Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
zarchiwizowany

#58601

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Napisałam ostatnią historię i wsponiałam w niej, że ważę 43 kg przy 170 cm. Od razu zaczęły się obelgi, wszystkie komentarze były skupione na mojej wadze, a nie na histori. Po kilku dosyć niewybrednych uwagach postanowiłam usunąć historię i napisać inną o tym dlaczego jestem taka chuda, bo widocznie to was bardziej interesuje.

Mam 17 lat. Od mniej więcej 4 lat walczę z anoreksją. A wszystko zaczęło się dosyć niewinnie.
Będąc w 3-4 kl podstawówki zaczęłam już dojrzewać, nabierać kobiecych kształtów, a moje koleżanki z klasy dalej były malutkie, chudziutkie, bez krągłości. Gdy przebieraliśmy się na wf zawsze padł komentarz na temat moich "dwóch worków tłuszczu". Mówili do mnie grubas, mimo, że nie byłam(z medycznego punktu widzenia, nie mojego) gruba - ok. 50 kg przy 150 cm. Wtedy postanowiłam, że nie chcę ćwiczyć na wf, ćwiczyłam w domu, biegałam, ruchu mi nie brakowało. Zaczęłam nosić workowate ciuchy, bo bolało mnie to, że inni cały czas się ze mnie śmiali.
Co wieczór płakałam. Nie potrafiłam znieść tego, więc rodzice przepisali mnie do innej szkoły, mniejszej, prywatnej. Tam w 5/6 kl w sumie zaczęło być trochę lepiej, ale postanowiłam, że przejdę na diete. Ot tak, taka łagodna dieta- nie jem po 18, zero słodyczy itp. Jakoś przeminęła podstawówka i poszłam do gimnazjum.
Wtedy zaczęły się największe problemy. Moi rodzice się kłócili, potem się rozwiedli. Obwiniałam siebie za ich rozwód, płakałam. Przestałam jeść. Nienawidziłam siebie. Nie cierpiałam, gdy ludzie na mnie patrzyli, czułam się gruba w ich oczach. Byłam raz u cioci na imieninach, miałam zjeść jakieś ciastko. Jedzenie, które było na 'zakazanej liście'. Wolałam wszystkie najgorsze tortury a nie jedzenie tego ciastka. I pamiętam wtedy ten komentarz cioci: zjedz to ciastko, bo i tak nie zmiescisz się w spodnie po Zuzi(mojej kuzynce). Poczułam, jakby mi ktoś nóż w plecy wbił. Rozpłakałam się, uciekłam do domu, do siebie. Pocięłam się. Żałuję tego, może wydać się wam to dziecinne, ale te słowa zabolały za mocno. Od tamtej pory nigdy już nie jadłam niczego w towarzystwie innych (oprócz mamy, babci, chłopaka i pielęgniarek ze szpitala). W grudniu 2010, miała się odbyć moja pierwsza randka. Tak się stresowałam nią, bałam się, że nic z tego nie będzie, bo on zrazi się moim tłuszczem i koniec, że nie jadłam nic przez 3 dni przed randką. Poszliśmy na łyżwy no i przy niewielkim wysiłku fizycznym film mi się urwał. Obudziłam się w szpitalu podłączona do kroplówki. Waga: 41kg wzrost: 169 cm.
Zostałam w szpitalu prawie miesiąc, karmiona sondą. Prawie nikt mnie nie odwiedzał, nikt, kto powinien. Mama miała mnie gdzieś. Tylko mój chłopak codziennie do mnie przychodził.
Wyszłam ze szpitala ze skierowaniem do psychiatry. Nie chodziłam na terapię, bo nikt mnie nie zmuszał.
Mówili mi, że jestem chuda. Głos w mojej głowie cały czas mówił mi, że kłamią. Nazwałam ten głos Nią. Ona mi mówiła, że tylko chude jest piękne, a ja jestem tylko tłustym hipopotamem. Mówiła, że nie mogę jeść, muszę ćwiczyć. Tak też robiłam.
Skupiłam się wyjątkowo na nauce, stwierdziłam, że muszę być perfekcyjna we wszystkim. Miałam najwyższą średnią w szkole.
Wakacje spędziłam całe u babci. To mi trochę pomogło. Dostałam tej matczynej miłości, której od rozwodu rodziców tak mi brakowało. Trochę przytyłam - na początku 2 gim ważyłam 47 kg. Wtedy czułam się z tą wagą masakrycznie. Uważałam, że każda dziewczyna jest chudsza ode mnie, nie wiedziałam dlaczego to ja muszę być tą grubą. Zazdrościłam im.
Z rozpoczęciem roku szkolnego zaczęłam głodówki. Jadłam po 100-200 kcal 3 razy w tyg, 3 dni głodówki i jeden dzień 'wyżerki' - 400 kcal. To trwało 2 miesiące, straciłam 7 kg, wtedy mój chłopak powiedział STOP!, tak być nie może. Codziennie wracał ze mną ze szkoły, gotowaliśmy razem obiad, on pilnował, żebym zjadła swoją porcję. Wtedy go tak obrzydliwie oszukiwałam, chowałam jedzenie, dawałam psu. Płakałam, nie mogłam zjeść. On na mnie nie krzyczał, tylko cierpliwie czekał. Gdy się pożegnaliśmy, każdy kęs lądował w kiblu. Nie tyłam, chociaż tego ode mnie oczekiwano. Wymiotując, ćwicząc dwa razy więcej chudłam.
Tak minął mi prawie rok z wahaniem wagi, mamą mającą mnie gdzieś, płaczem i bólem, nienawiścią do siebie. W grudniu 2012 trafiłam do szpitala z moją najniższą wagą - 31 kg przy 1,7 m.
Na oddziale zamkniętym spędziłam czas do sierpnia. W szpitalu była szkoła, uczyłam się, wszystkie zdałam testy na 95%, dostałam się do liceum tego co chciałam. Ale żeby tam pójść warunek był jeden - zacznij jeść. I wtedy tak jakby ożyłam, zrozumiałam błędy i zaczęłam walczyć. Dla siebie. Dla chłopaka. On zawsze, gdy mógł to mnie odwiedzał. Był ze mną zawsze, gdy go potrzebowałam, a ja byłam dla niego taka wredna. To jest straszne. Ale wtedy to nie byłam ja. To była ONA. Postanowłam z NIĄ walczyć. Wróciłam do domu, babcia się do nas przeprowadziła.
Teraz idzie to bardzo powoli, ale cały czas jest postęp, chociaż za mały, żeby lekarze byli zadowoleni. Ważę aktualnie 43 kg przy 170 cm. Mam wyniszczony organizm. Nigdy nie miałam miesiączki i nigdy nie będę mogła mieć dzieci. Mimo, że staram się jeść, jem w porównaniu do kiedyś ogromne ilości i powoli przestaję się bać jedzenia, ale nie tyję. Organizm cały czas naprawia straty, które mu wyrządziłam przez te wszystkie lata. Przez 3 lata mojego związku, dopiero od tego roku zaczęło coś między nami być intymnego, nie mówię tu o seksie, ale po prostu o zwykłym hm.. poznawaniu swojego ciała. Wcześniej nie było mowy, żeby mój chłopak mógł mnie dotknąć, pogłaskać po brzuchu, piersiach, wstydziłam się tego tłuszczu co na nich był. Teraz wiem, że byłam i jestem zdecydowanie za chuda.


To moja historia. Nie osądzajcie dopóki nie poznacie drugiego człowieka.

Życie

Skomentuj (85) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 335 (601)

Komentarze

Momencik, trwa ładowanie komentarzy   ładowanie…