Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
zarchiwizowany

#61537

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Głupota ludzka nie ma ani wieku, ani narodowości.

Krew się we mnie gotuje za każdym razem, kiedy pomyślę o historii, którą opowiedziała mi koleżanka z pracy.

Parę dni temu koleżanka opowiedziała mi, że jej przyszła synowa jest w szpitalu. Ma złamany bark i jest dość poważnie poobijana. Jedna strona ciała jest niebiesko-zielono-sino-czerwono-żółto-paskudna i boli jak wszyscy diabli. Dziewczyna spadła z konia, dodatkowo pod spłoszonym zwierzęciem tak nieszczęśliwie ugięła się noga, że wylądowało częściowo na niej – stąd też wszystkie kolory tęczy na jednym boku i cała masa otarć. Sara jest teraz w domu, zagipsowana i zdana na pomoc rodziców i narzeczonego. Czuje się w miarę dobrze, jeśli nie brać pod uwagę bólu i ogólnego osłabienia.

I teraz tak...

Paule, narzeczony Sary (czyli syn mojej koleżanki) został poinformowany o wypadku dziewczyny telefonicznie. Dzwonił właściciel stadniny, w której jeździła Sara. Wiadomość brzmiała tak:

- Sara spadła z konia, trzeba będzie go szyć. Możesz przyjechać?

I tyle. Paule, jako człowiek niełatwo wpadający w panikę, stwierdził, że skoro właściciel tak spokojnie o tym mówi, to pewnie nic się poważnego nie stało. Spokojnie się przebrał i pojechał do stadniny. A tam? Helikopter i kilku ratowników medycznych, którzy dowiedziawszy się, kim jest Paule, poprosili, by pomógł im ułożyć dziewczynę na noszach – obawiali się, że może mieć złamany kręgosłup.

Ja osobiście wychodzę z założenia, że właściciel stadniny specjalnie nie chciał mówić od razu przez telefon, że sytuacja jest poważna. Moja koleżanka i jej syn byli za to dość mocno oburzeni faktem, że ze sposobu, w jaki wiadomość została przekazana wynikało, że koń i jego rana były dla dzwoniącego ważniejsze, niż stan Sary. Bo przecież mógł powiedzieć, że Paule powinien możliwie szybko przyjechać, choćby nawet po to, żeby zobaczyć jak się jego narzeczona czuje, a nie, że „konia trzeba będzie szyć”...
Cóż, różni ludzie różnie reagują.

To, co mnie jednak mocno zastanowiło, to powód, dla którego do tego wypadku w ogóle doszło. Co się stało, że koń aż tak bardzo się spłoszył?

Dzieci się stały.

Głupie, wredne, wcale nie małe dzieci, które chodzą na jazdę do tej samej stadniny i które doskonale wiedzą, że akurat po tej drodze, którą jechała Sara nie wolno jeździć nawet rowerem, o hałasowaniu i machaniu czymkolwiek nie wspominając – wszystko po to, by nie spłoszyć koni. I mimo zakazów i wiedzy o nich, te wredne bachory zrobiły właśnie to. Zaczaiły się w krzakach, po czym z krzykiem, wymachując wszystkim, co im Matka Natura dała, wyskoczyły tuż przed konia, na którym jechała Sara.

Taki żarcik.

Szczęście w nieszczęściu jest takie, że dziewczyna wie, kto wykazał się takim niezwykłym wręcz poczuciem humoru. Była już też u matki młodych buraków (domyślam się, że w asyście matki lub narzeczonego, sama porusza się jeszcze słabo) i przedstawiła jej swoją wizję zadośćuczynienia. Odpowiedź matki głupich dzieci wpisuje się zaś w całość: ona o niczym nie wie, ona za nic nie będzie płacić. Do Sary dotarło jednak pocztą pantoflową, że kobieta jak najbardziej wie, co jej dzieci zrobiły, sama się do tego przyznała. Dlatego też, jeśli nie zmieni w najbliższym czasie zdania co do poziomu swojej wiedzy na temat poczynań dzieci, spotka się najpierw z Sarą i adwokatem jej rodziców, a jeśli to nic nie da - z sędzią.

Osobiście zaś mam nadzieję, że sprawiedliwości stanie się zadość i rodzice winnych dzieci poczują się do odpowiedzialności za swoje „pociechy”, same zaś dzieciaki dostaną areszt domowy aż do pełnoletniości – może dotrze do nich, że są zakazy, których się nie łamie.

słodkie dzieciaczki

Skomentuj (50) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 254 (340)

Komentarze

Momencik, trwa ładowanie komentarzy   ładowanie…