Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
zarchiwizowany

#56170

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Mieszkam w Warszawie w trzypiętrowym bloku, w którym jest dwanaście mieszkań i wszyscy sąsiedzi znają się na tyle, że mówią sobie dzień dobry i od czasu do czasu wymieniają miedzy sobą uprzejmości na klatce.
Przez blisko osiemnaście lat w mieszkaniu pode mną żył pewien starszy pan. Pan był już od dawna na emeryturze, jego żona nie żyła, mieszkał sam. Przez lata co weekend odwiedzał go syn, później syna przestałam widywać, ale w jego zastępstwie zaczęła przyjeżdżać córka. Odkąd pamiętam mężczyzna był bardzo samodzielny, codziennie o tej samej porze wychodził do sklepu, później prowadził rozmowy z sąsiadami na klatce. W pewnym momencie przestałam go widywać o stałej porze idącego na zakupy. Po dłuższym niewidzeniu (po około roku) ujrzałam go na wyborach parlamentarnych, gdzie przeżyłam szok bo sąsiad nie był już tym samym człowiekiem, wychudzony, schorowany, ledwo szedł, był prowadzony przez dwóch mężczyzn.
Po wyborach nie miałam kontaktu z sąsiadem przez kolejny rok.
Pewnej nocy o północy obudziły mnie dziwne dźwięki. Gdy się rozbudziłam doszłam do wniosku, że to sąsiad z dołu stęka i dyszy z powodu bólu. Zdarzało mu się to już kiedyś, ale tym razem odgłosy te były wyjątkowo głośne. W pewnym momencie do stękania dołączyły okrzyki „Pomocy, pomocy”. Nie wiedziałam co jest przyczyną tego wołania, więc nie chcąc ryzykować samotnego spotkania z mordercami, którzy nagle zaczęli chodzić mi po głowie, poszłam obudzić tatę i uzbrojona w dodatkowego osobnika ruszyłam na dół do sąsiada. Po chwili na klatce dołączyła do nas sąsiadka z tego samego pionu mieszkająca pod staruszkiem, którą też obudziły hałasy i postanowiła pomóc. Sąsiadkę nazwijmy Prątfińską. Żeby dostać się do sąsiada trzeba było pokonać szklane drzwi, które odgradzały klatkę schodową od trzech mieszkań, a później jeszcze otworzyć drzwi bezpośrednie do mieszkania sąsiada. Zaczęliśmy dzwonić dzwonkiem do sąsiada, bardzo się ożywił słysząc dzwonek i krzyczał jeszcze głośniej. Później zadzwoniliśmy do sąsiadów mieszkających naprzeciwko niego. Był weekend, a sąsiedzi byli przyjezdni, więc pewnie wyjechali do swoich domów i nie otwierali. Została nam jeszcze jedna starsza sąsiadka, zadzwoniliśmy, otworzyła nam zaspana drzwi, powiedzieliśmy jej jak wygląda sytuacja, okazało się, że staruszka ma klucze do mieszkania sąsiada. Otworzyliśmy i weszliśmy. Znaleźliśmy sąsiada leżącego na podłodze, nie mógł samodzielnie wstać. Okazało się, że szedł do toalety, nagle się potknął, wywalił i nie miał już siły się podnieść. Mój tata i starsza pani podeszli do niego i zaczęli go podnosić. Ja w tym czasie weszłam do pokoju obok posprzątać butelki z wodą, które były poprzewracane na podłodze. Gdy wróciłam do przedpokoju tata i starsza pani prowadzili sąsiada do łazienki, a Prątfińska uznała, że nie jest potrzebna, pożegnała się i wyszła.
Kiedy sąsiad był już w toalecie starsza pani zapewniła nas, że poradzi z nim sobie sama i pozwoliła nam już wyjść.
Piekielne zostawiam na koniec. Gdy wyszliśmy mój tata powiedział :
Widziałaś? Jak weszliśmy to na podłodze w przedpokoju leżało 50 zł.
Potwierdziłam.
T: A jak wychodziliśmy to pieniędzy już nie było.
Mój tata i starsza pani cały czas byli z sąsiadem i mu pomagali, ja byłam w pokoju obok, jedyną osobą, która mogła je wziąć była Prątfińska, która wyjątkowo szybko się zmyła.
I pytam kim trzeba być, żeby okraść starego, schorowanego człowieka, do którego tak na dobrą sprawę przyszło się z pomocą.

blok

Skomentuj (17) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 180 (268)

Komentarze

Momencik, trwa ładowanie komentarzy   ładowanie…