Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

#52296

przez (PW) ·
| Do ulubionych
W czasach, kiedy pracowałam w średnio miłej korporacji, miałam w zespole jednego Brytyjczyka. Było mu Kevin, do polskiego oddziału naszej korpo trafił ewidentnie za karę, Polski i Polaków serdecznie nie cierpiał, podobnie jak samej korpo, dla której pracował, a największą wzgardę miał dla naszej znajomości języków obcych i akcentów. Na nieszczęście był jedynym obcokrajowcem w naszym pięcioosobowym zespole i z jakiegoś tajemniczego powodu zawsze czuł się przez to lepszy od Polaczków.

Kevin był diabelsko-piekielnym, wrednym dziadem, dla którego dzień bez dokuczania innym był dniem straconym. Sypał chamskimi komentarzami jak z rękawa i uprzykrzał innym życie na różne szczeniackie sposoby - a to schował zszywacz, zawieruszył jakiś dokument, nie wysłał maila na czas, przystawił pieczątkę ale się nie podpisał i weź tu, człowieku, za nim lataj... Och, a bardzo lubił, jak się za nim latało i prosiło.

Jednak jego ulubionym zajęciem było coś nazywane przez nas gulgotaniem - nasilanie brytyjskiego akcentu do granic niezrozumiałości, tak, że równie dobrze mógł płukać gardło, a nie mówić. Udowadniał nam tym samym - głównie sekretarce piętra i asystentkom - jak bardzo wszyscy są głupi i niedokształceni językowo. Większość jego zarzutów była wyssanych z palca, bo chociaż faktycznie mało kto w korpo mówił z brytyjskim akcentem, to pracowało u nas sporo obcokrajowców, całą dokumentację prowadziliśmy po angielsku, klientów również mieliśmy głównie zagranicznych i bardzo dobra, i bardzo komunikatywna znajomość języka była podstawą zatrudnienia.

To trwało miesiącami, bo w sumie Kevin pracował z nami ponad rok. Oczywiście, jak pewnie się domyślacie, przez cały ten czas nie liznął ani pół słowa po polsku - a jeśli liznął, w firmie nigdy się z tym nie zdradził. Był ciężkim i irytującym współpracownikiem.

Jednego razu, chyba z nudów, upolował właśnie sekretarkę piętra, przemiłą i bardzo kompetentną dziewczynę. Rozmawiała przez telefon, umawiając dla nas klienta z któregoś z krajów europejskich - rozmawiali po angielsku - a Kevin zasiadł na rogu jej biurka i na głos komentował, jakie błędy w wymowie popełnia sekretarka, jak bardzo jest głupia, niewykształcona i nie nadaje się do tej pracy. Dziewczynie wystarczyło nerwów, żeby dokończyć umawianie klienta, ale kiedy odłożyła słuchawkę, rozbeczała się i uciekła. Kevin, oczywiście, był bardzo z siebie zadowolony, w końcu nauczył kolejnego niedouka, gdzie jego miejsce.

Pech Kevina polegał na tym, że całej sytuacji przysłuchiwał się szef zespołów, człowiek nieskończenie cierpliwy i święcie spokojny. Kiedy sekretarka wybiegła, szefo siadł sobie obok Kevina na jej biurku i zagaił oksfordzką angielszczyzną:
- Ty, Kevin. A w ilu ty językach mówisz?
- No jak w ilu? PO BRYTYJSKU!
- A, bo widzisz, ta dziewuszka, którą właśnie opierdo&#*eś, mówi komunikatywnie w czterech...
Kevinowi trochę zrzedła mina, a szef beztrosko kontynuował:
- Mamy klientów z całej Europy, rozmawia ze wszystkimi i żaden nigdy nie narzekał na jej akcent. A trafiają się naprawdę różni. Tylko ty masz problem. Gdybyś po polsku mówił w połowie tak dobrze, jak nasi po angielsku... Jak jeszcze raz na kogoś naskoczysz, dopilnuję, żebyś skończył w oddziale gdzieś w głębokim Kazachstanie. Chociażbym sam miał nadać cię tam FedExem.
Po tym Kevin jakby spotulniał, chociaż sekretarki nigdy nie przeprosił.

I to mógłby być happy end, gdyby nie to, że Kevin był wrednym gnojkiem i chociaż nie mógł zemścić się na szefie za ten ochrzan, szukał możliwości odgryzienia się na zespole.

Niedługo później do centrali wpłynęła skarga na nas, że w obecności obcojęzycznego pracownika rozmawiamy tylko po polsku. Niestety była w tym nasza, pracowników, wina. Wewnętrzne zasady korpo zabraniały używać polskiego, kiedy w zespole był ktoś obcojęzyczny - wtedy obowiązywał nas angielski. Wiedzieliśmy o tym, ale nikt nie lubił Kevina, więc nikt za bardzo się nie przejmował, czy facet rozumie, o czym rozmawiamy na papierosie. Nawet lepiej, kiedy nie rozumiał.

Centrala rozpatrzyła skargę na korzyść Kevina. Uznali, że łamiemy regulamin firmy, a rozmyślne używanie polskiego w mulitjęzycznym zespole jest dyskryminacją na tle narodowościowym. Straciliśmy dodatki, a Kevin puszył się bardziej niż zazwyczaj i znów utwierdził się w swojej wyższości nad resztą Europy. I chyba to ostatecznie przekonało mnie do pożegnania się z korporacją.

korpo

Skomentuj (39) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 948 (1008)

Komentarze

Momencik, trwa ładowanie komentarzy   ładowanie…