Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
zarchiwizowany

#57914

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Historia mojej przyjaciółki - na końcu mam do Was jednak pytanie.

Przyjaciółka w styczniu rozpoczęła pracę w prywatnym biurze, jako asystentka szefowej i właścicielki zarazem. Umowa zlecenie na pół roku, ok. 1560 zł na rękę, 6 h pracy każdego dnia. Pracę dostała, bo szefowej spodobało się CV, mimo, że wykształcenia kierunkowego brak.
Przez tydzień przyjaciółka chodziła na "douczanie", które prowadziła osoba, którą miała zastąpić w miejscu pracy. Szefowa nawet się nie pojawiła.
Już pierwszego dnia zaczęły się schody, ponieważ miła(na rozmowie kwalifikacyjnej) szefowa okazała się rozwrzeszczaną furiatką. Od pierwszej godziny żądała od przyjaciółki znajomości wszystkich zasad obiegu pism, znajomości każdej sprawy - otwartej i zamkniętej, jaka przewinęła się przez biuro, miejsca w jakim znajduje się teczka z daną sprawą i umiejętności redagowania pism - ale nie byle jakich wniosków czy odpowiedzi na wniosek - pism zawierających wiele elementów składowych, gdzie bez jednego elementu pismo można sobie w d...wsadzić.
Jak torpeda dyktowała sprawy, które należy załatwić już, teraz, zaraz, najlepiej na wczoraj. W połowie dyktowania przyjaciółka zwyczajnie się gubiła, a szefowa nie miała w zwyczaju powtarzać 2 razy.
Sprawę, którą obyty w temacie człowiek załatwi w powiedzmy pół godziny, przyjaciółka musiała załatwić w 10 minut, gdyż po takim czasie szefowa pytała czy załatwiła już trzy kolejne, a dowiedziawszy się, że załatwiana jest nadal sprawa pierwsza, wpadała w szal i negowała inteligencje swojej asystentki - nawet przy osobach trzecich, swoich klientach.
Na porządku dziennym był krzyk i dogryzanie - choć wyrafinowane, to jednak w dobitny sposób pokazujące, jak wielkim śmieciem i debilem jest w mniemaniu szefowej moja przyjaciółka.
Szefowa miała taki tryb pracy, że w biurze zjawiała się tylko w poniedziałki, w pozostałe 4 dni potrafiła wykonać do biura kilkanaście telefonów w ciągu godziny, wydając nowe polecenia. Gdy nie umiała się dodzwonić przez 10 minut - bo akurat przyjaciółka załatwiała kolejna zleconą sprawę - krzyczała, że to skandal, że do własnego biura się dodzwonić nie może bo KTOŚ wisi na telefonie i ze nie życzy sobie takich sytuacji, bo asystentka musi być zawsze dostępna pod telefonem.
Szefowa gubiła pisma - bo biur ma 3. Coś zwinęła z biura numer jeden, zostawiła to w biurze numer 2, w biurze numer 3 dostawała furii że pisma brak, a przecież ona je tu zostawiała i ono ma się natychmiast znaleźć. Pism ostatecznie nie udawało się odszukać nikomu, poza szefową, która wpadała na nie np. przypadkiem po miesiącu.
Apropo pism. Każda sprawa to pism kilka- kilkanaście. Szefowa ma w nawyku pismo ze sprawy A, wrzucić w stertę pism ze sprawy B, a to wszystko upchać do teczki ze sprawą C i wcisnąć do szafki ze sprawami zakończonymi, nawet, jeśli sprawa nadal jest w toku. Krzyki, wrzaski i żądania natychmiastowego odnalezienia pisma słychać chyba w całej okolicy.
Przyjaciółka dała radę miesiąc. W nocy nie spała, bolał ją brzuch, schudła. Ale pracy się trzymała, bo taki mamy rynek, że robotę dostać ciężko. Gwoździem do trumny była sprawa dotycząca zapłaty za benzynę. Otóż warunkiem koniecznym bycia asystentem było posiadanie prawka i samochodu - a ten warunek przyjaciółka spełniała. Potrzebne to było aby poruszać się sprawnie miedzy biurami i załatwiać od wt-pt sprawy szefowej, jak również jeździć na pocztę, do sądu czy urzędu. Odległości niewielkie, wszystko w promieniu 4 km, jednak wycieczek takich było 3-4 w ciągu dnia. Niestety, po 2 tygodniach zaczęły się wyjazdy i po 20 i po 30 km w jedną stronę. Przyjaciółka pod koniec stycznia zapytała więc o jakiś dodatek na benzynę. Usłyszała mniej więcej coś takiego: "Ja się chyba przesłyszałam.. Chcesz żebym ci zapłaciła za benzynę? Zarabiasz więcej niż najniższą krajową, pracujesz 6 h w ciągu dnia a nie 8 jak każdy i chcesz żebym ci zapłaciła za benzynę? To nawet nie są jakieś super wielkie odległości! Nie przewidziałam i nie przewiduję żadnych dopłat na paliwo".
Następnego dnia przyjaciółka poprosiła o rozwiązanie swojej umowy. Dowiedziała się jak złą i pazerną jest osobą, jak bardzo wszystkich zawiodła, jak bardzo nie można jej ufać i że właściwie to wiąże ją umowa na 6 miesięcy i tylko z racji dobrego serca szefowej, umowę rozwiążą po znalezieniu nowej asystentki.
Niestety, obwarowania, czyli wiek, wykształcenie, doświadczenie zawodowe i umiejętności dodatkowe są takie, że ciężko będzie znaleźć odpowiednia osobę. Co gorsze, dziś przyjaciółka, na polecenie szefowej ułożyła opis oferty pracy, ale szefowej się nie spodobał i kazała ułożyć nową - która zatwierdzi, albo i nie za tydzień.

I teraz w kwestii pytania o którym wspomniałam - wiem, że umowę cywilnoprawna, gdy nie ma na niej okresu wypowiedzenia (u przyjaciółki nie ma takowego okresu, jest tylko termin na który zawarta jest umowa), można wypowiedzieć od razu. Wiem także, że jeśli wypowiada ja zleceniodawca, to ma obowiązek zwrócić koszty poniesionych przez zleceniobiorcę i wypłatą części wynagrodzenia odpowiadającą jego dotychczasowym czynnościom. Czy zleceniobiorca, wypowiadając taka umowę z dnia na dzień też musi płacić jakieś zadośćuczynienie?

prywatne biuro

Skomentuj (24) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 158 (220)

Komentarze

Momencik, trwa ładowanie komentarzy   ładowanie…