Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

#57980

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Razem z chłopakiem szukamy mieszkania, coby w końcu na swoje się wynieść.

Poszukiwania trwają zaledwie od paru tygodni, a nas już szlag jasny trafia.
Warunki z naszej strony są jasne: mieszkanko nie ma być ruderą, i będę mogła tam mieszkać z psem.

Właściciel I.
Malutka kawalerka, bardzo tanio, ładna, umeblowana, 2 piętro w kamienicy.
Umawiamy się na oglądanie.

Na miejscu okazuje się, ze już "na oko" metraż jest duuuużo mniejszy. Zaledwie klitka. Z mebli ostało się jedno samotne krzesło i szafka kuchenna stojąca w pokoju. W dodatku ogromny przeciąg.
A jak to? To pan nie wspomniał, że okna są drewniane? No zapomniał, oj tam.
Pożegnaliśmy się szybko.

Właściciel II.
Cenowo w miarę, po remoncie, ładna okolica, parter bloku.

Przyszliśmy pozwiedzać, podoba nam się.
Dogadujemy drobnostki i umawiamy się na dogadanie szczegółów, gdy pan, niedbałym głosem dopowiada, że mieszkanie należy do spółdzielni. Czyli koszty podskoczyły o prawie 400zl w górę. A że pytaliśmy wcześniej o to? On nie pamięta, żebyśmy pytali.
Może i byśmy wzięli, jakbyśmy lubili jeść kamienie przez miesiąc.
Podziękowaliśmy.

Właścicielka III.
Blok, baaardzo atrakcyjna cena i warunki.
Tylko ulica nam się w ogłoszeniu nie zgadza. U nas w mieście nie ma takiej przecież. Może ktoś się pomylił? Ale jak byk napisane jest, ze nasze miasto. Dzwonimy, dopytujemy. Na co pani odpowiada, że:

[w]: No na Łódzkiej, ale nie w naszym mieście tylko w miasteczku obok, tuż za mostem.
[j]: A dlaczego wpisała nasze miasto, a nie swoje?
[w]: No, bo w ten sposób więcej osób tu zajrzy.

Dla wyjaśnienia: miasteczko z ogłoszenia było ponad 40km oddalone od naszego. Dodatkowo przejazd przez most w godzinach szczytu to minimum godzina stania w korkach.

Właściciel IV.
Mieszkanie nieco większe, dwupokojowe, trochę drożej, nowe osiedle. Wypytujemy o wszystko przez telefon, umawiamy się.
Drzwi otwiera nam młody chłopak, syn właścicieli. Od chłopaka dowiadujemy się, ze owszem, mieszkanie jest do wynajęcia, ale on się nie wyprowadzi.
Po prostu mamy sobie to wynająć, a on będzie tu mieszkał w drugim pokoju i czynszu nam płacić nie będzie, za opłaty też nie będzie oddawać.
Wszystko to powiedziane nam w progu mieszkania. Wyszliśmy niemal bez słowa.

Właściciel V.
Czynsz przystępny, na zdjęciach mieszkanie bardzo ładne. Zadzwoniliśmy, umówiliśmy się. Przychodzimy i sterczymy pod klatką 20 minut, bo nikt nie otwiera, a numer nie odpowiada.

Po dwóch dniach właściciel zadzwonił do nas, bez żadnych przeprosin, stwierdził, że możemy przyjść w piątek.
Zależało nam na mieszkaniu, wiec poszliśmy raz jeszcze. I ponownie, telefon wyłączony, nikogo nie ma. Nazajutrz dostałam smsa o treści: "nie mogłem być w domu, przyjdźcie jutro o 18".
Nie przyszliśmy, przez co punkt 18 następnego dnia dostałam kilkanaście smsów z wyzwiskami i zarzutem marnowania czasu ciężko pracującemu człowiekowi.

Właścicielka VI.
Wszystko się zgadza, rozmowa, spotkanie.
Mieszkanko bajka, bierzemy od marca, ale... właścicielka nie chce w swoim mieszkaniu psa i umowę podpiszemy, jak go oddamy do schroniska.
[J]: Ale jak to, przecież mówiłam Pani, ze psa mam i czy to nie problem?
[W]: Ano pani mówiła, tylko ja myślę, że jednak pies nie. Bo nie.
Chyba nic nie trzeba tu mówić.

Właściciel VII.
Podoba nam się, tanie, do tego pan starszy bardzo psy lubi i nie ma nic przeciwko, mieszkanie własnościowe. Na zdjęciach wszystko bardzo ładnie wygląda, umeblowane. Rozmawiamy i przyjeżdżamy.
Po wejściu do mieszkania zaczęło mi się cofać śniadanie. Cuchnęło tam tak, jakby od wybudowania bloku nikt tam nie sprzątał.
Pierwszy rzut oka na ściany i widać było plamy pleśni i resztek czegoś, czego nie umiem nazwać. Podłoga (obiecany w ogłoszeniu parkiet, który, notabene, był zwykłym gumolitem, imitującym parkiet ze śladami po wypaleniu petami) kleiła się do butów.

No w sumie dałoby się odmalować i wyczyścić porządnie, skoro czynsz taki niziutki.
Ale nie, pan się nie zgadza. Przecież jest ładnie, po co malować i podłogę zrobić, mopem można przelecieć. A z czynszu to on na pewno nam tego nie odejmie. I meble tez zabiera.
Na pytanie skąd miał tamte zdjęcia, odpowiedział, ze zrobione były kilka lat temu, gdy wnuk się wprowadzał i szukał współlokatora. A w ogóle to wnuczek ogłoszenie w Internecie robił i on nie wie, co on tam napisał.
Robiło mi się już słabo ze smrodu, więc zmyliśmy się.

Właścicielka VIII.
Obrzeza miasta, cenowo fajnie. Mieszkanie malutkie, zdjęcia bardzo ładne, pies może być. Umawiamy się i jedziemy.

Mieszkanie faktycznie małe, ale cudo w porównaniu do poprzednich. Nic, tylko brać. Do tego właścicielka to bardzo mila i serdeczna.

Jesteśmy już przy omawianiu szczegółów, gdy pani się przypomina o kaucji:
[ch]: Tak, w ogłoszeniu było 400zł.
[w]: Taak? Musiałam się pomylić! Miało być 4000zł.

Nie powiem, to całkiem spora suma.
Nie zdążyliśmy jednak nawet się odezwać, bo właścicielka dokończyła:
[w]: Na głowę. Bezzwrotna.

Podziękowaliśmy.

Oczywiście, podczas szukania natrafialiśmy też na zupełnie normalnych wynajmujących, ale nie rozumiem, po co kłamać, skoro i tak się wyda.

Skomentuj (21) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 604 (666)

Komentarze

Momencik, trwa ładowanie komentarzy   ładowanie…