zarchiwizowany
Skomentuj
(36)
Pobierz ten tekst w formie obrazka
Historia dość długa, więc proszę o cierpliwość i wyrozumiałość.
Dwa dni temu mój Luby, wracając z kolegą i bratem z pracy, miał niegroźną kolizję.
Po prostu w pewnym momencie wyskoczyło mu coś na jezdnię (z racji ulewy nie jest w stanie stwierdzić, czy to pies, lis czy ki diabeł, ale coś tych gabarytów), wobec czego musiał ostro przyhamować. No i oberwał. Jadący za nim pan walnął go z impetem w d.. bagażnik.
No cóż, zdarza się. Wszyscy cali (oprócz szwagra, który przydzwonił głową w boczną szybę), no ale auto nie ma tyłu. Mamy kombi z dość pokaźnym bagażnikiem, teraz samochód przypomina Tico.
Okazało się, że sprawcą był kumpel z pracy, który po prostu nie zachował odległości i nie wyhamował.
Kolega przepraszał, że zagapił się, że przeprasza, no skrucha jak z filmu. No a z racji tego, że wiadomo czyja wina, no i że to bliższy znajomy to Luby postanowił policji nie wzywać, spiszą oświadczenie, wszystko załatwi się ugodowo.
I teraz proszę o DUŻĄ dawkę wyrozumiałości dla mojego poczciwego Męża. Ogólnie jest to człowiek niezachwianej wiary w ludzi, ufa wszystkim i wszystkiemu, z góry zakłada, że każdy człowiek jest w porządku, serce ma na dłoni dla wszystkich. A wspominam o tym dlatego, że z racji ulewnego deszczu, zmęczenia po nocy w pracy mój Luby umówił się z kolegą, że spiszą to oświadczenie wieczorem, przed kolejną nocną zmianą. Wszystko super.
Do czasu, gdy dana nocka minęła, ja czekam ze śniadaniem na Męża (zawsze wraca koło 9 rano), a tu godziny mijają, jego nie ma. Dostałam tylko sms "będę później". No dobra.
Luby wraca koło godz. 13:00. I zaczął się cyrk. Okazało się, że kolega zmienił zdanie - żadnego oświadczenia nie podpisze. Bo Luby specjalnie zahamował, że odszkodowanie chciał wyłudzić, że on się popytał znajomych i że wcale nie musi być jego wina. A jak się przyzna to 10% zniżek straci.I w ogóle on nie patrzył na drogę, bo akurat szybę zakręcał - a warto dodać, że SAM się przyznał, że jechał z 15m za Lubym, a sam poszkodowany miał może 20 km/h na liczniku, bo ledwo spod stopu ruszył.
Podejrzewam, że sprawca się na tym stopie w ogóle nie zatrzymał, skoro zmiażdżył nam pół auta.
Luby nie tracąc wiary w ludzi wyjaśniał mu, że świadkowie są, że sam sobie w tyłek nie wjechał i ogólnie, żeby miał ciut honoru.
Nie bo nie. Kolega z samego rana oddał auto swoje na warsztat (że jak niby wymienią stłuczone lampy, zderzak przedni itd, to nie będzie śladu po kolizji), że on sobie znajdzie świadków, że go tam w ogóle nie było i że Luby nic mu nie udowodni. Super.
Wobec tego Luby pojechał prosto na policję, złożył zawiadomienie i obiecano się tym zająć - ale dopiero pod koniec września, bo "coś tam".
Czyli puenta jest taka - nie możemy używać samochodu, nie możemy go naprawić/zezłomować/sprzedać, dopóki nie przyjedzie rzeczoznawca, a nie przyjedzie dopóki policja nie ruszy ze sprawą. Czyli jeszcze prawie 3 tygodnie.
A kolega ma niezły ubaw, obgaduje męża w pracy, obwinia go o wszystko "Bo Ty nie możesz sobie tak nagle hamować bez uprzedzenia!". Luby stwierdził, że ma rację, następnym razem, k**** do niego zadzwoni i poinformuje. :/
Podobno tamten był u radcy prawnego i sprawa jest do wygrania - podobno.
Dzisiaj jeszcze tylko ochrzanił mojego Lubego, że ma mu oddać pieniądze za naprawę swojego auta (sic!) i że EWENTUALNIE jak chce to mogą spisać dwa oświadczenia do ubezpieczalni, w jednym, że to wina kolegi, w drugim, że to wina Lubego (wtf?), to wtedy obaj dostaną odszkodowania (ehe, na pewno).
Luby grzecznie odmówił.
Póki co sprawa została skierowana do sądu, czekamy na reakcję policji, przesłuchania świadków i pozostajemy bez auta. Amen.
A tak swoją drogą - czy ktoś z Was może spotkał się z sytuacją, gdzie sprawca wypiera się swojej winy w takiej sytuacji i rzeczywiście nie jest jego wina? Bo kierujący nagle przyhamował?
Dwa dni temu mój Luby, wracając z kolegą i bratem z pracy, miał niegroźną kolizję.
Po prostu w pewnym momencie wyskoczyło mu coś na jezdnię (z racji ulewy nie jest w stanie stwierdzić, czy to pies, lis czy ki diabeł, ale coś tych gabarytów), wobec czego musiał ostro przyhamować. No i oberwał. Jadący za nim pan walnął go z impetem w d.. bagażnik.
No cóż, zdarza się. Wszyscy cali (oprócz szwagra, który przydzwonił głową w boczną szybę), no ale auto nie ma tyłu. Mamy kombi z dość pokaźnym bagażnikiem, teraz samochód przypomina Tico.
Okazało się, że sprawcą był kumpel z pracy, który po prostu nie zachował odległości i nie wyhamował.
Kolega przepraszał, że zagapił się, że przeprasza, no skrucha jak z filmu. No a z racji tego, że wiadomo czyja wina, no i że to bliższy znajomy to Luby postanowił policji nie wzywać, spiszą oświadczenie, wszystko załatwi się ugodowo.
I teraz proszę o DUŻĄ dawkę wyrozumiałości dla mojego poczciwego Męża. Ogólnie jest to człowiek niezachwianej wiary w ludzi, ufa wszystkim i wszystkiemu, z góry zakłada, że każdy człowiek jest w porządku, serce ma na dłoni dla wszystkich. A wspominam o tym dlatego, że z racji ulewnego deszczu, zmęczenia po nocy w pracy mój Luby umówił się z kolegą, że spiszą to oświadczenie wieczorem, przed kolejną nocną zmianą. Wszystko super.
Do czasu, gdy dana nocka minęła, ja czekam ze śniadaniem na Męża (zawsze wraca koło 9 rano), a tu godziny mijają, jego nie ma. Dostałam tylko sms "będę później". No dobra.
Luby wraca koło godz. 13:00. I zaczął się cyrk. Okazało się, że kolega zmienił zdanie - żadnego oświadczenia nie podpisze. Bo Luby specjalnie zahamował, że odszkodowanie chciał wyłudzić, że on się popytał znajomych i że wcale nie musi być jego wina. A jak się przyzna to 10% zniżek straci.I w ogóle on nie patrzył na drogę, bo akurat szybę zakręcał - a warto dodać, że SAM się przyznał, że jechał z 15m za Lubym, a sam poszkodowany miał może 20 km/h na liczniku, bo ledwo spod stopu ruszył.
Podejrzewam, że sprawca się na tym stopie w ogóle nie zatrzymał, skoro zmiażdżył nam pół auta.
Luby nie tracąc wiary w ludzi wyjaśniał mu, że świadkowie są, że sam sobie w tyłek nie wjechał i ogólnie, żeby miał ciut honoru.
Nie bo nie. Kolega z samego rana oddał auto swoje na warsztat (że jak niby wymienią stłuczone lampy, zderzak przedni itd, to nie będzie śladu po kolizji), że on sobie znajdzie świadków, że go tam w ogóle nie było i że Luby nic mu nie udowodni. Super.
Wobec tego Luby pojechał prosto na policję, złożył zawiadomienie i obiecano się tym zająć - ale dopiero pod koniec września, bo "coś tam".
Czyli puenta jest taka - nie możemy używać samochodu, nie możemy go naprawić/zezłomować/sprzedać, dopóki nie przyjedzie rzeczoznawca, a nie przyjedzie dopóki policja nie ruszy ze sprawą. Czyli jeszcze prawie 3 tygodnie.
A kolega ma niezły ubaw, obgaduje męża w pracy, obwinia go o wszystko "Bo Ty nie możesz sobie tak nagle hamować bez uprzedzenia!". Luby stwierdził, że ma rację, następnym razem, k**** do niego zadzwoni i poinformuje. :/
Podobno tamten był u radcy prawnego i sprawa jest do wygrania - podobno.
Dzisiaj jeszcze tylko ochrzanił mojego Lubego, że ma mu oddać pieniądze za naprawę swojego auta (sic!) i że EWENTUALNIE jak chce to mogą spisać dwa oświadczenia do ubezpieczalni, w jednym, że to wina kolegi, w drugim, że to wina Lubego (wtf?), to wtedy obaj dostaną odszkodowania (ehe, na pewno).
Luby grzecznie odmówił.
Póki co sprawa została skierowana do sądu, czekamy na reakcję policji, przesłuchania świadków i pozostajemy bez auta. Amen.
A tak swoją drogą - czy ktoś z Was może spotkał się z sytuacją, gdzie sprawca wypiera się swojej winy w takiej sytuacji i rzeczywiście nie jest jego wina? Bo kierujący nagle przyhamował?
Ocena:
126
(242)
Komentarze