Działo się to parę lat temu, tuż po Nowym Roku. Po świętach spędzonych w Polsce, wracaliśmy do Singapuru gdzie mieszkamy. Pogoda w czasie świąt była zdecydowanie nieświąteczna, ale jak na ironię od samego rana w dniu naszego wyjazdu zaczęło śnieżyć jak dzikie. Lot miał byś wieloprzystankowy, przez Warszawę i Paryż, a gdy ma się w planie podróży połączenia lotnicze, taka pogoda nie oznacza zwykle niczego dobrego.
Nie specjalnie więc zdziwiliśmy się, gdy już w Rębiechowie poinformowano nas, że Paryż (Charles de Gaulle, CDG) nie przyjmuje samolotów.
O cholera, pomyślałem, nieźle tam musi padać. Latałem zimą przy intensywnych opadach już kilkanaście razy i wiedziałem, że byle śnieżek lotniska zwykle nie sparaliżuje. Zarówno Rębiechowo jak i Okęcie pracowały zresztą normalnie z tą oczywistą poprawką, ze padał gęsty śnieg, stada pługów pomykały po pasach, a w wielu miejscach piętrzyły się szaro-białe usypane góry.
Do wylotu do Singapuru z CDG mieliśmy jeszcze parę dobrych godzin tak, że nie specjalnie byliśmy zaniepokojeni, tym bardziej, że obsługa na Okęciu sugerowała, że z opóźnieniem bo opóźnieniem, ale raczej coś wyleci. Faktycznie, po dłuższym czasie nastąpił wylot, z tym, że z tych kilku godzin zrobiła się do wylotu z CDG tylko godzina.
Na CDG lądowaliśmy dokładnie o planowanej godzinie wylotu do Singapuru, a przy braku jakichkolwiek komunikatów nie mieliśmy specjalnych nadziei, że coś na nas jeszcze czeka. Jakież było nasze zaskoczenie, gdy tak, jak jest to w standardzie co bardziej porządnych lotnisk, czekała na nas (I inne ofiary) pani z “melexem” twierdząca, że samolot na nas czeka a ona gotowa jest zawieźć nas na właściwy terminal. Zdziwienie było tym większe, ze już kiedyś przeżyłem zbliżona historię na tym lotnisku i zamiast pani z wózkiem odbyłem 20min bieg na orientację. Podróż zajęła nam jakieś 10 min. Tu niestety kończą się pozytywy.
Normalnie, w podobnych sytuacjach, pracownik obsługi zabiera swoją gromadkę i przeprowadza ją przez wszelkie kontrole. Pani zostawiła nas przed wejściem na terminal i sobie pojechała. Do przejścia zostało jakieś 100m, włączając w to sprawdzenie bagażu podręcznego i dokumentów, które to czynności poprzedzała dość długa kolejka. Nie pomogły nasze prośby, tłumaczenia, że czeka na nas samolot opóźniony już o godzinę. Nie, bo nie. Zostaliśmy odesłani na koniec kolejki, a panowie i panie z obsługi, powoli z wyraźnym znudzeniem dokonywali kontroli. 25 min poszło w cholerę. Nie trudno zgadnąć, że jak już dotarliśmy na bramkę nic tam na nas nie czekało.
Wściekli, poczłapaliśmy do “okienka” obsługi, gdzie odczekawszy swoje (ofiar było więcej) dobiliśmy się w końcu do pana, który miał nam powiedzieć co dalej. I wtedy moja żona popełniła historyczny błąd. Ośmieliła, się powiedzieć panu, ze przez ich nieudolność i brak organizacji uciekł nam samolot. Pan się zaśmiał wyraźnie uradowany, po czym zapytał kpiącym tonem, czy to przez niego? Na co uzyskał odpowiedź, że to zdaje się ta sama firma, w której i on pracuje. Taka radosna przepychanka słowna trwała parę minut po czym pan stwierdził, cytuję, “macie niewłaściwą postawę” (wrong attitude) i, że on nas nie obsłuży. W tym momencie moja małżonka zaczęła spisywać jego dane z plakietki na co pan się odwrócił i schował ją sobie do kieszeni.
Jako, że ja mimo, że jestem cholerykiem w sytuacjach krytycznych działam dość pragmatycznie, stwierdziłem, że naszym głównym zadaniem jest powrót do domu, a nie kłótnia z kretynem, co zresztą zapewne skończyłoby się wezwaniem ochrony. Posadziłem więc małżonkę w pewnej odległości od okienka, żeby gościa nie zakatrupiła, a sam potulnie stanąłem ponownie w tej samej kolejce (tak, ten pan to była jedyna obsługa). Gdy kolejka doszła do mnie, pan bez słowa zamknął okienko i sobie poszedł. Na amen.
Była jakaś północ. W innym okienku niezajmującym się lotami, a lokalną logistyczną obsługą tłumu ofiar, na pytanie o hotel (następny lot za 24h) dowiedzieliśmy się, że wszystkie wyszły. Dostaliśmy po kuponie na jedną kanapkę i jedną puszkę napoju. Powiedziano nam, że o tam, znajdują się koce, a tam obok koców woda. Koce były, woda nie. Jedyne miejsce gdzie na całym terminalu można było coś kupić do jedzenia i picia zostało wkrótce zamknięte (koło pierwszej w nocy o ile dobrze pamiętam). Wodę można było chyba tylko nabrać z toalet.
Jako, że czasu mieliśmy sporo a z emocji nie od razu zachciało nam się spać, powłóczyliśmy się odrobinę po dostępnej części terminalu. W którym momencie wyjrzeliśmy przez okno. To co dało się zobaczyć, to była może 2-3 cm warstwa śniegu, znakomita większość terenu odgarnięta, a całość poprzetykana jakimiś góra pół metrowymi kupkami odgarniętej masy. Takie coś sparaliżowało bodajże drugie największe lotnisko w Europie.
Rano. Otworzono okienko przemiłego pana, na szczęście już bez dodatku w postaci jego uczynnej osoby. Po odstaniu swojego i rzeczowej dyskusji z jakąś panią usiłująca nas wypchnąć do Bangkoku (niech się tam martwią, w końcu i to Azja i to Azja) dostaliśmy w końcu karty pokładowe na kolejny lot, ten sam, ale dobę później.
Dolecieliśmy bez przeszkód. Bagaże nie doleciały. Nie przeżyliśmy szoku. Obsługa lotniska w Singapurze zapewniała nas, że robią co mogą aby je odzyskać i pewnie tak w istocie było. Usłyszeliśmy, że to musi potrwać, bo tam (CDG) zgubiono tej nocy 50 tys. sztuk bagażu.
Parę dni później bagaż się znalazł.
Nie specjalnie więc zdziwiliśmy się, gdy już w Rębiechowie poinformowano nas, że Paryż (Charles de Gaulle, CDG) nie przyjmuje samolotów.
O cholera, pomyślałem, nieźle tam musi padać. Latałem zimą przy intensywnych opadach już kilkanaście razy i wiedziałem, że byle śnieżek lotniska zwykle nie sparaliżuje. Zarówno Rębiechowo jak i Okęcie pracowały zresztą normalnie z tą oczywistą poprawką, ze padał gęsty śnieg, stada pługów pomykały po pasach, a w wielu miejscach piętrzyły się szaro-białe usypane góry.
Do wylotu do Singapuru z CDG mieliśmy jeszcze parę dobrych godzin tak, że nie specjalnie byliśmy zaniepokojeni, tym bardziej, że obsługa na Okęciu sugerowała, że z opóźnieniem bo opóźnieniem, ale raczej coś wyleci. Faktycznie, po dłuższym czasie nastąpił wylot, z tym, że z tych kilku godzin zrobiła się do wylotu z CDG tylko godzina.
Na CDG lądowaliśmy dokładnie o planowanej godzinie wylotu do Singapuru, a przy braku jakichkolwiek komunikatów nie mieliśmy specjalnych nadziei, że coś na nas jeszcze czeka. Jakież było nasze zaskoczenie, gdy tak, jak jest to w standardzie co bardziej porządnych lotnisk, czekała na nas (I inne ofiary) pani z “melexem” twierdząca, że samolot na nas czeka a ona gotowa jest zawieźć nas na właściwy terminal. Zdziwienie było tym większe, ze już kiedyś przeżyłem zbliżona historię na tym lotnisku i zamiast pani z wózkiem odbyłem 20min bieg na orientację. Podróż zajęła nam jakieś 10 min. Tu niestety kończą się pozytywy.
Normalnie, w podobnych sytuacjach, pracownik obsługi zabiera swoją gromadkę i przeprowadza ją przez wszelkie kontrole. Pani zostawiła nas przed wejściem na terminal i sobie pojechała. Do przejścia zostało jakieś 100m, włączając w to sprawdzenie bagażu podręcznego i dokumentów, które to czynności poprzedzała dość długa kolejka. Nie pomogły nasze prośby, tłumaczenia, że czeka na nas samolot opóźniony już o godzinę. Nie, bo nie. Zostaliśmy odesłani na koniec kolejki, a panowie i panie z obsługi, powoli z wyraźnym znudzeniem dokonywali kontroli. 25 min poszło w cholerę. Nie trudno zgadnąć, że jak już dotarliśmy na bramkę nic tam na nas nie czekało.
Wściekli, poczłapaliśmy do “okienka” obsługi, gdzie odczekawszy swoje (ofiar było więcej) dobiliśmy się w końcu do pana, który miał nam powiedzieć co dalej. I wtedy moja żona popełniła historyczny błąd. Ośmieliła, się powiedzieć panu, ze przez ich nieudolność i brak organizacji uciekł nam samolot. Pan się zaśmiał wyraźnie uradowany, po czym zapytał kpiącym tonem, czy to przez niego? Na co uzyskał odpowiedź, że to zdaje się ta sama firma, w której i on pracuje. Taka radosna przepychanka słowna trwała parę minut po czym pan stwierdził, cytuję, “macie niewłaściwą postawę” (wrong attitude) i, że on nas nie obsłuży. W tym momencie moja małżonka zaczęła spisywać jego dane z plakietki na co pan się odwrócił i schował ją sobie do kieszeni.
Jako, że ja mimo, że jestem cholerykiem w sytuacjach krytycznych działam dość pragmatycznie, stwierdziłem, że naszym głównym zadaniem jest powrót do domu, a nie kłótnia z kretynem, co zresztą zapewne skończyłoby się wezwaniem ochrony. Posadziłem więc małżonkę w pewnej odległości od okienka, żeby gościa nie zakatrupiła, a sam potulnie stanąłem ponownie w tej samej kolejce (tak, ten pan to była jedyna obsługa). Gdy kolejka doszła do mnie, pan bez słowa zamknął okienko i sobie poszedł. Na amen.
Była jakaś północ. W innym okienku niezajmującym się lotami, a lokalną logistyczną obsługą tłumu ofiar, na pytanie o hotel (następny lot za 24h) dowiedzieliśmy się, że wszystkie wyszły. Dostaliśmy po kuponie na jedną kanapkę i jedną puszkę napoju. Powiedziano nam, że o tam, znajdują się koce, a tam obok koców woda. Koce były, woda nie. Jedyne miejsce gdzie na całym terminalu można było coś kupić do jedzenia i picia zostało wkrótce zamknięte (koło pierwszej w nocy o ile dobrze pamiętam). Wodę można było chyba tylko nabrać z toalet.
Jako, że czasu mieliśmy sporo a z emocji nie od razu zachciało nam się spać, powłóczyliśmy się odrobinę po dostępnej części terminalu. W którym momencie wyjrzeliśmy przez okno. To co dało się zobaczyć, to była może 2-3 cm warstwa śniegu, znakomita większość terenu odgarnięta, a całość poprzetykana jakimiś góra pół metrowymi kupkami odgarniętej masy. Takie coś sparaliżowało bodajże drugie największe lotnisko w Europie.
Rano. Otworzono okienko przemiłego pana, na szczęście już bez dodatku w postaci jego uczynnej osoby. Po odstaniu swojego i rzeczowej dyskusji z jakąś panią usiłująca nas wypchnąć do Bangkoku (niech się tam martwią, w końcu i to Azja i to Azja) dostaliśmy w końcu karty pokładowe na kolejny lot, ten sam, ale dobę później.
Dolecieliśmy bez przeszkód. Bagaże nie doleciały. Nie przeżyliśmy szoku. Obsługa lotniska w Singapurze zapewniała nas, że robią co mogą aby je odzyskać i pewnie tak w istocie było. Usłyszeliśmy, że to musi potrwać, bo tam (CDG) zgubiono tej nocy 50 tys. sztuk bagażu.
Parę dni później bagaż się znalazł.
zagranica linie lotnicze
Ocena:
694
(780)
Komentarze