Natchniona historiami o piekielnych właścicielach mieszkań, postanowiłam opowiedzieć o pewnym Piekielnym Właścicielu (PW), który wynajmował mnie i mojemu współlokatorowi dwupokojowe lokum w centrum pewnego miasta wojewódzkiego. Zdecydowaliśmy się wynająć od PW mieszkanie ze względu na, jak na tę lokalizację, dość niski czynsz, opłaty również nie były wygórowane. Jako "studenciaki" nie oczekiwaliśmy w zamian wysokiego standardu. Ot, aby na głowę nie kapało, spać gdzie było, grzyba żadnego na ścianach nie było i podstawowe sprzęty, typu pralka i lodówka się w nim znajdowały. No i na uczelnie było blisko :) Mieszkanie warunki spełniało, toteż szczęśliwi i pełni nadziei rozpoczęliśmy współpracę z PW. Oczywiście nie mogło być tak pięknie, bo wtedy nie byłoby tej historii. Oto kilka piekielności, które zgotował nam PW:
1. Wizytacje.
PW wpadał kiedy miał na to ochotę. Nie raz się zdarzało, że kiedy zrobiłam sobie "dzień leniuszka", czyli w piżamach leżałam cały dzień pod kocem z paczką popcornu i colą, on wbijał sobie jak do siebie (bez pukania), bo on czegoś zapomniał/coś przyniósł/musi coś sprawdzić. Raz przyszedł z rzeczoznawcą oglądać ścianę w moim pokoju, kiedy tak właśnie sobie leżałam! Uprzedzając pytania: na początku byłam w zbyt wielkim szoku żeby zwrócić mu uwagę, późniejsze próby nie dawały absolutnie efektów.
2. Wtrącanie się w nasze życie.
Notoryczne pytania: co studiujemy, czy jesteśmy parą, kiedy ślub, kiedy dzieci, a czemu tu tyle butów, gdzie pracujecie, ile zarabiacie i tym podobne. Był to starszy człowiek, więc tłumaczyliśmy sobie, że po prostu tak ma, taki typ i właściwie jest nieszkodliwy, ale po jakimś czasie jak się "rozkręcił" to stało się nie do wytrzymania.
3. Pieniądze.
O nie konflikty były największe i przez nie niestety zakończyła się nasza współpraca.
Mieszkanie było w starej kamienicy, mimo, że odmalowane i odświeżone, to instalacja elektryczna była stara. Co chwila coś się psuło z tego względu. PW od razu powiedział, że jeśli chcemy coś w nim "ulepszać", to na swój koszt, ale za naprawy starego sprzętu płaci on. Zgodziliśmy się. Odmalowaliśmy wannę, wymieniliśmy dywaniki w łazience i kotarę. W kuchni też parę rzeczy wymieniliśmy. Pewnego razu, kiedy brałam kąpiel, nastawiłam w łazience taki malutki piecyk elektryczny, żeby było mi cieplej. Niestety, gniazdko do którego go podpięłam nie posiadało uziemienia i wtyczka, która była gumowa stopiła się i wtopiła w gniazdko. Trzeba było wyłączyć prąd w całym mieszkaniu, żeby wyjąć gniazdko. Powiedzieliśmy właścicielowi - obiecał wezwać kogoś do naprawy. Jak się możecie domyśleć nic z tym nie zrobił.
Przez nieprawidłowo zabezpieczone gniazdka popsuła nam się pralka. Wychodząc do pracy nastawiłam pranie, po powrocie zastałam całą kuchnię (tam stała pralka) w wodzie. Akcja zmywanie podłogi, wyrzynanie prania i wietrzenie łazienki trwała pół nocy. Na drugi dzień wezwaliśmy właściciela. Części wody niestety nie dało się z pralki usunąć i zaczęła ona po prostu śmierdzieć. PW stwierdził wtedy, że "któreś z nas ZESRAŁO się do pralki". Po tych słowach nie wytrzymałam i wyprosiłam go z mieszkania. Na drugi dzień PW przeprosił za swoje zachowanie i zobowiązał się przyprowadzić pana, który naprawi pralkę. Nie było mnie wtedy w domu, ale współlokator opowiadał, że przyjechali obaj (PW i naprawiacz pralki [NP]). NP po rozebraniu pralki stwierdził, że nastąpił w niej wybuch kondensatora, o ile dobrze pamiętam, choć nie znam się na tym i że spowodowane jest to źle zabezpieczonym gniazdkiem elektrycznym. Gdy przyszło do płacenia za usługę, PW stwierdził, że nie ma przy sobie gotówki. Poprosił więc mojego współlokatora o zapłacenie za naprawę, a on miał oddać pieniądze następnego dnia. Jak się domyślacie - nie pojawił się.
Parę tygodni później pralka znów wybuchła. Byłam wtedy sama w domu. Zadzwoniłam do PW, a on dał mi numer do NP. NP przyjechał tego samego dnia i po rozkręceniu pralki stwierdził, że wybuchł drugi kondensator. NP powiedział, żeby zadzwonić do PW i dać mu go do telefonu i żeby nie dać się wrobić w zapłatę za tę naprawę, bo to nie jest nasza wina, ale po pierwsze wieku pralki, a po 2 starej instalacji elektrycznej. PW przez telefon zobowiązał się odliczyć nam kwotę naprawy od czynszu, toteż zadowolona zapłaciłam NP jakieś 80zł i zapomniałam o sprawie.
Wtem nadszedł piekielny dzień zapłaty za czynsz. Przeczuwając co nastąpi, mój współlokator ulotnił się na piwo z kumplami, a ja zostałam oddelegowana na spotkanie z PW. Po przekazaniu mu pieniędzy za czynsz z odliczoną kwotą obu napraw pralki, PW dostał takiej piany, że bałam się, że zrobi mi krzywdę. Oczywiście skrzyczał mnie, że nie tak się umawialiśmy, że to wszystko zmyśliłam i za jedną naprawę mamy mu oddać, bo to my popsuliśmy pralkę. Po moim stanowczym "nie dostanie Pan więcej pieniędzy, umawialiśmy się tak jak mówię" i prośbie zadzwonienia do NP, PW zaczął krzyczeć, że przecież oboje pracujemy (dorywczo) i NAS STAĆ, więc czemu nagle wydziwiamy. Koniec końców ja też nie wytrzymałam, kazałam mu na siebie nie krzyczeć, z bezsilności się rozwyłam. Dziad dał nam 2 tygodnie na opuszczenie jego włości. Byliśmy wtedy młodzi i głupi, mogliśmy wcześniej się wynieść lub inaczej to rozegrać, ale to była jedna z pierwszych stancji, a poza tym jakoś zawsze uczono mnie szacunku dla starszych mimo wszystko...
P.S. Przyprowadzał sobie ludzi na oglądanie mieszkania kiedy chciał, podczas naszej obecności a my wtedy ich informowaliśmy jakie niespodzianki na nich czekają, jeśli zdecydują się je wynająć.
1. Wizytacje.
PW wpadał kiedy miał na to ochotę. Nie raz się zdarzało, że kiedy zrobiłam sobie "dzień leniuszka", czyli w piżamach leżałam cały dzień pod kocem z paczką popcornu i colą, on wbijał sobie jak do siebie (bez pukania), bo on czegoś zapomniał/coś przyniósł/musi coś sprawdzić. Raz przyszedł z rzeczoznawcą oglądać ścianę w moim pokoju, kiedy tak właśnie sobie leżałam! Uprzedzając pytania: na początku byłam w zbyt wielkim szoku żeby zwrócić mu uwagę, późniejsze próby nie dawały absolutnie efektów.
2. Wtrącanie się w nasze życie.
Notoryczne pytania: co studiujemy, czy jesteśmy parą, kiedy ślub, kiedy dzieci, a czemu tu tyle butów, gdzie pracujecie, ile zarabiacie i tym podobne. Był to starszy człowiek, więc tłumaczyliśmy sobie, że po prostu tak ma, taki typ i właściwie jest nieszkodliwy, ale po jakimś czasie jak się "rozkręcił" to stało się nie do wytrzymania.
3. Pieniądze.
O nie konflikty były największe i przez nie niestety zakończyła się nasza współpraca.
Mieszkanie było w starej kamienicy, mimo, że odmalowane i odświeżone, to instalacja elektryczna była stara. Co chwila coś się psuło z tego względu. PW od razu powiedział, że jeśli chcemy coś w nim "ulepszać", to na swój koszt, ale za naprawy starego sprzętu płaci on. Zgodziliśmy się. Odmalowaliśmy wannę, wymieniliśmy dywaniki w łazience i kotarę. W kuchni też parę rzeczy wymieniliśmy. Pewnego razu, kiedy brałam kąpiel, nastawiłam w łazience taki malutki piecyk elektryczny, żeby było mi cieplej. Niestety, gniazdko do którego go podpięłam nie posiadało uziemienia i wtyczka, która była gumowa stopiła się i wtopiła w gniazdko. Trzeba było wyłączyć prąd w całym mieszkaniu, żeby wyjąć gniazdko. Powiedzieliśmy właścicielowi - obiecał wezwać kogoś do naprawy. Jak się możecie domyśleć nic z tym nie zrobił.
Przez nieprawidłowo zabezpieczone gniazdka popsuła nam się pralka. Wychodząc do pracy nastawiłam pranie, po powrocie zastałam całą kuchnię (tam stała pralka) w wodzie. Akcja zmywanie podłogi, wyrzynanie prania i wietrzenie łazienki trwała pół nocy. Na drugi dzień wezwaliśmy właściciela. Części wody niestety nie dało się z pralki usunąć i zaczęła ona po prostu śmierdzieć. PW stwierdził wtedy, że "któreś z nas ZESRAŁO się do pralki". Po tych słowach nie wytrzymałam i wyprosiłam go z mieszkania. Na drugi dzień PW przeprosił za swoje zachowanie i zobowiązał się przyprowadzić pana, który naprawi pralkę. Nie było mnie wtedy w domu, ale współlokator opowiadał, że przyjechali obaj (PW i naprawiacz pralki [NP]). NP po rozebraniu pralki stwierdził, że nastąpił w niej wybuch kondensatora, o ile dobrze pamiętam, choć nie znam się na tym i że spowodowane jest to źle zabezpieczonym gniazdkiem elektrycznym. Gdy przyszło do płacenia za usługę, PW stwierdził, że nie ma przy sobie gotówki. Poprosił więc mojego współlokatora o zapłacenie za naprawę, a on miał oddać pieniądze następnego dnia. Jak się domyślacie - nie pojawił się.
Parę tygodni później pralka znów wybuchła. Byłam wtedy sama w domu. Zadzwoniłam do PW, a on dał mi numer do NP. NP przyjechał tego samego dnia i po rozkręceniu pralki stwierdził, że wybuchł drugi kondensator. NP powiedział, żeby zadzwonić do PW i dać mu go do telefonu i żeby nie dać się wrobić w zapłatę za tę naprawę, bo to nie jest nasza wina, ale po pierwsze wieku pralki, a po 2 starej instalacji elektrycznej. PW przez telefon zobowiązał się odliczyć nam kwotę naprawy od czynszu, toteż zadowolona zapłaciłam NP jakieś 80zł i zapomniałam o sprawie.
Wtem nadszedł piekielny dzień zapłaty za czynsz. Przeczuwając co nastąpi, mój współlokator ulotnił się na piwo z kumplami, a ja zostałam oddelegowana na spotkanie z PW. Po przekazaniu mu pieniędzy za czynsz z odliczoną kwotą obu napraw pralki, PW dostał takiej piany, że bałam się, że zrobi mi krzywdę. Oczywiście skrzyczał mnie, że nie tak się umawialiśmy, że to wszystko zmyśliłam i za jedną naprawę mamy mu oddać, bo to my popsuliśmy pralkę. Po moim stanowczym "nie dostanie Pan więcej pieniędzy, umawialiśmy się tak jak mówię" i prośbie zadzwonienia do NP, PW zaczął krzyczeć, że przecież oboje pracujemy (dorywczo) i NAS STAĆ, więc czemu nagle wydziwiamy. Koniec końców ja też nie wytrzymałam, kazałam mu na siebie nie krzyczeć, z bezsilności się rozwyłam. Dziad dał nam 2 tygodnie na opuszczenie jego włości. Byliśmy wtedy młodzi i głupi, mogliśmy wcześniej się wynieść lub inaczej to rozegrać, ale to była jedna z pierwszych stancji, a poza tym jakoś zawsze uczono mnie szacunku dla starszych mimo wszystko...
P.S. Przyprowadzał sobie ludzi na oglądanie mieszkania kiedy chciał, podczas naszej obecności a my wtedy ich informowaliśmy jakie niespodzianki na nich czekają, jeśli zdecydują się je wynająć.
LUBLIN
Ocena:
360
(466)
Komentarze