Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
zarchiwizowany

#62528

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Piekielnych dyskretnie obserwuję już od dawna, nawet konto założyłam, ale to dziś pojawił się materiał na historię właściwą. Piekielną? Może troszkę. Rozpisałam się za to porządnie.

Nowy rok szkolny: skończył się jeden etap edukacji, zaczął drugi. Zdałam do jednej z lepszych szkół w moim mieście, co prawda trochę czasu zajmuje mi dojazd, ale warto. Placówka z tradycjami i wysokimi wynikami. Żyć nie umierać.

Na początku pojawił się drobny zgrzyt, a mianowicie: mundurki. Na drodze wojennej z wszelkimi wyrobami spódnico-podobnymi jestem już od czasów przedszkola, ale zacisnęłam zęby, pomyślałam: "Czas dorosnąć, nie możesz całe życie chodzić w dżinsach". Plusem okazała się konieczność noszenia owych mundurków jedynie raz w tygodniu i w święta.
Jeszcze przed początkiem roku szkolnego udałam się na mierzenie. W skład mundurku wchodzi spódniczka, marynareczka i krawacik. Odbiór za miesiąc. Plus minus.


I tak miesiąc później razem z nowo poznanymi koleżankami udajemy się po odbiór mundurków. Złorzeczymy odrobinę na poliestrowo-podobną fakturę marynarki, kształt nieproporcjonalnego kloca oraz cenę (gdy człowiek myśli, ile czekolady by można za to kupić...). Tacham mundurek przez pół miasta komunikacją miejską omal nie wybijając jakiemuś dziecku oka wieszakiem i sprawa zamknięta.

Zamknięta?

Ha, figa z makiem!


Następnego dnia koleżanki narzekają: jakie to to nieforemne, a brzydkie, a źle leży, rękawy za długie, spódnica za długa, w ramionach za szerokie, spódnica spada... Tu coś mnie tknęło, bo jeśli 16 dziewczyn jak jeden mąż stwierdza, że mundurki nie pasują, to coś tu nie gra. Ale wiadomo- szkoła, nie rewia mody. Wręczymy medal temu, kto zaprojektował ładne mundurki.

I tak o sprawie zapomniałam, ubranko wisiało w szafie. Aż do momentu, gdy ktoś przypomniał, że następnego dnia chłopcy odbierają mundurki, a dziewczęta przynoszą do ewentualnych poprawek.
Myślę: przymierzę w końcu, a nóż widelec.

Pierwszy zgrzyt pojawia się, gdy mogę dopiąć tylko jeden z trzech guzików u spódnicy. Ostrożnie wykluczam możliwość gwałtownego przybrania na wadze w ciągu minionego miesiąca, biorąc pod uwagę, że musiałam zacząć nosić pasek u spodni. Na szczęście spódnica tak skrojona, że to kwestia jedynie przyszycia guzików w innym miejscu, jakbym miała czas i jakbym umiała, to sama bym zrobiła. No ale zapłaciłam, mogę mieć fanaberię, by mundurek dobrze leżał.

Następnie pora na marynarkę. Tu muszę pochwalić: poniżej biustu bardzo ładnie leży, nawet wcięcie w talii jest.
Mankamentem jest to, że całościowo wygląda jak marynarka ze starszego brata żywcem zdjęta.
Takiego starszego o 20 lat.
Pacha zaczyna się pod biustem. Nie wiem, na modzie się nie znam, może to taki nowy, hipsterski fason. Dość, że ręki normalnie podnieść nie mogę. Bary wyraźnie za duże, rękawy długie- do połowy dłoni (ja rozumiem, że rośniemy, a to ma starczyć na jak najdłużej, a kolejnych dwóch stów (sic!) nie chcemy wydawać. Ale gibonem w ciągu kolejnych 3 lat nie zamierzam zostać). Dodatkowo pan zdejmujący miarę chyba optymistycznie zakładał, że zmienię rozmiar miseczki jakoś na F, ewentualnie będę chodzić z poduszką pod marynarką.
Mama zapytana o zdanie (dotąd chodziłam tylko w dżinsach, może faktycznie tak się teraz nosi?) już mocno wkurzona odpowiada, że chyba pomylili rozmiary. Decyzja zapada: oddajemy mundurek do poprawki.

No to dalej targać wieszaczek z ubraniem przez pół miasta, a co tam, raz się żyje.

W szatni robię małą sondę- a jakże, nikt (dosłownie, nikt) nie ma mundurka pasującego. Większość dziewczyn usadziła babcię/mamę/sąsiadkę do spódnicy, a marynarkę wrzuciła w najgłębsze czeluście szafy, postanawiając, że i tak nigdy jej nie założy. Mi radzą zrobić to samo, bo podobno po przymiarkach może być jeszcze gorzej.

Przy ponownym zdejmowaniu miary kolejka jak po zasiłek. Nadchodzi moja kolej, przymierzam marynarkę, koleżanki duszą śmiech, pani robi nietęgą minę i przyznaje, że, "no, faktycznie, hmm". Kredę w rękę, zaznacza gdzie przyszyć guziki, szpilką spina boki marynarki, coś zaznacza, coś mierzy, na środę będzie.


I dziś jest środa właśnie. Przymierzyłabym poprawiony produkt na przerwie, ale kartkówka z angielskiego wykluczyła taką możliwość. Wracam do domu (komunikacja miejska już zdążyła polubić się z mundurkiem)i przymierzam odzienie.

Spódnica za duża. Wisi. Jak biodrówka.
Marynarka nadal za duża. Nadal poduszka by się zmieściła. Jedyna różnica taka, że teraz dół marynarki jest za ciasny, ledwo się dopinam, wszystko się marszczy, a pacha nadal radośnie tkwi pod biustem.

Mama, jak na choleryka przystało, schwyciła telefon w dłoń i dalej wyduszać z sekretariatu numer firmy od mundurków (bo oni takich danych nie podają. Argument w postaci porównania ceny a jakości pomaga.).


Na pytanie mamy, kiedy mamy przyjść na miarę, pan głęboko się zamyśla i pyta: "A będą może panie w Piekiełku Dolniejszym?".
Nie. Nie będziemy.

W poniedziałek ze względu na ważne, dość długo trwające badanie miałam nie iść do szkoły, ale idę. Zdjąć miarę. Mama w formie autorytetu ze mną (ponoć nie jestem asertywna).

W środę ślubowanie.
Z mundurkami.


Historia końca jeszcze nie ma. Do trzech razy sztuka, jak to mówią. Myślę jednak, że tym razem mundurek będzie pasował jak ulał.
Szkoda mi tylko koleżanek, które wolały "odpuścić" sprawę.
A dwieście złotych piechotą nie chodzi.


PS. W środę na ślubowaniu dostajemy krawaty. Przyjmuję zakłady, czy mój będzie poniżej kolana.

Skomentuj (27) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 275 (391)

Komentarze

Momencik, trwa ładowanie komentarzy   ładowanie…