Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

#57102

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Działo się to parę lat temu, tuż po Nowym Roku. Po świętach spędzonych w Polsce, wracaliśmy do Singapuru gdzie mieszkamy. Pogoda w czasie świąt była zdecydowanie nieświąteczna, ale jak na ironię od samego rana w dniu naszego wyjazdu zaczęło śnieżyć jak dzikie. Lot miał byś wieloprzystankowy, przez Warszawę i Paryż, a gdy ma się w planie podróży połączenia lotnicze, taka pogoda nie oznacza zwykle niczego dobrego.
Nie specjalnie więc zdziwiliśmy się, gdy już w Rębiechowie poinformowano nas, że Paryż (Charles de Gaulle, CDG) nie przyjmuje samolotów.

O cholera, pomyślałem, nieźle tam musi padać. Latałem zimą przy intensywnych opadach już kilkanaście razy i wiedziałem, że byle śnieżek lotniska zwykle nie sparaliżuje. Zarówno Rębiechowo jak i Okęcie pracowały zresztą normalnie z tą oczywistą poprawką, ze padał gęsty śnieg, stada pługów pomykały po pasach, a w wielu miejscach piętrzyły się szaro-białe usypane góry.
Do wylotu do Singapuru z CDG mieliśmy jeszcze parę dobrych godzin tak, że nie specjalnie byliśmy zaniepokojeni, tym bardziej, że obsługa na Okęciu sugerowała, że z opóźnieniem bo opóźnieniem, ale raczej coś wyleci. Faktycznie, po dłuższym czasie nastąpił wylot, z tym, że z tych kilku godzin zrobiła się do wylotu z CDG tylko godzina.

Na CDG lądowaliśmy dokładnie o planowanej godzinie wylotu do Singapuru, a przy braku jakichkolwiek komunikatów nie mieliśmy specjalnych nadziei, że coś na nas jeszcze czeka. Jakież było nasze zaskoczenie, gdy tak, jak jest to w standardzie co bardziej porządnych lotnisk, czekała na nas (I inne ofiary) pani z “melexem” twierdząca, że samolot na nas czeka a ona gotowa jest zawieźć nas na właściwy terminal. Zdziwienie było tym większe, ze już kiedyś przeżyłem zbliżona historię na tym lotnisku i zamiast pani z wózkiem odbyłem 20min bieg na orientację. Podróż zajęła nam jakieś 10 min. Tu niestety kończą się pozytywy.

Normalnie, w podobnych sytuacjach, pracownik obsługi zabiera swoją gromadkę i przeprowadza ją przez wszelkie kontrole. Pani zostawiła nas przed wejściem na terminal i sobie pojechała. Do przejścia zostało jakieś 100m, włączając w to sprawdzenie bagażu podręcznego i dokumentów, które to czynności poprzedzała dość długa kolejka. Nie pomogły nasze prośby, tłumaczenia, że czeka na nas samolot opóźniony już o godzinę. Nie, bo nie. Zostaliśmy odesłani na koniec kolejki, a panowie i panie z obsługi, powoli z wyraźnym znudzeniem dokonywali kontroli. 25 min poszło w cholerę. Nie trudno zgadnąć, że jak już dotarliśmy na bramkę nic tam na nas nie czekało.

Wściekli, poczłapaliśmy do “okienka” obsługi, gdzie odczekawszy swoje (ofiar było więcej) dobiliśmy się w końcu do pana, który miał nam powiedzieć co dalej. I wtedy moja żona popełniła historyczny błąd. Ośmieliła, się powiedzieć panu, ze przez ich nieudolność i brak organizacji uciekł nam samolot. Pan się zaśmiał wyraźnie uradowany, po czym zapytał kpiącym tonem, czy to przez niego? Na co uzyskał odpowiedź, że to zdaje się ta sama firma, w której i on pracuje. Taka radosna przepychanka słowna trwała parę minut po czym pan stwierdził, cytuję, “macie niewłaściwą postawę” (wrong attitude) i, że on nas nie obsłuży. W tym momencie moja małżonka zaczęła spisywać jego dane z plakietki na co pan się odwrócił i schował ją sobie do kieszeni.

Jako, że ja mimo, że jestem cholerykiem w sytuacjach krytycznych działam dość pragmatycznie, stwierdziłem, że naszym głównym zadaniem jest powrót do domu, a nie kłótnia z kretynem, co zresztą zapewne skończyłoby się wezwaniem ochrony. Posadziłem więc małżonkę w pewnej odległości od okienka, żeby gościa nie zakatrupiła, a sam potulnie stanąłem ponownie w tej samej kolejce (tak, ten pan to była jedyna obsługa). Gdy kolejka doszła do mnie, pan bez słowa zamknął okienko i sobie poszedł. Na amen.

Była jakaś północ. W innym okienku niezajmującym się lotami, a lokalną logistyczną obsługą tłumu ofiar, na pytanie o hotel (następny lot za 24h) dowiedzieliśmy się, że wszystkie wyszły. Dostaliśmy po kuponie na jedną kanapkę i jedną puszkę napoju. Powiedziano nam, że o tam, znajdują się koce, a tam obok koców woda. Koce były, woda nie. Jedyne miejsce gdzie na całym terminalu można było coś kupić do jedzenia i picia zostało wkrótce zamknięte (koło pierwszej w nocy o ile dobrze pamiętam). Wodę można było chyba tylko nabrać z toalet.
Jako, że czasu mieliśmy sporo a z emocji nie od razu zachciało nam się spać, powłóczyliśmy się odrobinę po dostępnej części terminalu. W którym momencie wyjrzeliśmy przez okno. To co dało się zobaczyć, to była może 2-3 cm warstwa śniegu, znakomita większość terenu odgarnięta, a całość poprzetykana jakimiś góra pół metrowymi kupkami odgarniętej masy. Takie coś sparaliżowało bodajże drugie największe lotnisko w Europie.

Rano. Otworzono okienko przemiłego pana, na szczęście już bez dodatku w postaci jego uczynnej osoby. Po odstaniu swojego i rzeczowej dyskusji z jakąś panią usiłująca nas wypchnąć do Bangkoku (niech się tam martwią, w końcu i to Azja i to Azja) dostaliśmy w końcu karty pokładowe na kolejny lot, ten sam, ale dobę później.

Dolecieliśmy bez przeszkód. Bagaże nie doleciały. Nie przeżyliśmy szoku. Obsługa lotniska w Singapurze zapewniała nas, że robią co mogą aby je odzyskać i pewnie tak w istocie było. Usłyszeliśmy, że to musi potrwać, bo tam (CDG) zgubiono tej nocy 50 tys. sztuk bagażu.
Parę dni później bagaż się znalazł.

zagranica linie lotnicze

Skomentuj (24) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 694 (780)

Komentarze

Momencik, trwa ładowanie komentarzy   ładowanie…