Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

#54866

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Historii związanych ze służbą zdrowia jest tu mnóstwo, ale dorzucę swoją - właśnie wyszłam ze szpitala i zwinęłam się w kulkę, żeby odreagować.

Z potomkiem w połowie drogi na ten świat wylądowałam na chwilę na patologii ciąży. Konieczne dodatkowe badania moczu, poza tym zdrowi i dobrze się mający (4 dni w szpitalu, badania jednego dnia rano, w sumie zajęły ze 3 minuty). Oszczędzano mi stresów w następujacy sposób:

1. Przyjęcia. Brawo dla lekarza, który mnie na nie skierował godzinę za wcześnie. Dzięki temu mogłam zaobserwować ciekawą prawidłowość. Przyjęcia na patologię ciąży odbywają się godzinę po przyjęciach na ginekologię. Jak ktoś był w ciąży wie, że siedzenie na czczo do 10:40 (bo na izbie przyjęć nikt nie wie, jakie badania będą robić, więc nic zjeść nie wolno) to średnia przyjemność. Na szczęście, zanim zarzygałam ścianę (jak nie jem, mam cholerne mdłości) i padłam zemdlona, po przyjęciu na oddział i 30 minutach różnego rodzaju ankiet/kwestionariuszy/innych, miła Pani Położna oznajmiła, że nie było żadnego powodu, żebym sobie nie zjadła kanapki.

2. O paniach położnych na oddziale naprawdę złego słowa powiedzieć nie można. ALE. Podchodzę zapytać o badanie, które mam mieć rano - czy jeść, czy pić, czy się samemu obudzić i takie inne. Pani pielęgniarka patrzy na mnie.
- A... Bo pani jest też z zagrożeniem przedwczesnym porodem, tak?
No cóż, ciekawe, miałam rano USG, wszystko wzorowo, cholera, co jest grane?
- Nic mi o tym nie wiadomo - odpowiadam, zmieniając powoli kolor z bladego na fioletowy.
- Aaa... to może ja się pomyliłam...
Koniec rozmowy. Przez chwilę przetrawiałam informację. Dzwonię do męża - słuchaj, zadzwoń na dyżurkę, dowiedz się, co mi jest, bo mi się na płacz zbiera i z taką diagnozą raczej nie zasnę. Jak się po pół godzinie dodzwonił, to mu powiedzieli, że informacji nie udzielą. Cóż, wracam do dyżurki i ze łzami w oczach błagam, żebym mnie ktoś uspokoił co do stanu mojej ciąży. Dawno nie zebrałam takiego ochrzanu. Pani oznajmiła mi że mnie NIE ZNA, więc po prostu zapytała (no, pytanie "co się dzieje, że pani tu trafiła", które standardowo padało wcześniej, wydaje mi się jednak bardziej na miejscu) i gdyby wiedziała, że narobię takiego zamieszania, to by się do mnie nie odezwała. Wrażliwe ze mnie stworzenie, a w ciąży to już w ogóle, więc się popłakałam. Serce pani nie zmiękło niestety. Przepraszam nie usłyszałam (chociaż może do niej sens historii dotarł, bo potem była przemiła).

3. Leki. W wywiadzie 3 razy mówiłam, że choruję. Z powodu choroby nie mogę przyjmować standardowego leku na pęcherz (lek x). Wie o tym każdy, kto przeczytał ulotkę. Przychodzi pani z pierwszym moim lekarstwem. Patrzę .
- Co to?
- No, na infekcję dróg moczowych.
- Lek X?
- Tak.
- No ale ja nie mogę go brać z powodu choroby. 3 razy ją zgłaszałam.
- Aha.
No i 30 minut ankiet poszło się kochać. Ja na szczęście dość przytomnie sprawdziłam, co mi dają. I szkody nie byłyby jakieś wielkie, nawet jakbym raz wzięła. Ale w sens procedur zwątpiłam...

4. Przenieśli mnie na inny oddział, bo na patologii nie było miejsca. W wyniku tej operacji trzy łóżka w sali były zajęte, ostatnie właśnie zwolnione - pani wyszła do domu. Przychodzi jeszcze jedna dziewczyna w ciąży, której zalecono leżenie. Przysiada na zwolnionym łóżku - zgarnia od salowej - ona musi sprzątać, tu siedzieć nie można. Oferuję swoje łóżko - niech sobie biedna posiedzi (oddałabym, ale już się zdążyłam wymościć w pościeli, i tak by trzeba było zmienić). Posiedziała. 2 godziny. Salowa zebrała pościel i przez ten czas nie wróciła. Tyle by było, jeśli chodzi o nakaz leżenia.

Ja wiem, że to standard, bo nikt, komu to opowiadałam jakoś nadmiernie się nie dziwił. Ale na litość boską... Na oddziale wisi kartka z zaleceniami dla ciężarnych, z których trzecim jest unikanie zbędnych stresów... No cóż, zdrowsza ze szpitala nie wyszłam.

słuzba_zdrowia

Skomentuj (12) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 417 (539)

Komentarze

Momencik, trwa ładowanie komentarzy   ładowanie…