Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
zarchiwizowany

#58795

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Po ostatniej wizycie w Szpitalu Klinicznym w mieście wojewódzkim, którego mieszkańcy na ziemniaka wołają 'pyrka', postanowiłem opisać tutaj moją historie.

W styczniu 2013r. stwierdzono u mnie podejrzenie choroby Leśniowskiego-Crohna (przewlekła choroba jelit). W szpitalu zrobiono mi serie badań, które nie potwierdziły, ale i nie wykluczyły choroby, więc wypisano mi skierowanie do gastroenterologa. Ten w Lipcu, po kilku badaniach (pominę fakt że badania tylko na Crohna, z częstotliwością jedno badanie na 1,5 miesiąca, bo pan Doktor tylko skierowanie wypisuje, a ja sam muszę znaleźć miejsce i termin..) stwierdził, że pora na Enterografie (jeśli dobrze rozszyfrowałem te krzaczki z skierowania- zasadniczo nie interesuję się co to za badanie, wychodzę z założenia, że i tak się na tym nie znam i skoro lekarz mi zleca badanie tzn, że jest potrzebne), która ostatecznie potwierdzi lub wykluczy Crohna.

Z wypisanym skierowanie udaję się do w/w kliniki. Miła pani w rejestracji informuje mnie, że mam przyjść za parę dni (nie pamiętam dokładnie ile, ale tak około tygodnia-szybko) na konsultacje do pani Profesor. Na pytanie po co ta konsultacja miła pani stwierdziła, że pani Profesor musi zdecydować czy mnie przyjmie (WTF? mam skierowanie od specjalisty, ale będą decydować czy mnie przyjąć? no ale ok pan każe, sługa musi-dodam, że do pyrlandii z mojego domu mam około 90km). Proszę przyjść we wtorek o 9:00.

Nadszedł wtorek więc zgłaszam się tak około 8:45 pod gabinetem pani Profesor. Około godziny 12 (nie pamiętam dokładnie ale bardziej 12:30 niż 11:55) w końcu wchodzę do gabinetu. Pani Profesor popatrzyła na moje wyniki, przeprowadziła wywiad, zbadała mnie za pomocą dotyku (swoją drogą nikt nigdy mnie tak nie dotykał-wymacała chyba wszystkie organy wewnętrzne;p) i stwierdziła, że mnie przyjmie tylko niestety i na szczęście nie jestem umierający więc w terminie planowym, czyli za jakieś 3-4 miesiące. Będą do mnie dzwonić jak ustalą termin. No OK.

W Listopadzie postanowiłem do nich zadzwonić i dowiedzieć się dlaczego jeszcze nie mam nawet ustalonego terminu. Za każdym razem (telefonów w listopadzie wykonałem dość sporo, najpierw grzecznie starałem się dowiedzieć co i jak, później trochę mniej) odbierała ta sama pani sekretarka. Jedyne czego zdołałem się wtedy dowiedzieć to:
-nie ma jeszcze ustalonego terminu (miałem czekać na przyjęcie około 3-4 miesiące, a po 4 nie ma nawet ustalonego terminu WTF?!)
-pani sekretarka jest dzisiaj chora (po którymś telefonie pani powiedziała 'proszę mnie zrozumieć ja dzisiaj jestem chora i jestem w pracy' 'a ja jestem od roku chory i od roku w pracy!')
-najlepiej jakbym przyjechał do pana Profesora na konsultacje, to może wtedy ustalą mi termin. Ja na to, że na konsultacji już byłem u pani Profesor która zdecydowała że mnie chce na oddział i że nie mam zamiaru brać dnia urlopu, jechać 90km w jedna str. 90km w drugą tylko po to żeby mi ustalić termin badania, bo to da się chyba zrobić przez telefon
Udało mi się również dowiedzieć, że to koniec roku i pewnie już w tym się nie uda wbić na badanie.Pewnie będzie to początek roku. Będą dzwonić jak ustalą termin.

Grudzień i Styczeń minęły spokojnie. Jakoś tak w Lutym przypomniało mi się że początek roku już minął i trzeba by się przypomnieć bo za chwilę znowu im się limity skończą.

Dzwonie. Pani sekretarka mnie nie kojarzy i prosi abym zadzwonił za godzinę, bo ona musi poszukać.
Dzwonie. Pani sekretarka mówi, że w starym kajeciku jest zapisane, że miałem przyjść na konsultację do pana Profesora. Ja WTF bo przecież ustaliliśmy, że mam daleko i byłem już na konsultacji. Ona twardo że tu ma napisane, że miałem przyjść i to moja wina, że jeszcze terminu nie ma skoro ja sobie olałem. Niestety nie potrafiła mi odpowiedzieć kiedy dokładnie miałem przyjść, skoro byłem umówiony na wizytę. Ona nic nie wie i muszę przyjść na konsultację. Ja dalej że już byłem u pani Profesor. To ona musi zapytać pana Profesora. Proszę zadzwonić za godzinę.
Dzwonie. 'Pan Profesor powiedział, że bez konsultacji pana nie przyjmie'. Pani sekretarka może umówić mnie na wtorek i nic więcej ona nie może. Wtorek niestety mi nie pasuje (był to chyba czwartek czy piątek) bo potrzebuję więcej czasu, żeby szef zorganizował zastępstwo. To następny wtorek na 9:00. Pytam grzecznie czy o 9 wejdę do gabinetu czy tak jak ostatnio będę czekał 3h. 'To jest niemożliwe, że pan czekał!'

Wtorek 8:40 zgłaszam się pokornie pod gabinet. Pani sekretarka bierze moje skierowanie i mówi żeby czekać.Siadam sobie grzecznie na krzesełku w korytarzu. Powoli przychodzą kolejni pacjenci (byłem pierwszy). Około godziny 11 pani sekretarka mówi żebym wszedł.
Pan Profesor miał na tyle mało czasu, że tylko skserował(kazał sekretarce) moje wyniki, nie zbadał mnie ani nawet nie zapytał jak się czuje i powiedział, że urządzenie do tego badania nie należy do nich tylko innego oddziału, kazał sekretarce wypisać skierowanie na to badanie i będą dzwonić jak ustalą termin. Ja na to, że na takie coś ja się nie zgadzam bo od pół roku czekam na ten telefon. Pan Profesor wydarł mordę na mnie (wiem że nie należy tak brzydko mówić o autorytetach, ale jak mam powiedzieć skoro po prostu wydarł mordę?), że ja tu nie mam nic do gadania takie są procedury, on nie będzie sobie łóżka zajmował na oddziale i jeśli mi coś nie pasuje to mam zmienić szpital (skierowanie do kliniki, następna tego typu w Gdańsku czy Gdyni chyba jest). Wyszedł.
Pytam sekretarkę co teraz będą ze mną robić.
Sekretarka: No teraz muszę wypisać panu skierowanie na to urządzenie, ale to nasze takie wewnętrzne skierowanie bo to inny oddział (czy szpital-nie wiem nie znam się, ze wsi jestem) i jak tam ustalą termin to panu zadzwonimy.
Ja: Jak długo to może potrwać?
Sekretarka: Około tygodnia
Ja: To co w takim razie robili państwo ze mną tutaj od pół roku skoro w Lipcu byłem na identycznej konsultacji na której pani Profesor stwierdziła, że chce mnie na oddział, a do dzisiaj nie mam terminu?
Pani sekretarka zrobiła tylko głupią minę.
J: Aha.. To w takim razie proszę mi powiedzieć gdzie tu jest ktoś z przełożonych.
S: to już tylko dyrekcja!
J: Dobrze. Proszę mi powiedzieć w takim razie gdzie znajdę dyrekcję
S: w tamtym budynku (wskazując przez okno).

Pan dyrektor okazał się bardzo miłym człowiekiem. Po przedstawieniu całej sytuacji sprawdził coś na komputerze podniósł słuchawkę telefonu, wybrał jakiś nr, chwilę poczekał i odłożył słuchawkę.
-Pan Dyrektor: Niestety nikt nie odbiera tam telefonu bo pewnie jak zwykle są zajęci, ale za chwilę powinni oddzwonić. Chcę się dowiedzieć dlaczego od Lipca nie ma pana w systemie nawet na liście oczekujących.
Chwila minęła i słyszymy dzwonek. Pan Dyrektor odbiera i słyszę tylko to co on mówi:
Pani Wandziu (imię zmienione) jest u mnie pacjent który zgłosił się do was w Lipcu z skierowaniem na oddział i chciałbym dowiedzieć się dlaczego nie ma go w systemie na liście oczekujących.
Nie pani Wandziu zeszyty są nielegalne!
Nie pani Wandziu! Przychodzi do was pacjent ze skierowaniem. Tego samego dnia Wy ustalacie pierwszy wolny termin, wpisujecie go w system i drukujecie potwierdzenie.
Tak pani Wandziu ja rozumiem.
Dobrze pani Wandziu, to teraz ja wysyłam pacjenta do was z powrotem i wy ustalacie pierwszy wolny termin.
Pan dyrektor odkłada telefon.
Pan Dyrektor: Pan tam teraz wróci. Oni ustalą teraz pierwszy wolny termin badania. Ten termin może ulec zmianie z przyczyn losowych, niestety mamy tylko jedno urządzenie do tego badania i dlatego różnie się może zdarzyć np. się zepsuje albo coś innego. Wtedy dzwonimy do pana i staramy się ustalić jakiś inny termin.
Ja: Ja to doskonale rozumiem, że coś się może zdarzyć. Jak pan widzi jestem bardzo cierpliwy i czekałem pół roku na wyznaczenie tego pierwszego terminu i obiecałem sobie, że dzisiaj bez terminu stąd nie wyjdę, dlatego też jestem u pana.

Wracam do gabinetu.
Podaje skierowanie pani sekretarce.
Pani sekretarka dzwoni gdzieś, gdzie chyba dowiaduje się, że to jednak nie tu powinna dzwonić, więc się rozłącza i dzwoni jeszcze raz. Ustala termin na 30.04 (2 miesiące oczekiwania). Idzie do pana Profesora (gabinet to tak jakby 2 pokoje, gdzie przez pierwszy w którym znajduje się biurko i pani sekretarka przechodzi się do drugiego, gdzie jest właściwy gabinet pana profesora). Pan profesor dla odmiany znowu drze mordę 'Dyrektor nie jest tutaj ordynatorem! On mi tu nie będzie oddziału organizował! Łącz mnie z nim!' i... wyszedł.
Pani sekretarka mówi mi, że nie jest pewna czy muszę przyjść 29.04 czy mogę się przygotować do badania w domu. Musi ustalić to z panem profesorem i wtedy do mnie zadzwoni (zgadnijcie czy zadzwonili? trochę się boje sam do nich dzwonić...)

I jeszcze wisienka na torcie: Pani sekretarka stwierdziła że jest wykończona tą sytuacją. ONA! Nie ja, który czekam na ustalenie terminu badania pół roku, na które, po interwencji dyrektora, okazuje się, że należy czekać około 2 miesiące..

PS mam teraz obawę, że w akcie zemsty przetrzymają mnie całą majówkę w szpitalu...

słuzba_zdrowia

Skomentuj (26) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 146 (226)

Komentarze

Momencik, trwa ładowanie komentarzy   ładowanie…