Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

#55727

przez Konto usunięte ·
| Do ulubionych
OSTRZEŻENIE: Kto lubi dzieci, niech nie czyta.

Ostatnio coraz częściej zastanawiam się nad tym, czy w dzisiejszych czasach dzieci się wychowuje, czy może po prostu... hoduje?

Sytuacja wnerwogenna #1

Mieszkam obecnie w wynajmowanym pokoju na dużym osiedlu, lecz ze względu na fakt, że osiedle to jest na skraju miasta, panuje tutaj całkiem miła i spokojna atmosfera. Sąsiedzi też w porządku, żadnych dzikich imprez do piątej nad ranem czy innych tego typu "rozrywek", żyć, nie umierać. ALE...
"Ale" to dziecko sąsiadów. Sądząc po charakterku i wrzaskach o dzikim natężeniu, którymi tenże charakterek się objawia, dziecko to żywe skrzyżowanie Lucyfera z Whitney Houston i jeszcze jakąś domieszką bliżej nieokreślonych demonów / wokalistów blackmetalowych. Co najciekawsze, jego wrzaski są na tyle regularne, że mogłabym wyrzucić zegarek, a i tak wiedzieć, która jest godzina.

Codziennie o 6:30 rano budzi mnie tupot małych stóp, który brzmi raczej jak słoniątka ćwiczące do kadry narodowej, do tego dzikie piski i rzucanie klockami Lego i innym ścierwem w "moją" ścianę. Budzik niepotrzebny.
Codziennie o 22:30 rozpętuje się absolutnie dzika, furiacka histeria, którą słychać w połowie mieszkania (najbardziej niestety w moim pokoju) i która potrafi trwać 2-2,5 godziny - o spaniu można zapomnieć. Po paru dniach wysłuchiwania wrzasków, jakby dziecko ktoś obdzierał ze skóry, kopsnęłam się do sąsiadów zapytać, czy u nich wszystko w porządku (kto wie, może dziecko katują i jakaś tragedia się wydarzy, a ja wyląduję w gronie "objętych znieczulicą"?). Co usłyszałam? Oni kładą córeczkę spać, a ona jeszcze nie chce iść i krzyczy. Nieco skonsternowana, ale wciąż bojowo nastawiona, spytałam, czy nie mogliby spróbować jej jakoś uspokoić... Odpowiedź: "My wychowujemy dzieci bezstresowo, jak się dziecko wykrzyczy, to jest BARDZIEJ ZRELAKSOWANE". Krew mnie zalała i pociekła uszami, a przez wyobraźnię przemknęła słodka wizja pożyczenia Marshalli i urządzenia o północy koncertu KATa na cały regulator - bo to mnie relaksuje... Nie chcąc jednak ryzykować eksmisji z pokoju na kopach, nie wcieliłam wizji w życie. ;)

Jakby mało było "planowych" atrakcji, ostatnio o 3 nad ranem całą klatkę obudziło dzikie wycie "JA CHCĘ BUŁECZKĘĘĘĘĘE!!!". Do tego poranne piski i rzucanie ścierwem o ścianę potrafią trwać z drobnymi przerwami do 17:00-18:00. Stopery nic nie dają. Chcąc się uczyć / zrelaksować / posłuchać muzyki, zakładam słuchawki dokanałowe, na to ochronniki słuchu ("słuchawy BHP") i dopiero wtedy mogę działać.

Sytuacja wnerwogenna #2

Telepałam się tramwajem, linią inną, niż zwykle, w dość obcy mi rejon miasta. Podchodzi do mnie jakieś dziecko, na oko - wczesna podstawówka. Patrzy na mnie z dołu i słodkim głosikiem pyta, czy jeśli wysiądzie na zbliżającym się przystanku, to dotrze do jakiejś tam szkoły językowej? Zgodnie z prawdą odpowiadam, że niestety nie wiem, bo pierwszy raz jadę tą linią i nie znam okolicy. W odpowiedzi dziecko zmarszczyło się groźnie, wypaliło: "A to spieldalaj, jebiany w dupę pedale!" i wysiadło. Mój wytrzeszcz musiał być kolosalny, do dziś się dziwię, że oczy mi nie wyleciały z oczodołów.

Sytuacja wnerwogenna #3

Znów tramwaj. Skonana po paru godzinach zajęć praktycznych wracam do domu. Pierwsze pół godziny jak zwykle jadę na stojąco, na drugiej połowie trasy tramwaj dość mocno się wyludnia, to siadam sobie na jednym z takich "podwójnych" miejsc (4 krzesełka: 2 zwrócone w kierunku jazdy, 2 tyłem do niego), klamoty wędrują na podłogę i przysypiam. Dwa przystanki dalej do tramwaju pakuje się (na oko) dziadek z wnuczką i sadowią się naprzeciwko mnie. Dziadek rozwija gazetę i zaczytuje się w niej, dzieciak coś tam zagaduje, ale olewany przez dziadka znajduje sobie inną rozrywkę: kopanie mnie. Pierwszy kopniak - nie zareagowałam. Drugi - usunęłam nogi bardziej na bok, na co piekielny bachorek przesunął się na siedzeniu w kierunku moich nóg i dalej kopie. Rzeczy miałam dość dużo, więc niespecjalnie chciało mi się to wszystko znowu na siebie zakładać i się przesiadać.

Pukam w gazetę starszego pana, zdobywając jego uwagę, i pytam, czy mógłby poprosić dziewczynkę o niekopanie mnie (w międzyczasie piekielny bachor wymierza mi dość solidnego kopniaka prosto w posiniaczony po drobnym wypadku goleń, mnie już szlag trafia). Dziadek spojrzał na dziecko, na moje utytłane piachem spodnie i skwitował: "Ona się tylko BAWI, co, ubędzie pani od tego?". Dziecko wyszczerzyło się paskudnie z satysfakcją, że ma rację. Cóż zrobić, objuczyłam się gratami i przesiadłam. Dziadek wrócił do lektury, a dziecko z nudów zaczęło obślinionym palcem mazać coś po szybie. Miłego gronkowca życzę.

Sytuacja wnerwogenna #4

Wyskoczyłam na moment do Galerii Krakowskiej, bo tam miałam najbliżej pewien sklep. W Galerii oczywiście się zgubiłam (jak zawsze), toteż zauważywszy toaletę, postanowiłam skorzystać z tego dobrodziejstwa cywilizacji, a zarazem stanąć sobie później gdzieś na uboczu i ogarnąć ulotkę z mapką komercyjnego labiryntu. Siedzę więc sobie na tronie, gdy nagle słyszę wbiegającego do toalety dzieciaka, po czym szarpanie za moje - na szczęście zamknięte - drzwi i damski głos, który mówi "Piotruś, nie wolno, tam ktoś jest". Jak reaguje synalek? Jeszcze rozpaczliwiej kołacze nieszczęsnymi drzwiami i drze się na cały kibel "JA CHCĘ POPATRZEEEEĆ!!!". Matko Boska, czyżbym dostała angaż w jakimś dokumencie do WDŻ, a o tym nie wiem?

Reasumując: Freud miał rację, pisząc "Dzieci nie są zwyczajnie złośliwe, one są złe".
A ludzie się dziwią, że nienawidzę bachorków.

olewane przez opiekunów dzieci adult

Skomentuj (117) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 811 (1055)

Komentarze

Momencik, trwa ładowanie komentarzy   ładowanie…