zarchiwizowany
Skomentuj
(5)
Pobierz ten tekst w formie obrazka
Historia miała miejsce już dobrych kilka lat temu. Syn był wtedy małym, 4 letnim brzdącem. Jednym z ulubionych zajęć było bieganie po wynajmowanym dwupokojowym mieszkaniu wykorzystywanie imponujące możliwości, jakie dawał mu jego aparat mowy. Czyli po prostu, jak to dzieciak, lubił pokrzyczeć.
Sąsiadowaliśmy wtedy z parą kobiet w wieku około trzydziestu kilku lat (jak się później okazało - sióstr). Panie były z gatunku wyczulonych na wszystko - a to wiertartka za głośno pracuje, a to czyjś pies szczeka, a to znowu ktoś na klatce schodowej rozmawia (jakby domu nie miał) i ciszę przerywa - oczywiście wszystko w tzw. "normalnych godzinach" czyli zwykle pomiędzy 8:00 rano a 20:00 wieczorem.
Panie z jakiegoś względu ubzdurały sobie, że jesteśmy wyrodnymi rodzicami i maltretujemy naszego syna, czego dowodem miał być jego płacz lub krzyk, który czasami słyszały przez ścianę (rozumiem, że były wychowane w obecności dzieci, które nigdy mając 4 lata nie krzyczały, ani nie płakały). Pewnego dnia, gdy byłem w pracy a syn jak zwykle radośnie przemierzał korytarz w drodze z jednego pokoju do drugiego dodając sobie animuszu krzykiem mającym przypominać jazdę samochodu rajdowego, żona usłyszała dzwonek do drzwi. W progu stanęło dwóch policjantów, a za nimi jedna z sióstr, mówiąca "o, to jest właśnie ta patologiczna rodzina, słyszycie Panowie ten krzyk dziecka?". Panowie policjancji oznajmili żonie, że mają zgłoszenie dotyczące maltretowanego dziecka. W tym momencie mój syn właśnie wyleciał z pokoju pokrzykując sobie ile sił w płucach. Przy drzwiach wejściowych zatrzymał się na chwilę, popatrzył na gości, po czym po jakichś dwóch sekundach zdecydował się kontynuować swój radosny bieg do drugiego pokoju.
Mina policjantów - bezcenna. Grzecznie przeprosili i życzyli miłego dnia.
A siostry? Obraziły się chyba na nas, że nie znęcamy się nad własnym dzieckiem, bo przestały nam odpowiadać na nasze "Dzień Dobry".
Sąsiadowaliśmy wtedy z parą kobiet w wieku około trzydziestu kilku lat (jak się później okazało - sióstr). Panie były z gatunku wyczulonych na wszystko - a to wiertartka za głośno pracuje, a to czyjś pies szczeka, a to znowu ktoś na klatce schodowej rozmawia (jakby domu nie miał) i ciszę przerywa - oczywiście wszystko w tzw. "normalnych godzinach" czyli zwykle pomiędzy 8:00 rano a 20:00 wieczorem.
Panie z jakiegoś względu ubzdurały sobie, że jesteśmy wyrodnymi rodzicami i maltretujemy naszego syna, czego dowodem miał być jego płacz lub krzyk, który czasami słyszały przez ścianę (rozumiem, że były wychowane w obecności dzieci, które nigdy mając 4 lata nie krzyczały, ani nie płakały). Pewnego dnia, gdy byłem w pracy a syn jak zwykle radośnie przemierzał korytarz w drodze z jednego pokoju do drugiego dodając sobie animuszu krzykiem mającym przypominać jazdę samochodu rajdowego, żona usłyszała dzwonek do drzwi. W progu stanęło dwóch policjantów, a za nimi jedna z sióstr, mówiąca "o, to jest właśnie ta patologiczna rodzina, słyszycie Panowie ten krzyk dziecka?". Panowie policjancji oznajmili żonie, że mają zgłoszenie dotyczące maltretowanego dziecka. W tym momencie mój syn właśnie wyleciał z pokoju pokrzykując sobie ile sił w płucach. Przy drzwiach wejściowych zatrzymał się na chwilę, popatrzył na gości, po czym po jakichś dwóch sekundach zdecydował się kontynuować swój radosny bieg do drugiego pokoju.
Mina policjantów - bezcenna. Grzecznie przeprosili i życzyli miłego dnia.
A siostry? Obraziły się chyba na nas, że nie znęcamy się nad własnym dzieckiem, bo przestały nam odpowiadać na nasze "Dzień Dobry".
mieszkanie w bloku
Ocena:
-10
(40)
Komentarze