Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

#58248

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Jeżdżę na taksówce.

Praca ogólnie wesoła, jednak ma swoje piekielności. Oto parę z nich.

1) Największy zarobek jest zawsze w weekendowe wieczory. Ludzie tłumnie wlewają w siebie hektolitry alkoholi wszelkiej maści i pchają się na grupowe lokale muzyczne zwane potocznie "klubami". W tych porach mam dużo kursów z osiedli do centrum więc wiozę często klientów odstawionych elegancko i ładnie pachnących. Wszystko zmienia się kiedy mija północ. Wtedy właśnie Ci piękni i młodzi zamieniają się w narąbanych i brudnych imprezowiczów, którzy zapominają o podstawach kultury. Jeden kurs dobrze mi zapadł w pamięć.

Odbierałem wtedy klienta z okolic jednego z klubów. Na dzień dobry poczułem woń alkoholu gorszą niż w niejednym Pubie. Gość też ledwo chodził, więc spytałem wyraźnie o adres i czterokrotnie musiałem prosić o powtórkę. Cała trasa przebiegła pozytywnie do momentu jego osiedla. Tam okazało się, że jednak to nie te rewiry i klient chce gdzie indziej. Podał mi adres znajdujący się na drugim końcu miasta. Pojechałem tam ale w połowie drogi imprezowiczem zaczęło miotać po fotelu, werdykt prosty - Zaraz nastąpi ukazanie zawartości żołądka. Włączam awaryjne, hamuje i zjeżdżam na pobocze. Tam klient tylko otwiera drzwi i czyni swoją powinność, a ja biedaka trzymam za kurtkę żeby nie poleciał. Takich stopów miałem ze cztery na przestrzeni jednego kilometra, aż mnie dziw brał skąd taka pojemność u klienta. Pewnie jakieś mutacje na tych dzikich imprezach się odbywają.

Gdy dojechaliśmy do celu to klientowi nie pasowało, że zaparkowałem przy klatce i chciał dalej od niej "żeby żona nie widziała, że taksówą jechałem!". Wedle życzenia przejechałem 50 metrów dalej i nastąpiła płatność, wyszło ok. 50 złotych, za co klient zaczął się czepiać. Według jego myślenia, kurs był jak od centrum do drugiego osiedla, bo przecież pojechałem na zły adres i to moja wina. Ostatecznie rzucił mi wymiętolonym banknotem i wysiadając jeszcze wyrwał jeden element od drzwi. No to zaciągam ręczny i wyskakuje do klienta, że musi zapłacić za to co uszkodził. Tutaj na szczęście była tylko krótka sprzeczka, bo po argumencie "wezwę policję", uspokoił się i zapłacił za szkodę. Co poradzić, najlepiej na własny rachunek po ludziach naprawiać...

2) Niestety ale ta praca to też pasmo ludzkich historii, tragedii czy romansów, które ukazują się na fotelach mojego wysłużonego samochodu. Jedna z takich historii to kurs, gdy odbierałem klienta spod klubu ze striptizem. Wpierw miałem podjechać pod jeden dom, gdzie pan spokojnie wysiadł z taksówki, podszedł do skrzynki, wyjął pocztę i wrócił z powrotem. Bez mojej uprzedniej zaczepki zaczął opowiadać, że to poczta jego kochanki i on musi sprawdzać, czy ta nie ma jeszcze kogoś. Następnie kierowałem się do faktycznego domu klienta. Na miejscu doszło do płatności i wyszło koło 40 złotych. Klient zaczął szukać, marudzić, prosić o jakąś zniżkę, bo "tak fajnie nam się gadało". Ostatecznie zeszła jego żona i zapłaciła.

Tutaj historia się niestety nie zakończyła, bowiem nastąpiła kłótnia na poziomie drzwi-tylna kanapa. Żona klienta stała przy otwartych drzwiach i kłóciła się z klientem o jego "dzisiejszą wizytę u dentysty". Potem odesłała go do domu, a mi kazała jeszcze zaczekać. Po tych słowach poszła do domu, a ja dałem cynk do dyspozytorni o możliwości przedłużenia kursu. Po chwili żona klienta wróciła i zaczęła mnie prosić, abym pomógł wpakować męża do taksówki i zawiózł go do izby wytrzeźwień. Ja odmówiłem brania udziału w czymś takim i zasugerowałem, żeby zadzwoniła w takich sprawach po policję. Następnie dostałem litanie słowną, o tym jaki to mój klient jest zły, ile miał ze sobą pieniędzy na rzekome "bardzo drogie leczenie zębów". Prosiła mnie jeszcze o przebieg trasy, ale z racji polityki firmy w sprawach prywatności klientów, nie mogłem udzielić takiej informacji. Dowiedziałem się, że "w takim wypadku jestem cham i prowadzę do rozbicia rodziny" po czym trzasnęła drzwiami i wróciła do domu. Ja tylko znowu dałem informacje do dyspozytorni o zakończeniu kursu i odjechałem spod domu.

3) Zdrowa konkurencja to rzecz wspaniała, jednak w tym regionie rynku takie pojęcie nie istnieje. Notoryczne niszczenie pojazdów, zastraszanie taksówkarzy czy "łapanie brudów" to codzienność. Przykładem będzie walka sieci taksówkarskiej X z całą resztą. Otóż przykładem jest atak jaki ostatnio został przeprowadzony na korporacje w której jeżdżę. Wyglądał on następująco... Na wszystkie postoje, gdzie stała moja korporacja podjechał nieoznakowany samochód z którego wyszło pięciu rosłych karków. I podchodzili pojedynczo do każdego wozu powtarzając jedną formułkę.
- Tutaj Taxi X, masz stąd spie****** w przeciwnym wypadku pożegnasz się z furą/zębami/życiem. -
Starsi taksówkarze uciekali, młodsi starali się stawiać. Takie starcia były z góry nastawione na przegraną, ja osobiście odpuściłem i odjechałem. Jeden z moich kolegów się postawił, teraz niestety leży w szpitalu z połamaną ręką i nogą oraz wstrząśnieniem mózgu. Dodatkowo "nikt nic nie widział". Takie historie wyglądają jak z filmów, ale niestety taka jest prawda na polskim rynku taksówkarskim.

Sami widzicie, że jest to ciężka praca. Dlatego mam prośbę, nie wrzucajcie nas do jednego worka "złotów". Są też normalni kierowcy, którzy chcą tylko wykonywać swoją pracę.

Jeśli spodobają wam się moje opowieści to mam jeszcze masę historii, które przedstawię w najbliższym czasie.

taxi

Skomentuj (24) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 842 (936)

Komentarze

Momencik, trwa ładowanie komentarzy   ładowanie…