Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
zarchiwizowany

#60110

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Swego czasu bawiłam się aktywnie w postcrossing - czyli wysyłanie pocztówek i otrzymywanie innych w zamian, zainteresowanych odsyłam do google.
Historia może wyjść przydługa, bo to zlepek moich doświadczeń z usługami pocztowymi.

W związku z tym, że w krótkim czasie wysyłałam przesyłki w ilościach masowych (raz w tygodniu szłam na pocztę z 50 pocztówkami - nie zawsze miałam szansę zaopatrzyć się przez Internet w odpowiednią liczbę znaczków), historii się trochę nazbierało.

Zacznę od tego, że w lokalnych oddziałach pocztowych nagminnie brakowało znaczków. Poczta najpierw podnosiła ceny, dopiero później dosyłała znaczki - przed świętami Bożego Narodzenia spędziłam mnóstwo czasu wyklejając listy zagraniczne priorytetowe (wtedy warte 5 złotych) znaczkami o nominałach 20gr i 5gr, bo większych nominałów wystarczyło tylko na pięć sztuk. Podobnych sytuacji było multum, choć nie aż na taką skalę - jednak spędzałam kolejne minuty przy okienku, czekając aż pani policzy na kalkulatorze, co trzeba dodać do dwóch znaczków 1,55, żeby uzyskać 5 złotych...

Inną sprawą jest stosunek jakości usług do ceny - przesyłki dochodziły powoli (lub wcale) i to był mój głowny powód, dla którego odstawiłam postcrossing - zdarzały się sytuacje, gdy z serii 30 pocztówek wysłanych z jednego oddziału 10 (na przykład) nie docierało do adresata. Było to niezależne od oddziału, w którym nadawałam, i miejsca docelowego.

Jeśli chodzi o kompetencje "pań z okienka" to pozostawiały one wiele do życzenia. Było to wkrótce po zmienieniu cennika, gdy wszystkie pocztówki zagraniczne potrzebowały znaczka 4,60 (niezależnie od strefy). Przyszłam ze standardowym stosikiem listów do wysłania i proszę o znaczki. Pani obsługująca uparła się, że jest jakiś podział na strefy i mam po kolei odczytywać kraje, żeby mogła mi sprzedać znaczki. No to lecę - Niemcy, Hiszpania, Francja... Aż doszłam do Azerbejdżanu. Spędziłam kilka minut, tłumacząc, gdzie to jest (jaki to kontynent), po czym dostałam informację zwrotną, że to bez sensu, nie ma żadnych stref, wprowadzam panią w błąd i mam przestać marnować czas. A tak w ogóle to pani nie ma żadnych znaczków, bo się skończyły i może mi przepuścić te pocztówki przez maszynę, która automatycznie wydrukuje cenę. Odmówiłam i wyłożyłam drugą sprawę, z którą przyszłam: chciałam się dowiedzieć, ile musiałabym zapłacić za paczkę do Ugandy. Pani zapytała mnie, czy Uganda leży w Azerbejdżanie (albo Azerbejdżan w Ugandzie, nie pamiętam dokładnie), więc odpuściłam i wyszłam - nie załatwiając nic.

Na koniec krótka relacja z pierwszej wizyty w InPoście. Nie jest ona piekielna, a raczej zabawna.
Było to na początku, gdy dopiero zaczynał być popularny i wchodził do użytku dla osób prywatnych. Ceny przesyłek mieli tańsze o 20 groszy, więc postanowiłam spróbować i wyszukałam adres w Internecie.
Gdy dotarłam na miejsce, okazało się, że ten "numerek" przy ulicy to parcela firm spedycyjnych i fabryk, więc żeby dotrzeć do InPostu, trzeba przejść około 600m w głąb. Był to nowy oddział, więc nie został jeszcze dobrze oznaczony. Na samym końcu stał baraczek i drzwi z napisem "InPost", za którymi krył się magazyn jakiejś firmy i miła pani, która na przywitanie zapytała "InPost? Wyjść, skręcić w prawo, otworzyć drzwi "Wstęp tylko dla pracowników", przejść przez strefę rozładunku i otworzyć środkowe drzwi (nieoznaczone)". Jakiś tydzień później wszystko zostało ładnie opisane, więc przyszli klienci nie mieli tego problemu, co ja.

poczta inpost

Skomentuj (10) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: -1 (35)

Komentarze

Momencik, trwa ładowanie komentarzy   ładowanie…