Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

#52755

przez (PW) ·
| Do ulubionych
A propos wynajmowania mieszkań...

Kilka lat temu z mężem wynajmowaliśmy przytulne mieszkanko w jednej z sypialnianych dzielnic Warszawy. Wszystko legalnie, umowa, kaucja, spis sprzętów i stanu, w jakim je zastaliśmy. Właścicielka fantastyczna, sympatyczna i bezproblemowa, z sąsiadami trochę gorzej (pisałam o tym w jednej z wcześniejszych historii), dojazd do pracy w miarę dobry. Nawet przeszło nam przez myśl wykupienie mieszkania, bo właścicielka mówiła, że kiedyś je będzie sprzedawać.

To "kiedyś" nastąpiło po niecałym roku naszego tam mieszkania. Ale nic to - właścicielka miała drugie mieszkanie na tym samym osiedlu, dosłownie dwa bloki dalej. Taki sam metraż, trochę wyżej i bliżej ulicy, ale za to czynsz niższy. Akurat się zwolniło, więc super, byliśmy zdecydowani, mieliśmy tylko podejść do mieszkania razem z właścicielką i zobaczyć, czy nie będzie dla nas za głośno. A potem w zasadzie tylko się wprowadzać.

O umówionej godzinie stawiliśmy się pod mieszkaniem, właścicielka z mężem dotarła kilka minut później. Włożyła klucz do zamka, przekręca... i nic. Może nie ten klucz? Nie, klucz właściwy, na dodatek nie daje się wyjąć. Ani prośbą, ani groźbą, ani kombinerkami. Trudno, zamek trzeba wiercić, założy się nowy, odliczy od czynszu.

Po kilkunastu minutach udało nam się wejść do mieszkania, które stanowiło obraz nędzy i rozpaczy:
- ściany podrapane, poobijane, pomazane, ze śladami butów, w tym na suficie
- w mieszkaniu ciemno, bo okna zaklejone były gazetami, czarną folią i taśmą
- wszystkie żarówki wykręcone
- żaluzje zdemontowane ze wszystkich okien oprócz jednego, za to z urwanym sznurkiem i tym pokrętłem do zasłaniania
- pralka odłączona i wystawiona na środek łazienki
- duża, trzydrzwiowa szafa w sypialni pomazana czymś na czarno, z powyłamywanymi szynami od przesuwanych drzwi
- kabina prysznicowa zdemontowana, wymontowane rolki, drzwi stały w przedpokoju
- szafki kuchenne z powyłamywanymi drzwiczkami, jedna trzymała się ściany tylko na jednym haku
- na środku większego pokoju przewrócony kredens
- sedes nie myty chyba od pięciu lat
- na balkonie bajzel składający się z mokrych kartonów, połamanych krzeseł i szklanych pokrywek od garnków
- wyłamane pokrętła od regulacji temperatury na kaloryferach wszystkich oprócz łazienkowego
- rozmontowana bateria od prysznica - była słuchawka, ale bez przewodu. Słuchawkę znaleźliśmy w piekarniku.
- z mebli ostał się w całości jeden regał, za to pomalowany na brązowo farbą olejną. Bardzo dokładnie, z kawałkiem ściany i podłogi.

Właścicielka tylko stała pośrodku tego wszystkiego i płakała. Bo wcześniej mieszkała tam taka fajna dziewczyna, studentka. Spokojna, zawsze wszystko na czas płaciła, więc właścicielka nie miała powodu przyjeżdżać i sprawdzać, co z nią czy z mieszkaniem. Ostatni czynsz jej rozliczyła z kaucji, bo skoro mieszkała u niej pięć lat, to jaki numer mogła wywinąć?

Doprowadzenie mieszkania do stanu względnej używalności zajęło nam nieco ponad tydzień. Malowane było chyba ze trzy razy, bo te czarne maziaje cały czas przebijały przez farbę. Szafę i szafki naprawiono, nowe rolki do kabiny dokupiono i zamontowano, okna myłam po cztery razy każde bo oprócz taśmy użyła chyba jakiegoś kleju. Wreszcie udało nam się przeprowadzić, z czynszem za pierwszy miesiąc obniżonym o połowę, bo w sumie oprócz malowania i skręcania szafek kuchennych wszystko zrobiliśmy sami.

Mogłabym teraz napisać, że jak się ma miękkie serce do wynajmujących, to trzeba mieć twardą dupę, ale to jeszcze nie koniec atrakcji zafundowanych przez byłą lokatorkę.

Pewnego dnia obudziliśmy się bez prądu. Panienka od kilku miesięcy nie płaciła rachunków, a że wszystko w mieszkaniu żarło prąd, łącznie z kuchenką... Nie mam pojęcia dlaczego właścicielka nie sprawdziła tego wcześniej w elektrowni. My rozliczając poprzednie mieszkanie, tak jak wcześniejsi jego lokatorzy, zostawiliśmy specjalną teczkę z fakturami i potwierdzeniami zapłaty.

Ciągle przychodziły do niej listy polecone. Awizo oczywiście nie odbierałam. Przychodziły też różne pisma z kilku firm windykacyjnych. Przychodzili również smutni panowie w czarnych kurtkach, którym bardzo długo tłumaczyłam, że nie nazywam się Karolina K. tylko zupełnie inaczej i żeby się ode mnie odchrzanili. Do jednego wybitnie odpornego wezwałam policję, bo mi się do mieszkania władował, a przy moim półtora metra wzrostu mogłam na niego co najwyżej nakrzyczeć. Pomijam już przedstawicieli Providenta, którzy nie potrafili zrozumieć, że nie zmieniłam danych osobowych i nie przeszłam operacji plastycznej i naprawdę nie brałam u nich żadnej pożyczki i uparcie zwracali się do mnie "pani Karolino". W pewnym momencie profilaktycznie przestałam reagować na dzwoniący domofon, ale spryciarze i tak jakoś wchodzili do klatki.

Z tego, co wiem, właścicielce mieszkania nie udało się do dziś polubownie rozwiązać sprawy zniszczeń. Kwoty szkód może nie były duże, bo szafki udało się naprawić, ściany odmalować i tak dalej. Nie wiem, czy ścigała dalej tę dziewczynę, czy odpuściła sprawę, ale zapewne przy następnych lokatorach nie była już tak cudownie wyrozumiała i nieobecna jak przy nas. Klucze oddawaliśmy nowym lokatorom w jej obecności, w mieszkaniu.

lokatorzy

Skomentuj (13) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 800 (822)

Komentarze

Momencik, trwa ładowanie komentarzy   ładowanie…