Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

#56520

przez Konto usunięte ·
| Do ulubionych
Zima idzie, i tak mi się przypomniało.

W lutym tego roku zdarzyło mi się złamać nogę. W okolicznościach o tyle głupich co śmiesznych, ot wjechałem sankami w jedyne drzewo w okolicy. Na "Diable" przy Wiejskiej, w mieście stołecznym. Naszło starego konia na sanki i trafiła się nieprzewidziana kępa trawy. Manewr unikowy nie wyszedł, prawa noga poszła do przodu i trafiłem nią w pień całkiem okazałego dębu. Następnych kilku minut nie zapamiętałem. Z perspektywy czasu uznaję to za fart, bo bezpośrednie uderzenie w drzewo głową w zwykłej czapce, skończyłoby się znacznie bardziej ostatecznie.

Tak więc epickie łup, gwiazdki itd. no ale pozbierałem się i jakoś doczłapałem do ulicy. Z usług MZK zrezygnowałem na rzecz taksówki, bo noga bolała jak diabli. Do domu jakoś dotarłem, zaaplikowałem sobie okład z altacetu i wszelakie maście przeciwbólowe, niestety bez większych efektów. Sąsiadka-pielęgniarka poproszona w trybie pilnym o konsultację orzekła, że ona RTG w oczach nie ma, kostka spuchnięta w stopniu znacznym, więc trzeba na SOR z chirurgiem na stanie, udać się celem rozwiania wątpliwości.

Zatem się udałem, grzecznie czekając w małym tłumie poszkodowanych rodaków.
Na szczęście znakomita większość do lekarza ogólnego, więc do chirurga trafiłem prawie od razu.
Pani doktor, lekko znudzona i zirytowana przerwaniem jej wesołego szczebiotania z kolegą, po paru westchnieniach w końcu dała skierowanie na RTG i wysłała na drugi koniec kompleksu szpitalnego. Jako, że noga bolała coraz bardziej zapytałem, czy ewentualnie mogę skorzystać z jednego z wózków, które stały w Izbie Przyjęć. Nie, nie mogę, bo... przyjechałem sam, nie będzie miał mnie kto na nim wozić. Fakt, że były to zwykłe wózki inwalidzkie przystosowane do "samoobsługi" nic nie zmieniał. Nie i koniec. A tak w ogóle to nie należy się, bom "niezdiagnozowany".

Dzielnie pokuśtykałem, kończynę sfotografowałem, kuśtykając wróciłem do gabinetu. A tam od progu larum i krzyki: "ale niech pan skacze, nie naciska, bo noga złamana". Nie powiem, liczyłem, że tylko obita, więc smutek mnie ogarnął i jednocześnie zdziwienie, że 30 min wcześniej pani Doktor nie pozwoliła z wózka skorzystać. Nic to, złamana to złamana. Trzeba mi w gips iść.
Pani Doktor zapytana jak długo przyjdzie mi się z zagipsowanym kulasem męczyć, stwierdziła mimochodem, że "niezbyt", tylko sześć tygodni. Nie powiem, wstrząsnęła mną. Potem było już tylko dziwniej. Przepisała mi zastrzyki antyzakrzepowe, radośnie stwierdzając, że ona się nie podłoży więc pełnopłatne, drobne 120 zł za tydzień kuracji. Oczywiście mogę ich nie brać, ale ... Tu dramatycznie zawiesiła głos, a ja zacząłem się zastanawiać, czy da się wykupić miejsce na cmentarzu przez Internet.

Konwersując ze mną w ten deseń zagipsowała mi nogę (od stopy do kolana) i skończywszy poleciła opuścić lokal, w sensie gabinet. Na moją nieśmiałą uwagę, że jestem cokolwiek roznegliżowany i czy mogę poczekać aż gips "zwiąże" żeby porcięta założyć odpowiedziała, że "blokuję jej gabinet" i mam się w te pędy wynosić (wyskakać, gwoli ścisłości) na korytarz, w gatkach, ze spodniami w jednej garści i butami w drugiej. A tam już mogę robić, co chcę. Na nią czekał kolega i niedokończony pasjans, więc ...

Postawiłem się i na Izbę Przyjęć "wyskakałem" już kompletnie ubrany. Przynajmniej, jako "zdiagnozowanemu", wózek pozwolili pożyczyć i tak doczekałem przyjazdu taksówki.

Wykupiłem pierwszą transzę zastrzyków, a na pierwszej kontroli chirurg pukając się w czoło i mamrocząc coś o indolencji niektórych młodych lekarzy, wypisał mi receptę refundowaną (12 zł zamiast 120 za tygodniową porcję, taka drobna różnica) owych zastrzyków, nawiasem mówiąc nie tyle bolesnych co nieprzyjemnych w aplikowaniu. Noga się zrosła dość sprawnie i już po 4 tygodniach z trudną do opisania ulgą zdjąłem "buta", drapiąc się z dzikiej radości niemal do krwi.

Na koniec nasuwa mi się tylko jedno pytanie: dlaczego płacąc przez X lat co miesiąc niemałe składki zdrowotne, gdy przychodzi co do czego, człowiek w publicznym Zakładzie Opieki Zdrowotnej jest traktowany jak zło konieczne. Zło, które tak naprawdę sponsoruje ten cały b..ałagan. To naprawdę przykre.

SOR na Stępińskiej w Warszawie

Skomentuj (32) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 583 (661)

Komentarze

Momencik, trwa ładowanie komentarzy   ładowanie…