Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

#52015

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Dawno temu, jeszcze w czasie studiów, pracowałam jako projektant mebli w renomowanym salonie meblowym. Kokosy to to co prawda nie były (wiadomo - uczyłam się jeszcze) ale cieszyłam się, że mam pracę którą naprawdę lubiłam (studiowałam wtedy architekturę więc praca ze szkołą czasami się pokrywała), pracowałam z fajnymi ludźmi i co najważniejsze - szefostwo również było w porządku. Przynajmniej takie stwarzali pozory.

W owym czasie dość niespodziewanie nadarzyła mi się okazja wyjechania na jakiś czas na wyspy (moja druga połowa mieszkała w Londynie już od kilku lat), co wydawało mi się wtedy szalonym pomysłem ale zarazem przepustką do lepszego życia, choć szkoda mi było zostawiać pracy i szkoły.
W każdym razie decyzja dość szybko została podjęta, w związku z czym należało pozałatwiać sprawy związane ze studiami i z pracą.

Poszło w miarę sprawnie, dziekanka załatwiona, z szefostwem uzgodnione, że będę pracować do końca miesiąca i wtedy to dostanę pieniążki za przepracowane 3 tygodnie (wypłata była zawsze 10go). Moja decyzja o wyjeździe została przyjęta ogólnie z sympatią, choć z ubolewaniem, że odejdzie taki oddany pracownik. Ba! nawet obiecano mi jakiś bonusik na nową drogę życia.
Kiedy już myślałam, że chyba lepiej być nie może, stało się coś czego po moim kochanym szefostwie bym się w życiu nie spodziewała.

Oczywistym było, że bardzo zależało mi na tej ostatniej wypłacie toteż dałam z siebie 200%, podpisałam z klientami sporo umów, jeździłam z pomiaru na pomiar, żeby tylko udało się nagrać kolejnego klienta, a jeden mi się nawet z Anglii trafił (i to on niestety okazał się później solą w oku całej akcji choć sam w sobie piekielny absolutnie nie był-o ironio losu).
Dodam, co ważne, że swojego czasu firma wyposażyła mnie w służbowy telefon i autko. Z tel. mogłam korzystać zawsze i wszędzie, za granice również mogłam dzwonić, jeśli tylko klient takiego kontaktu wymagał. A ten z Anglii na moje nieszczęście wymagał i to sporego. Nie wszystko dało się załatwić drogą mailową niestety.
A teraz finał.

Wspominałam Wam już, że mój [F]acet był wtedy za granicą, w Anglii właśnie? Otóż mojemu szefostwu też o tym kiedyś wspomniałam...

Co więc usłyszałam kiedy stawiłam się ostatniego po pieniądze?
Że owszem, wypłatę dostanę, jak tylko ureguluję rachunek za telefon (prawie 1000zł!). Oni byli święcie przekonani, że za granicę wydzwaniałam do mojego chłopaka, a nie do klienta. I pomimo, że na billingu nie było śladu numeru [F], szefostwo było przekonane, że [F] nr zastrzegł, a tamten klient to pewnie tylko przykrywka, bo przecież oni z nim nie rozmawiali nawet (a sami nie chcieli bo nie znali angielskiego!).

Sytuacja była dla mnie tak absurdalna, że brakło mi języka w gębie i nawet nie wiedziałam jak się bronić, stłamszona przez ten cały stek bzdur i oskarżeń, który padł w moją stronę. Biuro opuściłam z jakże sympatycznym bonusem na do widzenia. I tyle mnie widzieli.

Przykro mi było cholernie, bo nawet przez myśl mi nie przeszło, żeby ich oszukiwać. Tym bardziej, że nasze relacje przez 2 lata współpracy były naprawdę świetne. I weź tu człowieku wierz w ludzi i ludziom.

piekielne szefostwo

Skomentuj (18) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 502 (626)

Komentarze

Momencik, trwa ładowanie komentarzy   ładowanie…