Historia z końcowego etapu mojej kariery w fast foodzie.
Mieliśmy bardzo surową kierowniczkę. Wszyscy, w jej obecności, w najdrobniejszych szczegółach dbali o przestrzeganie procedur. Pracownicy na chama szukali sobie zajęcia, w chwilach błogiego spokoju, aby tylko nie stać jak słup soli, co mogło spotkać się z ostrym potępieniem ze strony przełożonej.
Z drugiej strony, procentowało to wysokimi wynikami naszego "baru", a co za tym idzie, minimalnej ilości kontroli.
Jednak jak to bywa, kierowniczka postanowiła powiększyć rodzinę.
W wyniku problemów z ciążą poszła od razu na zwolnienie.
Na jej miejsce, szef od razu znalazł zastępstwo. Powiedzmy, Tadka.
Tytułowany zastępcą kierownika. Bo ta przecież na sto procent wróci po rozwiązaniu.
Nastąpiła odwilż. Tadek był chodzącą łagodnością z niewielkimi skłonnościami przywódczymi. Totalne przeciwieństwo starej kierowniczki. To był początek końca dobrej passy restauracji. Wszystko legło w gruzach. Ekipa poczuła luzy i już nikt za bardzo nie przejmował się swoimi obowiązkami. Kontrole mieliśmy minimum raz na 2 miesiące, gdzie wcześniej były one naprawdę rzadkie. Spadły wyniki, z fast fooda staliśmy się slow foodem.
Minął rok i nastał czas powrotu kierowniczki. Wszyscy mieliśmy nadzieję, na poprawę sytuacji.
Co zrobił szef? W dniu, w którym kobieta wróciła do pracy z uśmiechem na ustach wręczył jej wypowiedzenie. Wykorzystał fakt, że za 2 tygodnie miała jej się kończyć umowa. Wszyscy szok, ze Tadek został kierownikiem, kierowniczka zapłakana wybiegła z restauracji.
Powiecie pewnie, że to samo życie. Ale co trzeba mieć w głowie, by wyrzucić pracownicę z 10-letnim stażem, która doprowadziła do rozkwitu restauracji, a na jej miejsce dać gościa, który to wszystko zniszczył?
Jednak sprawiedliwość stało się zadość, bo niedługo po moim odejściu, dowiedziałam się, że Tadkowi też podziękowano za współpracę.
Mieliśmy bardzo surową kierowniczkę. Wszyscy, w jej obecności, w najdrobniejszych szczegółach dbali o przestrzeganie procedur. Pracownicy na chama szukali sobie zajęcia, w chwilach błogiego spokoju, aby tylko nie stać jak słup soli, co mogło spotkać się z ostrym potępieniem ze strony przełożonej.
Z drugiej strony, procentowało to wysokimi wynikami naszego "baru", a co za tym idzie, minimalnej ilości kontroli.
Jednak jak to bywa, kierowniczka postanowiła powiększyć rodzinę.
W wyniku problemów z ciążą poszła od razu na zwolnienie.
Na jej miejsce, szef od razu znalazł zastępstwo. Powiedzmy, Tadka.
Tytułowany zastępcą kierownika. Bo ta przecież na sto procent wróci po rozwiązaniu.
Nastąpiła odwilż. Tadek był chodzącą łagodnością z niewielkimi skłonnościami przywódczymi. Totalne przeciwieństwo starej kierowniczki. To był początek końca dobrej passy restauracji. Wszystko legło w gruzach. Ekipa poczuła luzy i już nikt za bardzo nie przejmował się swoimi obowiązkami. Kontrole mieliśmy minimum raz na 2 miesiące, gdzie wcześniej były one naprawdę rzadkie. Spadły wyniki, z fast fooda staliśmy się slow foodem.
Minął rok i nastał czas powrotu kierowniczki. Wszyscy mieliśmy nadzieję, na poprawę sytuacji.
Co zrobił szef? W dniu, w którym kobieta wróciła do pracy z uśmiechem na ustach wręczył jej wypowiedzenie. Wykorzystał fakt, że za 2 tygodnie miała jej się kończyć umowa. Wszyscy szok, ze Tadek został kierownikiem, kierowniczka zapłakana wybiegła z restauracji.
Powiecie pewnie, że to samo życie. Ale co trzeba mieć w głowie, by wyrzucić pracownicę z 10-letnim stażem, która doprowadziła do rozkwitu restauracji, a na jej miejsce dać gościa, który to wszystko zniszczył?
Jednak sprawiedliwość stało się zadość, bo niedługo po moim odejściu, dowiedziałam się, że Tadkowi też podziękowano za współpracę.
gastronomia
Ocena:
507
(615)
Komentarze