Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

#55990

przez Konto usunięte ·
| Do ulubionych
Historia dla tych którzy twierdzą, że nie ma pracy dla ludzi po studiach w Polsce.

Rzecz się dzieje w mieście uniwersyteckim na południu naszego pięknego kraju. Uczelnia państwowa, renomowana, maturzyści walą drzwiami i oknami. Kierunek modny i popularny - "Dziennikarstwo i komunikacja społeczna". Fakt, iż jest modny, powoduje wściekłą konkurencję na rynku pracy. Teoretycznie studenci się powinni starać jak najszybciej robić praktyki i walczyć o pracę w zawodzie. Teoretycznie...

Uczelnia wyszła z założenia, że nie ma co narzucać studentom, gdzie mają odbywać praktyki. Ludzie mają różne zainteresowania i czasami bardzo oryginalne pomysły na karierę, więc w przeciwieństwie do "betonu" na niektórych uczelniach, daliśmy studentom swobodę. Jedynym kryterium było to, żeby w ich trakcie można było rozwijać warsztat pisarski lub inne umiejętności przydatne później w karierze (komunikacja/obsługa specjalistycznego sprzętu/specjalistyczne słownictwo w językach obcych itp.). Często dopytywaliśmy studentów, czego się nauczyli (nie złośliwie, byliśmy ciekawi gdzie warto praktykować i które firmy można w razie czego studentom polecić, gdyby któryś się spytał).

Efekty eksperymentu są... smutne.
Otóż tylko ok. 5-10% studentów robiło praktyki w sensownych miejscach związanych ze swoim kierunkiem (redakcje, agencje PR itp.). Większość odklepała je byle gdzie, byleby tylko "zaliczyć". Przynosili na uczelnię zaświadczenia z najróżniejszych miejsc:

- z firm rodziców, czymkolwiek by się nie zajmowały
- z firm sąsiadów/znajomych, na ogół z innej branży
- z firm nieistniejących (licząc na to, że nikt tego nie sprawdza)
- z firm zajmujących się naciągactwem (prezentacje garnków po 2000 zł/szt czy kołder leczących raka, "doradztwo finansowe" polegające na chodzeniu od domu do domu i wciskaniu kitu bez znajomości rynku, akwizytorskie i tym podobne)
- jako sekretarki (uzasadnienie: bo przecież dużo się tam pisze - drobny szczegół, że krótkie maile co najwyżej)
- jako sprzedawcy w sklepach
- jako recepcjonistki (bo raz na tydzień jest obcokrajowiec, więc szkoli się języki)
- jako barmani/bariści (po przecież komunikują się z klientami)
- w call center (!)

Na początku przez jakiś czas myślałem, że mamy taki pracowity naród i wszyscy pracują (nawet u rodziców) jednocześnie dziennie studiując, ale kilka zasłuchanych rozmów wyprowadziło mnie z tego błędu. Rozmowy te brzmiały mniej więcej tak: "jak to dobrze, że możemy zaliczyć praktyki gdziekolwiek, poszłam do sąsiada który ma firmę, przybił mi pieczątkę i gotowe, a te debile męczą się za jakieś grosze albo za darmo w gazetach i telewizji hihihi".
A to i tak nic w porównaniu z tym, kiedy jedna arcymądra studentka stwierdziła, że ona jest profesjonalną dziennikarką bo pisze bloga o modzie i wystawiła zaświadczenie o odbyciu praktyk... samej sobie.

No cóż. Zgadnijcie teraz - jakie CV wybierze HR manager prowadzący rekrutację dajmy na to do radia: osobę z jakimś doświadczeniem w zawodzie, czy osobę bez doświadczenia w ogóle lub której jedyne doświadczenie zawodowe polega na wciskaniu smartfonów emerytom?

Mogę Wam ze 100% pewnością powiedzieć, że CV tej drugiej osoby poleci od razu do kosza. Teraz konkurencja na rynku pracy jest na tyle duża, że ktoś kto nic nie umie - nie ma najmniejszych szans.
Praktyki nie służą temu, żeby je odklepać gdziekolwiek, tylko, żeby coś przyswoić. Podstawy podstaw. Bo bez tego to zostaje płacz i praca w fast foodach po zakończeniu edukacji.

Jeśli jesteście mądrzy, nie martwcie się o pracę. Selekcja naturalna robi swoje - jak widać, także na uczelniach. Tylko żal mi rodziców tych ludzi, którzy pakują bardzo duże, ciężko zarabiane pieniądze w to, żeby ich dzieci studiowały...

elita intelektualna narodu

Skomentuj (41) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 291 (497)

Komentarze

Momencik, trwa ładowanie komentarzy   ładowanie…