Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
zarchiwizowany

#59165

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Po dłuższej nieobecności wracam. Muszę, po prostu muszę, bo przeżyłam "przygodę życia".
Uprzedzam, że to dłuższa historia (choć jej zasadnicza część rozegrała się w ciągu dwóch dni).
Wyjeżdżałam już kilka razy na Zachód za chlebem, euro i ptasim mleczkiem. I zdawałam sobie sprawę, że taki wyjazd zawsze niesie za sobą pewne ryzyko. Ale jak dotąd miałam dużo szczęścia.
W ostatnich tygodniach znowu rozglądałam się za pracą, najlepiej w Niemczech, w charakterze opiekunki. Jednak "z nieba spadła" mi inna propozycja - praca przy zbiorze warzyw w Holandii. Warunki wydawały się dobre - praca na umowę, właściciel plantacji zapewnia zakwaterowanie i w ogóle dobrze traktuje Polaków, którzy przyjeżdżają do niego pracować już bez mała kilkanaście lat. Słowem - miejsce sprawdzone, cud, miód i malina, tylko się pakować, jechać i zbijać fortunę. Takie informacje dostałam od G[ieni], znajomej mojej bliskiej koleżanki. Najpierw dowiadywałam się o szczegóły przez telefon, potem pojechałam z koleżanką do G. żeby się też osobiście dopytać. Zresztą czasu do namysłu dużo nie było. Więc osoby które miały jechać (ja, moja mama i znajomy G., młody chłopak o imieniu M[ateusz]) rzuciły wszystko inne i zajęły się przygotowaniami do podróży. Wyciąganie kasy skąd się dało, żeby na podróż mieć i na zakupy (wyżywienie we własnym zakresie więc wypadałoby to i owo kupić), bieganie po sklepach, urzędach, pakowanie.
Wyjechaliśmy we wtorek rano. Podróż przebiegła spokojnie i była w miarę krótka (ok. 16h), schody zaczęły się po przybyciu na miejsce. Pod domem naszego przeszłego "Piekielnego Pracodawcy(PP)" wylądowaliśmy ok. 1 w nocy. Wcześniej zadzwoniłam do niego uprzedzając, że zaraz będziemy. Obiecał na nas czekać. Zostaliśmy wysadzeni z busa no i czekamy, czekamy, czekamy z nadzieją, że nasz PP zaraz się zjawi. Noc, dość chłodno, nieznana okolica więc nastrój się zrobił trochę nerwowy. Ale nic to - czekamy, bo przecież mówił, że zaraz się zjawi. Po ok. 25 minutach czekania zadzwoniłam po raz kolejny i usłyszałam: "Już, już, już!". Przed 2 drzwi budynku pod którym staliśmy otworzyły się i ktoś wyjrzał. Tak, to był nasz PP! Trzymał nas na dworze ok.45 minut, chyba dlatego, że nie chciało mu się wstać z łóżka... A potem było już tylko ciekawiej.
PP pozwolił wejść nam do mieszkania, obrzucając nas przy tym mało życzliwym spojrzeniem, zupełnie jakby miał do czynienia z akwizytorami czy kimś takim. No dobrze, jest środek nocy gość może być nie w sosie. Przedstawiamy się i tłumaczymy, że jesteśmy grupą pracowników z L., znajomymi G.
PP"Ale kim wy jesteście? O nie, ja już tyle lat pracuje z Polakami, a wy próbujecie mnie tak oszukać!?"
WTF? Tłumaczymy grzecznie, że przyjechaliśmy do pracy w szklarni. Że G. przecież go uprzedzała, że dziś przyjeżdżamy, że wszystko było uzgodnione.
PP "O nie nie nie. To nie wy mieliście przyjechać. Skąd wy jesteście? Po ile macie lat? G. próbuje mnie oszukać!"
Dzwonimy do G. mając nadzieję, że załagodzi sytuacje, bo jest znajomą PP. Niestety nic to nie daję. G. na zmianę rozmawia z nami prosząc abyśmy się jakoś próbowali dogadać z PP, żebyśmy wytłumaczyli mu, że chcemy pracować itd. i z samym PP wykładając mu, że przysłała pracowników według umowy i próbując się dowiedzieć w czym tkwi problem.
"Konferencja telefoniczna" Holandia - Polska trwała pół godziny, może trochę dużej. Z zerowym efektem. PP był co raz bardziej rozjuszony i przekonany, że próbujemy go oszukać, a G. koniec końców okazała się zupełnie bezradna. Jedyne co nam wynegocjowała to możliwość noclegu (w międzyczasie M. zadzwonił do kierowcy busa, przedstawił mu sytuację i poprosił o zabranie nas do Polski następnego dnia).
Koniec niespodzianek? Jeszcze nie. PP uparcie twierdził, że nie jesteśmy odpowiednimi osobami i pracy dla nas nie ma, a pretensje to powinniśmy mieć do G., która nas do Holandii wysłała. Ale... Ale może jakaś praca dla moje mamy by się znalazła (moja mama, mimo 50 lat na karku, jest nadal niczego sobie), może jakaś praca w truskawkach... W ogóle o ile mnie i M. PP równo olewał to mojej mamie przyglądał się życzliwszym okiem, zaproponował jej nawet kawę.
Noc spędziliśmy w barakowozie na podwórku, trochę marznąc, trochę śpiąc. Mieliśmy jeszcze nadzieję, że rano PP wykaże się większa układnością. Nic z tego. Rano PP gdzieś pojechał (chyba do pracy),a nasze bagaże zostały zamknięte w jego domu. Musieliśmy kilka razy dzwonić żeby był w końcu łaskaw wrócić i oddać torby. W między czasie dzwoniliśmy jeszcze do G. mając nadzieję, że może da się coś wykombinować, że nie będziemy musieli wracać. Nic z tego. Z późniejszej relacji M. dowiedziałam się, że PP telefonów od G. nie odbierał. G. zadzwoniła do nas z propozycją żebyśmy na własną rękę poszukali sobie szybko jakiejś pracy bo w okolicy są agencje pośrednictwa i nie powinno być trudno. Łatwiej powiedzieć niż zrobić - żadnych znajomych w promieniu kilkuset kilometrów, brak miejsca na nocleg i po 100e w kieszeni (tyle co na podróż powrotną).
Gdy PP w końcu się zjawił i oddał bagaże M. próbował z nim jeszcze pogadać (i tak mieliśmy czas do przyjazdu busa), dowiedzieć się, dlaczego nie jesteśmy odpowiedniki kandydatami do pracy. Reakcja była ta sama co w nocy - miał przyjechać ktoś inny (kto? kobiety czy mężczyźni? starzy czy młodzi? ile osób? tego PP nie chciał powiedzieć), dla nas pracy nie ma, on nie pozwoli się oszukiwać. On prowadzi od wielu lat interesy z Polakami, tym Polakom jest u niego dobrze, mają umowy i terminowe wypłaty pensji, ale nie - dla nas pracy to on nie ma. Jedyną osobą, którą mogłaby zostać bo dla niej to byłoby "dużo pracy" i to w "dobrych warunkach" była moja mama (jak łatwo się domyślić mama nie skorzystała).
Ok. 11 podjechał bus i wyruszyliśmy w drogę powrotną (dzięki Bogu za tego kierowce któremu chciało się dla nas zmieniać plany bo mogłoby być jeszcze gorzej). Po drodze może kilkanaście razy przerobiliśmy temat pod tytułem "co było nie tak?" ani my ani kierowca nie wpadliśmy na satysfakcjonujące rozwiązanie.
Bilans "przygody życia" - prawie dwie doby w busie, 640zł/os za przejazd, pieniądze wydane na inne drobiazgi związane z "wyjazdem do pracy", praca - brak, zarobek - brak.
Na koniec ostrzeżenie drodzy Piekielni - gdyby ktoś zaproponował Wam wyjazd do Holandii do niejakiego Leona, mającego plantacje w miejscowości America - rozważcie tą propozycję kilka razy i najlepiej spasujcie.

zagranica praca

Skomentuj (14) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 215 (295)

Komentarze

Momencik, trwa ładowanie komentarzy   ładowanie…