jeszcze dwie, z którymi rozmawia jakichś dwóch mężczyzn. Zostaję wywołana, na rozmowie muszę powiedzieć coś o sobie, stawce jaką chcę zarabiać i od kiedy ewentualnie mogę zacząć. Musiałam się spodobać, bo jeszcze w trakcie rozmowy usłyszałam, że mam tę pracę i mam się stawić jutro na 9 rano na szkolenie.

23/06/13r.
O 8:50 jestem znowu na Świdnickiej tuż obok księgarni Dedalus. Wejście do budynku, w którym wczoraj miałam rozmowę jest zamknięte metalową bramą. Trochę mi się to nie podoba, ale postanowiłam poczekać do 9 i zobaczyć czy mój pracodawca się pojawi. Po chwili doszły do mnie kolejne osoby, łącznie było nas ok. 10. Dopiero od nich dowiedziałam się, że praca polega na siedzeniu w budkach, ewentualnie na wyspach w centrach handlowych przez 12h dziennie. O 9 brama się otworzyła, zostaliśmy poproszeni do środka budynku. Stamtąd skierowano nas na podwórko, gdzie jak się okazało księgarnia ma swoją siedzibę. Weszliśmy do środka. Szef poopowiadał o firmie, warunkach na stoiskach, wymaganiach, co do nas i poszedł układać grafik. Ani słowa o umowie. Gdy on „układał” grafik, jego kolega tłumaczył dla części osób obsługę programu potrzebnego do pracy. Następnie zaczęli ustalać z nami grafik, mi przypadło siedzenie w budce w okolicach Kauflandu na Legnickiej oraz wyspa w Tesco na Długiej. Miałam zacząć od wtorku. Szef miał na mnie czekać na miejscu, wytłumaczyć mi wszystko raz jeszcze i przekazać klucze do obu stoisk.

25/06/13r.
Mieszkańcy Wrocławia na pewno wiedzą jak wyglądał ten dzień, ale całą resztę czytelników chcę tylko uświadomić, że przez całą noc padał mocny deszcz, zostały pozalewane ulice, a na jednym z placów została zerwana trakcja, przez co tramwaje jeździły okrężnymi drogami.

I właśnie w ten deszcz przyszło mi dostawać się na miejsce pracy. Nie dość, że uciekł mi tramwaj, to w miejscu przesiadki dowiedziałam się właśnie o tej zmianie trasy. Dzwonię więc do szefa (na szkoleniu nam powiedział, że jak coś się dzieje i wiemy że się spóźnimy, to mamy dzwonić, bo jeśli punkt nie zostanie otworzony na czas czeka go 500zł kary, którą częściowo będzie nam odliczał z pensji). Uspokaja mnie, że nic się nie stanie jak się chwilę spóźnię, a jak dotrę na miejsce to mam znowu dzwonić, żeby mi powiedział gdzie czekają na mnie klucze. Zaczynam się zastanawiać, co się stało z tym, że on będzie na mnie czekał na miejscu.

Kilka minut po 9 mokra od deszczu (parasol nie wytrzymywał aż takiej ilości wody) stawiam się na miejsce. Moim oczom ukazała się zupełnie nieoznakowana drewniana buda stojąca na wjeździe/wyjeździe na parking przed Kauflandem. Dzwonię. Dostaję informacje, że klucze czekają na mnie w barze z kebabem. Podchodzę do drzwi, zamknięte. Zaczynam się coraz bardziej denerwować, bo na szkoleniu mówili nam, że jak tylko stawimy się na miejsce mamy się logować do systemu, żeby oni wiedzieli, że rozpoczęliśmy już pracę (pewnie po to, żeby wiedzieć ile nam zapłacić). Stukam w drzwi, okna, wszystko na nic. W środku nikogo nie ma.

Stoję i zastanawiam się, co zrobić, kiedy podchodzi do mnie jakiś mężczyzna (nazwijmy go Tomkiem) i pyta czy ja też do kebabu. Mówię, że w sumie tak, mam odebrać klucze. Tomek zaczyna pukać w szyby, ale szybko dochodzi do tego samego wniosku co ja. Zadzwonił do swojego szefa, który ma zadzwonić do jakiejś dziewczyny, która ma klucze i powinna być na miejscu od 10 minut. Czekamy, Tomek postanawia sprawdzić w pobliskiej pizzerii czy tam nie mają klucza do lokalu (nadążacie? Klucz do budki z książkami jest w kebabie, w którym nikogo nie ma i klucza do wejścia szukają w pizzerii...). Ja dzwonię do swojego szefa, co mam z tym fantem zrobić (chyba liczyłam, ze w związku z pogodą każe mi iść do domu). Mówi mi, że mam czekać, ale mogę to robić na stacji Shell, żeby zbytnio nie moknąć. Różnica mała, bo w międzyczasie już i tak zmokłam, a jak kończyłam z nim rozmawiać spadł dość spory grad. Wraca Tomek. Dziewczyna z kluczem ma się pojawić za 10-15 minut. Idziemy na Shell. Tam dowiaduję się, że budę stawiali wczoraj i wszyscy myśleli, że to na sprzedaż truskawek. Nikt nie może uwierzyć, że w czymś takim mają być książki.

9:40 – wreszcie udało mi się zdobyć klucz do przybytku. Zadowolona idę na miejsce myśląc, że schowam się w środku i będę mogła ogarnąć system, z którym przyjdzie mi pracować przez 3 miesiące. Otwieram drzwi, a w środku zastaję pustkę. Jedyną rzeczą, jaka tam była to foliowe opakowanie po klamce. Nie liczę tu ciągle wpadającego przez liczne szpary deszczu, który zdążył już zamoczyć większość powierzchni (i jak tu trzymać książki?!). Wkurzona dzwonię ponownie do szefa. Numer zajęty. Oddzwania po kilku minutach i znudzonym tonem pyta, o co chodzi. Z chęcią mordu w głosie pytam, co ja niby mam robić w pustej budce, w której pada deszcz. Odpowiada mi, że czekać, bo on zaraz tam będzie z rzeczami. Była 9:52.

I tu mogłabym pisać o narastającym we mnie gniewie, zniechęceniu i chęci zrobienia krzywdy szefowi, który leci sobie w kulki. Stałam w środku, żeby nie moknąć ciągle uchylając sobie drzwi, żeby nie stać w ciemności (jedynym źródłem światła w środku była szpara od okiennic, przez którą wlatywała woda), więc w sumie stałam w przeciągu w mokrych ciuchach. Szybko zaczęłam się trząść z zimna, czekając na szefa, żeby mu powiedzieć, co myślę o jego interesie i najchętniej wyrzucić mu te kluczyki tak, żeby musiał ich szukać w deszczu.

O 10:30 ciągle go nie było, ale stwierdziłam, że skoro ma tyle tych punktów we Wrocławiu to dam mu czas do 11.

O 11 również go nie było. Postanowiłam zadzwonić do szefa po raz ostatni, żeby mu powiedzieć, co sądzę o jego firmie i takim traktowaniu. Odrzucił moje połączenie. To ostatecznie utwierdziło mnie w przekonaniu, że nie ma co się łudzić, że on się tu kiedykolwiek pojawi. Zamknęłam przybytek i poszłam oddać klucze skąd je wzięłam. Po jakichś 15 minutach dzwoni do mnie szefuncio z pytaniem „o co znowu chodzi?”. Powiedziałam mu, gdzie ma swoje klucze, że ja się tak traktować nie dam i dziękuję bardzo za taką pracę.

Tak skończyła się moja pierwsza praca. I powiedzcie mi czy to ja jestem dziwna, że oczekuję, że gdy ktoś mi mówi, że będzie na mnie czekał to będzie na mnie czekał, bądź skoro nie może się stawić, to moje miejsce pracy będzie wyposażone w rzeczy niezbędne mi do niej? Czy to szef zachował się jakby znalazł sobie jelenia, który będzie na niego czekał bez umowy przez kilkanaście godzin licząc na to, że dostanie wynagrodzenie?

Szef Księgarnia Panda Wrocław

Skomentuj (44) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 643 (751)

Komentarze

Momencik, trwa ładowanie komentarzy   ładowanie…