Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
zarchiwizowany

#58628

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Opiszę historię o tym jak wszyscy chcieli dobrze. Według porzekadła „dobrymi chęciami piekło jest wybrukowane”. W mojej historii na tych dobrych chęciach niestety najgorzej wyszedł pies.

Jest sobie Pani. Pani „miastowa”, ale na stare lata przyszło jej przeprowadzić się na wieś. I to taką konkretną wieś – lasy, pola, do sąsiadów daleko. Większość czasu przebywała w domu sama, bo Mąż Pani pracował w innym mieście, przyjeżdżał do domu jedynie na weekendy.
Pani zapragnęła Psa – jako towarzysza i jako stróża.

Syn Pani chciał dobrze.

Doradził Pani rasę psa stróżującego. Psa rasy uważanej za agresywną. Dużego.
Pani się zapoznała i zdecydowała na psa tej rasy. Znalazła hodowlę i kupiła szczeniaka z rodowodem. Bardzo drogiego.

Pani chciała dobrze.

Rozpieszczała pieska jak dziecko. Doskonałe karmienie, szczotkowanie, spacery…
Mimo to pies nie do końca spełniał jej oczekiwania.
Szczekał gdy tylko zobaczył jakąkolwiek żywą istotę na horyzoncie.
Nie pozwalał się odwołać / przypiąć do smyczy / odciągnąć gdy tylko ktokolwiek zbliżał się do posesji (ewentualni goście / usługodawcy musieli się zapowiadać dzień wcześniej, żeby rano przy karmieniu Pani mogła przypiąć psa do linki).
Pani smutna, bo pies nie chciał wchodzić do domu. No nie chciał i koniec. A Pani tak bardzo liczyła na wspólne wieczory przy kominku, wspólne karmienie się przy stole, wspólne noce w łóżku (jakkolwiek to brzmi).
Pani wyprowadzała Psa na lonży. No bo spuścić przecież go nie spuści, ale żeby sobie zażył nieco więcej ruchu niż na krótkiej smyczy. Jedno mocniejsze szarpnięcie i wylądowanie na SORze z urazem obręczy barkowej sprawiły, że Pani zaniechała spacerów z psem.

Mąż Pani chciał dobrze.

Mąż był silniejszy, więc podjął się wyprowadzania psa na spacery. Dużo z psem rozmawiał. Dużo mu tłumaczył. No wiecie – jak facet z facetem, jak człowiek z człowiekiem. Ale chyba się nie dogadali. Wystarczyło żeby Pan w jeden weekend nie przyjechał do domu. W następny nie został już przez Psa wpuszczony na posesję…

Jak wspomniałam, Pani i Mąż mieli Syna. Gdy Syn przyjeżdżał z wizytą sam wszystko było ok. Syn był jedyną osobą, przed którą pies czuł jakikolwiek respekt (nie pozwalał na siebie skakać itp.) niestety autorytet Syna był notorycznie burzony przez właścicieli („przecież pieseczek się tylko bawi, nie karć go!”, „no musisz go przepychać?! nie możesz go ominąć?!”, itp.…).

Państwo Właściciele psa mieli też Synową. Profilaktycznie kiedy Synowa przyjeżdżała z wizytą, Pies był cały czas przypięty na lince. Pies nie lubił Synowej – toż to za każdym razem gdy ona się pojawiała pies musiał być na uwięzi! Warczał, szarpał się gdy Synowa przechodziła przez podwórko.

Raz Pani miała Gościa. Gdy Gość wychodził, pies tak bardzo chciał go dopaść, że zerwał się ze stalowej linki i rzucił się na intruza. Na to szczęście w nieszczęściu był tam też Syn, który ryzykując swoje bezpieczeństwo odciągnął Psa. Dzięki temu Gość trafił do szpitali TYLKO z obrażeniami kończyny dolnej.

Incydent ten mniej więcej zbiegł się w czasie w zajściem w ciążę przez Synową.

Synowa chciała dobrze.

Chciała dobrze dla siebie i dla dziecka. Odmówiła wizyt u Pani. Bała się o swoje dziecka bezpieczeństwo. Pani była zła. Tak bardzo wyczekiwała wnucząt… Całą winą obarczała Syna, który doradził jej rasę o tak nieobliczalnym charakterze.

Pani obdzwoniła wszystkich treserów, behawiorystów psich w bliższej i dalszej okolicy. Niestety żaden nie podjął się pracy z dorosłym już psem tej rasy.

Pani zrozpaczona, odizolowana w swoim małym domku. Ani ona nigdzie wyjechać nie może, nawet na jeden dzień, ani nikt nie chce jej odwiedzać. Wnuka nie widuje…

Pani podjęła trudną dla niej decyzję – wezwała weterynarza. Ten dał odpowiednie narzędzia, poinstruował co i jak (sam przecież do psa nie podejdzie).

…pies został uśpiony :(

Skomentuj (44) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 175 (363)

Komentarze

Momencik, trwa ładowanie komentarzy   ładowanie…