Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
zarchiwizowany

#60143

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Chciałam krótko ale jak zwykle się rozpisałam, więc z góry przepraszam za długą lekturę :-)

Pewni państwo mieszkający w mojej miejscowości, wielcy przedsiębiorcy - mają sklepik (wielobranżowy, choć klientela w większości monopolowa, a i sam właściciel miewa słabość do towarów z wyższej półki). Sklepik mieści się w budynku, w którym mieszkają a budynek otacza dość spora działeczka. Tyle tytułem wstępu.

Państwo ci mają pieski:
- nowofundlanda
- jego potomka z bliżej nieokreśloną panną, wielkością i wyglądem przypominającego labradora
- dodatkowego ciapka wielkości jamnika

Tak się złożyło, że największy z nich, wodołaz, podkochuje się w mojej suni - owczarku niemieckim. Nie raz zdarzało się, że Romeo uciekał i wystawał wieczorami pod bramą mojego ogródka płacząc, by ktoś go wpuścił do Julii (na szczęście u nas psy są na noc zamykane do klatki w głębi ogródka, żeby nie szczekały ani by nikt im czegoś po ciemku nie podrzucił). Gorzej z powrotem Romea - pies na ogół spokojny, ale jeśli chodzi o amory, to właściciele mają problem by we 3 go z powrotem do domu zaciągnąć.

Kolejny cyrk jest podczas spacerów - o ile ja, niewielka ale stanowcza daję sobie radę z ułożonym 30 kilogramowym psem, to osobnik wychodzący z 2 2-krotnie większymi psami i 1 krzykaczem (z czego na smyczy jest tylko ten ostatni - "najgroźniejszy") ma niemałe problemy, zwłaszcza, że zazwyczaj jego spacery odbywają się po spożyciu w/w produktów z własnego sklepiku. Kiedy idąc lasem trafiałam na tą bandę, z reguły sytuacja wyglądała podobnie: obskakują mnie 2 byki przy akompaniamencie pańcia "spokojnie one sie tylko bawią" w czasie, kiedy mój obronny inaczej pies z podkulonym ogonem nie wie gdzie się schować. Z reguły wywiązuje się wtedy taki lub bardzo zbliżony dialog:

Ja - Może zabrałby pan łaskawie psy
On - Ale one się bawić chcą
Ja - Taaa zwykle ona nie ucieka jak inny pies chce się bawić
On - Ale co, cieczkę ma?
Ja - A jakie to ma znaczenie? Ma pan zabrać psy
On - No jak nie ma no to o co chodzi, przecież nic nie zrobią
Ja - Nie obchodzi mnie to, ma pan zabrać psa bo ja nie mam obowiązku za każdym razem się oganiać od obcych psów

Na nic prośby, na nic groźby, na nic wzywanie policji - na państwa nie ma mocnych bo koniec końców nie ma świadków, że np. ok 60 kg pies włóczy się po wsi - nikt nie widzi, nikt nie słyszy, a jak widzi to też nie widzi - w końcu dobroczyńcy ludzkości na zeszyt winko dają.

Pewnej niedzieli poszliśmy do ogródka popracować. Oto co zastaliśmy:
- wyłamane sztachety w płocie
- czarne, charakterystyczne kudły na resztkach sztachet
- szczeble od psiej klatki starte do połowy grubości, jakby ktoś tarnikiem potraktował
- koło klatki kałuża krwi, zakrwawiona kłódka od bramy i garażu
- ślady butów w błocie przy wyłamanych sztachetach
- sunia boi się wyjść z budy, podobnie jak kot mieszkający w garażu

Nie musieliśmy się długo domyślać - Romeo nawiał w nocy włamał się i próbował dokonać gwałtu, w czym przeszkodziła dodatkowa klatka. Na szczęście do niczego nie doszło, bo już kiedyś właściciele dopuścili go do suki owczarka i owoc tej miłości - wyleniałą czarną hienę - można podziwiać do dziś na jednym z podwórek sąsiadów.

Pierwsze uczucie - złość. Znowu bydle uciekło i nikt nic sobie z tego nie robił. Pytamy sąsiadów z naprzeciwka - nikt nic nie widział, cisza i spokój w nocy, nikt nie chodził bo by wiedzieli. A jak byk widać, że ktoś musiał tu być - właściciel albo uczynny sąsiad - ślady butów przy dziurze w płocie świadczyły, że ktoś go stamtąd zabrał - jeszcze nie widziałam psa który sam odszedł by od suki z cieczką. Drugie uczucie - żal psa, przecież taki poraniony, może wdać się zakażenie albo inne paskudztwo. Tak czy inaczej trzeba z sąsiadami zamienić parę zdań, choćby dowiedzieć się, kto zwróci za płot i inne zniszczenia, nie mówiąc o zastrzykach dla suni (na początku nie wiedzieliśmy czy czasem nie udało mu się w jakiś sposób jej pokryć a ja nie życzyłam sobie, by rasowa suka urodziła maszkary podobne do w/w).

Tata zgłosił mnie na ochotnika, by porozmawiać z właścicielami psa, a w tym czasie sami zbierali wywiad środowiskowy. Od razu wiedziałam, że muszę uderzać do kobiety, bo z jej mężem nie ma co gadać. Wywiązała się taka rozmowa:

Ja - Dzień dobry, wygląda na to że Romeo znowu urządził sobie w nocy wycieczkę do Julii.
Ona - Niemożliwe.
Ja - Możliwe i mamy na to twarde dowody.
Ona - Ale on całą noc w altance spał.
Ja - Tłumaczę pani że był, wyłamał płot i prawdopodobnie poważnie się pokaleczył.
Ona - Mówię, że on nigdzie nie był tylko spał w altance - jak chcesz to zobacz. (prowadzi mnie do altanki i woła Romea). No widzisz, spał tutaj.
Ja - Pani chyba sobie ze mnie żartuje (lustruję psa, który wygląda jakby najpierw tarzał się w błocie a potem w trawie a na koniec pobił z niedźwiedziem) rozumiem, że pani jak większość ludzi na wiosce pamięta mnie jeszcze za czasów siuśmajtka, ale nie jestem już smarkulą której wciśnie pani taki kit! Przecież ten pies jest cały zgnojony - i ja mam uwierzyć, że spał w wypłytkowanej altanie i ani na krok jej nie opuszczał? Poza tym (tu pies się ruszył i podszedł do mnie) jakby pani nie zauważyła to on zostawia za sobą ślady krwi na płytkach.
Ona - Jemu nic nie jest a poza tym to jeszcze niczego nie dowodzi a teraz wybacz bo ja mam gości i śniadanie robię.
Ja - Kpi pani sobie? Żaden pies na wiosce tak nie reaguje na suki jak ten erotoman, poza tym pies zgnojony, widać że nocował poza domem, na podwórku u mnie cała mada śladów, począwszy od krwi i sierści a skończywszy na śladach butów, a pani mnie próbuje zbyć jak smarkulę i wykpić się od odpowiedzialności za zniszczenia? A co jak coś zmajstrował? Ja widziałam wyniki waszych doświadczeń i te kundle spłodzone przez Romea porozdawane po sąsiadach i nie życzę sobie małych a zastrzyki dla suki tanie nie są.
Ona - Ale o co ci chodzi, pies nie wychodził, wymagasz nie wiadomo czego jak pies nie wychodził, a poza tym to przecież studiowałaś i się na tym znasz to wiesz, że to normalne i że to jest psa instynkt że za sukami lata...

Tyle wywnioskowałam, że to, że pies całą noc nie wychodził, nie przeszkadza mu podążyć za instynktem do suki i dziwne, że jej właściciele mają obiekcje, skoro psu się chce pobzykać. A państwo nie poczuwa się do odpowiedzialności nie tylko za zniszczenia, ale i za psa, który regularnie ucieka i błąka się po wsi, przy czym ich za**ranym (jak i wszystkich) obowiązkiem, jest by tego psa pilnować, zwłaszcza, że w tym wypadku właściciele są ostatnimi osobami, których ich psy słuchają.

Podsumowując, wojna nadal się toczy. Z jednej strony jest nasze słowo i posiadane dowody rzeczowe oraz zdjęcia jatki pozostałej z tamtej nocy i kolejne, przedstawiające psa na wolności (tak, za 2 dni znów piesek znów wyszedł sam na spacer), a z drugiej strony słowo państwa i rzeszy ich zwolenników (patrz punkt o pijaczkach spod sklepu), którzy potwierdzą, że Romeo nie wychodził, choć wcale ich tam nie było.

Ze swojej strony mogę jeszcze tylko dodać, że świat jest malutki - za kilka dni byłam z mamą u weterynarza z kotką i w luźnej rozmowie mama opowiedziała mu o całej akcji z sąsiadami, na co lekarz: "A to panie z Piekiełka są, no tak myślałem że coś mi się kojarzy, bo ostatnio byli ludzie z wodołazem do pozszywania pokaleczonych łap". A podobno Romeo zdrowy i nic mu nie było... Brak słów...

Wytrwałych jeszcze raz przepraszam za całą epopeję :-)

sąsiedzi i ich pupile

Skomentuj (116) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 98 (376)

Komentarze

Momencik, trwa ładowanie komentarzy   ładowanie…