Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
zarchiwizowany

#60978

przez Konto usunięte ·
| było | Do ulubionych
W życiu studenckim zdarzyło mi się mieszkać z różnymi współlokatorami, była panna która w obawie przed zarazkami chciała abym wycierał w mieszkaniu świeczki z kurzu(?!), była inna która potrafiła przyprowadzić i przenocować pięciu facetów w kuchni, mieszkałem też z zadeklarowanym alkoholikiem, który po pijaku obiecywał samobójstwo. Ale szczytem szczytów był mój ostatni flatmate, nazwijmy go Filipem.

Ja rozumiem że nie trzeba się znać na wszystkim, i pierwszoroczniacy na studiach muszą się wiele rzeczy nauczyć, ale po 20-letniej osobie która zdała maturę mógłbym spodziewać się przynajmniej elementarnej wiedzy o świecie i odrobiny zdrowego rozsądku.

Z tym typem od początku były problemy - notorycznie zostawiał zapalone światła w pustym mieszkaniu czy niedomknięte drzwi od lodówki. Niby pierdoły, ale jednak normalny człowiek takie proste czynności ogarnia. Do tego miał problemy ze sprzątaniem - jego przydział na mieszkaniu potrafił być nietknięty przez 4-6 tygodni, dostawał ochrzan codzień ażeby to ruszył, stwierdzał "jutro" i tak się to potrafiło ciągnąć nawet przez 2 kolejne tygodnie(oczywiście student z niego też był niedzielny, siedział na urlopie dziekańskim, całe dnie przed kompem i nie mógł znaleźć tych dwóch godzin na sprzątanie). Poza tym spalił mi czajnik, do tego stopnia że kamień w środku przyjął czarną barwę, po czym jak gdyby nigdy nic gotował sobie w nim wodę i pił ją z tym spalonym kamieniem(pomijam że nie poczuł się winny i musiałem nalegać na odkupienie czajnika).


Dalej - naprawdę mało wiedział o otaczającym świecie - chciał zgrywać cwaniaczka i chwalił się ile to on z kolegami trawy z shishy nie wypalił. Tak się składa że mam w pokoju własną shishę. Gdy ją pierwszy raz zobaczył to spytał(cytuję) - "a co to za lampa?". Myślałem że spadnę z krzesła i wąż od fajki z wrażenia do kontaktu wsadzę. Drugi współlokator miał postawiony w swoim pokoju keyboard(instrument). Spytał się(znów zacytuję) - "czyje to pianino?". Kolejny raz musiałem się przytrzymać framugi.

Dwa razy zalał mieszkanie, za drugim razem wywołując interwencję sąsiadów z dołu. Interakcja wyglądała mniej więcej tak - Filip zalał całą łazienkę i korytarz. Dostał do ręki mopa, wiadro i polecenie sprzątania. Łatwo sobie wyobrazić jak wyglądają zalane kafelki, po których przejechano parę razy mopem. Święcą się jak psu jaja no i widać że są mokre. Na ten stan sąsiedzi pukają do drzwi, a żeby było sprawiedliwie, Filipek zalał, niech Filipek otwiera i się tłumaczy. Filipek otworzył, sąsiedzi jakąś tam borutę uskuteczniają, to on do nich z tekstem że "tu nikt nic nie zalał", zamknął drzwi wejściowe przed nosem(!) i 3 razy szybciej mopuje XD Dobijanie do drzwi stawało się coraz głośniejsze, a on hyc do pokoju, zamknął się i udaje że go nie ma. Sam musiałem ogarnąć sytuację, ostatecznie doszło do porozumienia, a i jeszcze z sąsiadami taką uskutecznialiśmy bekę z magicznego suszącego mopa, że lampy i pianina przy tym to pikuś. Filip po tej akcji przestraszył się wyimaginowanych sankcji/kontaktu z sąsiadami(?) i następnego dnia wybył na ponad tydzień z mieszkania.

Natomiast najbardziej piekielną sytuację odstawił na sam koniec. Nie wiem jakim trzeba być podludziem żeby trzymać mleko w pokoju a nie w lodówce, i to zamknięte przez parę TYGODNI(!) po upływie daty ważności. Koniec końców pewnego razu obudził nas najzwyczajniej w świecie smród w mieszkaniu. Taki smród że bierze na wymioty. Patrzymy, śmieci - nie, łazienka - nie. Szukamy, szukamy źródła zarazy, a tu pod nieobecność Filipa to sfermentowane mleko najzwyczajniej w świecie nabrało ciśnienia i wybuchło mu w pokoju(dodam że było w plastikowej butelce, czyli siła musiała być nieziemska, a obok stał napęczniały karton grożący kolejnym wybuchem). Dodam że ten pachnący przysmak farmera nie miał już konsystencji mleka, raczej twarogu, który uwalił Filipkowi całą pościel, ściany, okno i sufit, a jak się ostatnio okazało także spód siedziska od krzesła. Nie wiem jak Filipo pozbył się spleśniałego twarogu z pościeli, wiem tylko tyle że otworzyliśmy okno na oścież a i tak koło jego pokoju nie dało się przejść bez odruchu wymiotnego.

No i nadszedł czas rozstania z lokatorem, przyczyny to temat na osobną historię. Jak można się domyślić jakoś wybitnie się z nim nie integrowałem i w jego pokoju praktycznie nie gościłem od czasu incydentu z mlekiem. Za zadanie miał ten pokój doprowadzić do stanu pierwotnego przed wyprowadzką. Z mieszkania wybywał w dniu w którym ja byłem na strasznym kacu i po ciężkich przeżyciach, nawet nie miałem siły sprawdzać stanu pokoju. Wziąłem klucze i olałem sprawę. Wieczorem w nieco lepszym stanie wszedłem tam zobaczyć jak to wygląda i tym razem naprawdę musiałem usiąść. Filipes praktycznie nie zrobił NIC z plamami poprzyklejanego "twarogu". Najzwyczajniej w świecie ten syf na ścianach i suficie zostawił(nie użył nawet mokrej ścierki, totalnie nic, zero) i tak żył w tym chlewie przez parę miesięcy. Plamy powysychały i na ścianach zostały paskudne grudy, zaschnięte, obrzydliwe wypryski. Na ścianach, na suficie i nawet na oknie. A trochę tych plam jest. Rozumiem lenistwo do pewnego stopnia, rozumiem że nie jego mieszkanie, więc się nie przejął. Ale żyć z tym syfem na ścianach przez pół roku? Pomijam fakt iż w pokoju śmierdziało i wietrzyłem tam przez 3 dni non-stop. Próba kontaktu z Filipem celem uprzątnięcia pokoju nie powiodła się - telefonu nie odbiera, na smsy nie reaguje.

Zostawił w mieszkaniu dwie kurtki(też IMO retarded - akurat kurtki nigdy w życiu bym nie zapomniał), liczę iż się po nie zgłosi, aby mógł dostać solidny opr...

piekielni lokatorzy

Skomentuj (14) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 191 (323)

Komentarze

Momencik, trwa ładowanie komentarzy   ładowanie…