Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

#59778

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Znacie ten typ ludzi, którzy w swoim zachowaniu są tak bezczelni, że nie wiadomo jak je skomentować, a przy tym tak przekonani o własnej niewinności, że zostaje tylko uśmiech politowania..?
Otóż ja znam. Miałam nawet kiedyś przyjaciółkę z syndromem anioła z ciepłym tyłkiem.

Mała Mi uwielbiała ciuchy. Moje. Kiedy mieszkałyśmy razem często proponowała wieczorne "wietrzenie szaf" - pod pretekstem przymierzania i składania zestawów na różne okazje miała szansę przeglądnąć co mam w swojej.
Ponieważ asertywność stawiała u mnie dopiero pierwsze kroki, delikatnie protestowałam przeciwko wciskaniu się Małej Mi w moje własne osobiste ciuchy. Nie zapomnę uśmiechu triumfu kiedy wbiła się w mój żakiet (z dość dobrze rozciągającego się materiału)- mina pt."ja też noszę 36". Wspólne mieszkanie obfitowało w mniej lub bardziej zgrzytające sytuacje ale opisana poniżej pozwoliła mi się lepiej przyjrzeć, z jakim typem mam do czynienia.

Zabiegany człowiek, który przedzierając się na trasie uczelnia-dom traci dziennie ponad dwie godziny nie ma zbyt wiele wolnego na sprzątanie. Są jednak takie sprawy, którym nie popuszczę choćbym była zaganiana jak owca. W ubraniach zawsze mam porządek. Na wieszakach od lewej: rzeczy ciężkie- kurtki, płaszcze, potem sukienki- od najrzadziej noszonych po codzienne, cardigany i na końcu żakiety. W szafce spodnie, spódnice, swetry, bluzki i t-shirty, składane zawsze w ten sam sposób. Drobne rzeczy w komodzie, biżuteria na komodzie w pudełku i na wieszaczkach.

Mimo moich wyrobionych nawyków w szafie dochodziło do dziwnych migracji. Mogłabym przysiąc, że biżuteria leżała inaczej, buty ktoś poprzestawiał, a ubrania nie pachniały świeżo mimo lenora do każdego płukania... Nawet Kochany Mój dostał opieprz za grzebanie w moich rzeczach - to cudo nigdy nie wie gdzie co ma i często szuka u mnie. No ale Kochany się nie przyznaje. Ciężko tez uwierzyć, że nosił mój sweter albo szalik.

Sprawa nie dawała mi spokoju kilka tygodni aż w końcu się wyjaśniła pewnego środowego poranka na drugim roku.
Wcześnie rano zadzwonił budzik. Zanim zwlekłam się z łóżka pociągnęłam kilka łyków wygazowanej pepsi i odpaliłam laptopa. W skrzynce mail z dziekanatu, że pierwsze zajęcia odwołane z powodu choroby wykładowcy. Później miały być warsztaty w grupach. Pomyślałam, że pójdę na zajęcia do drugiej grupy i tym sposobem zyskam dodatkowe 1.5h.
Dospałam jeszcze godzinkę i pomału budziłam się do życia z kawą i pudelkiem. Słyszę jakieś dzikie ruchy za ścianą - "ocho, Mała Mi zaspała na 9:00."
U mnie cisza, półmrok, kawa pomału rozlewa się po żyłach i nagle BUCH!, do pokoju jak burza wpada Mała Mi. Omija moje łóżko i w samym ręczniku pruje prosto do szafy. Myślałam, że wyskoczy ze skóry jak zapytałam czego to tam szuka.
- Yyyyyyy, niczego. Wstałam, patrzę - ładna pogoda, to pomyślałam, że Ci balkon otworzę i przewietrzę.
- Ale okno jest tam...

-Dobra, lecę, bo się spóźnię!

Jak to się stało, że nie ogarnęłam sytuacji wcześniej?
Po pierwsze - nie podejrzewałam nikogo o taką bezczelność. Już prędzej, że myszki wychodzą z klatki i myszkują.
Po drugie - nigdy nie dała się złapać. Chodziła do jakiejś wyższej szkoły gotowania na gazie, na uczelnię wychodziła po mnie i wracała przede mną.
To było pierwsze i ostatnie współdzielone mieszkanie, w którym zaczęłam zamykać pokój.

wspólne mieszkanie

Skomentuj (21) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 559 (643)

Komentarze

Momencik, trwa ładowanie komentarzy   ładowanie…