Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
zarchiwizowany

#63139

przez Konto usunięte ·
| było | Do ulubionych
W tym roku przypadło mi kończyć studia. Doszłam zatem do wniosku, że jako człowiek wykształcony i dojrzały powinnam rozejrzeć się za porządną pracą. Szczęśliwym trafem po 3 dniach zostałam przyjęta do dużej międzynarodowej firmy na stanowisko biurowe/prowadzenie sekretariatu. Pominę milczeniem nieścisłości pomiędzy rozmową kwalifikacyjną a rzeczywistością tj. stawka, czas pracy czy zakres obowiązków.

Zaznaczyć muszę, że mój sekretariat zdecydowanie różni się od tych "standardowych". Odbieranie telefonów i poczty to zaledwie preludium tego czym zajmuje się tak naprawdę. Kiedy ktoś znajomy pyta się co ja tak właściwie robię w pracy zgodnie z prawdą odpowiadam "wszystko". W mojej firmie w sekretariacie przechowywane jest 90% dokumentacji. Wszystkie papierki, od faktur, przez umowy z klientami, pracownikami, firmami zewnętrznymi, pismami każdej maści itp przechodzą przez moje ręce. Moje pomieszczenie to oko cyklonu. Przez 9 godzin każdego dnia naprawdę trudno o choćby 5 minut spokoju.
Praca jest wyczerpująca ale też bardzo dużo zdobyłam w niej cennego doświadczenia, a i zarobki jak na tą chwilę są nie najgorsze więc nigdy na nic nie narzekałam i cieszyłam się, że udało mi się załapać na to stanowisko bez żadnego właściwie doświadczenia.

Gdyby jednak wszystko było takie piękne nie byłoby tej historii, nota bene pierwszej, bardzo denerwującej, która uwiera mnie każdego dnia tak bardzo, że postanowiłam się nią podzielić. Po mniej więcej roku pracy zaczęło mi przybywać sporo nowych obowiązków, cieszyłam się, że dobrze mi idzie, szefostwo ma zaufanie bo powierza ważne sprawy. Ja jednak jestem jedna a prac jest dosłownie tona. Jako jedyna w biurze jestem na um. zlecenie (to temat na inną historię) więc pracuję nie 8 a 9 godzin dziennie. Pracy jest na tyle, że co tydzień albo zostaję w piątek godzinę dwie dłużej albo przychodzę w sobotę na ok 5 godzin.
Niestety nawet to nie pomaga okiełznać nawału obowiązków i papierków jakim jestem przytłoczona. Część ludzi w biurze kiedy coś nie jest zrobione na czas nie ma z tym problemu bo niejednokrotnie powtarzali mi, że na moim stanowisku powinny pracować co najmniej 2 jak nie 3 osoby a ja i tak sama potrafię trzymać to w ryzach. Jest niestety jeszcze druga część, która w poważaniu ma to, że jako pracownik zatrudniony na um. zlecenie nie mam prawa do urlopu, i pracuję ok 200 godzin każdego miesiąca czyli nota bene "tydzień" dłużej niż pozostali i ochoczo biega do mojej przełożonej na skargi, że się nie wyrabiam ze swoimi obowiązkami. Co na to "szefowa"? "Droga Pani ja rozumiem, że pracy tu jest dużo no ale chyba może Pani pracować tą godzinę dłużej codziennie (czyli 10 godzin :)) i przychodzić w soboty nie tylko na 5 ale normalnie na 9 godzin?"
Przyznam szczerze, że kiedy to usłyszałam w mojej głowie zapaliła się czerwona lampka. Opcje były dwie:
1)odejść bez słowa
2)powiedzieć tej kobiecie, która sama pracuje zazwyczaj 7,5 godziny i nigdy ale to przenigdy nie pokazuje się w soboty, co myślę o niej i jej propozycji.
Na szczęście dla mojego budżetu wybrałam opcję pierwszą. Zacisnęłam zęby i starałam się dać z siebie jak najwięcej, niestety nie jestem w stanie przeskoczyć sama jedna pracy dla trzech osób. Po kilku dniach od tej rozmowy "szefowa" wezwała mnie ponownie i tym razem nie potrafiłam już utrzymać języka za zębami.
S - "szefowa"
J - ja:

S: No Pani Arki rozmawiałyśmy przecież, że może Pani zostawać tą godzinę dłużej codziennie.
J: I pracować po 10 godzin?
S: No i są jeszcze oczywiście soboty. Wystarczy przyjść normalnie na te 9, no dobrze 8 godzin i po problemie.
J: Zdaje sobie Pani sprawę, że taka praca mnie wykończy?
S: Ale co też Pani opowiada PRZECIEŻ PANI NIE MA DZIECI! TO CO MA PANI INNEGO DO ROBOTY?
J: eeeee mam mieszkanie, które samo magicznie się nie sprząta? lodówkę, która sama się nie napełnia? mam chłopaka, którego jeśli chcę mieć nadal wypadałoby widywać? Mam rodzinę, którą i tak widuję raz na 3 miesiące? Mam przyjaciół, z którymi chciałabym się widywać? Mam życie poza pracą?
S: NO ALE NIE MA PANI DZIECI!!! Nie to co my (90%zatrudnionych w biurze kobiet).

Na ten argument nie byłam w stanie nic odpowiedzieć. Zamurowało mnie. Nie mam dzieci więc mogę pracować od rana do nocy, a najlepiej zamieszkać w biurze. Nie mam dzieci więc nie wiem co to życie i nie mam prawa głosu. Nie mam dzieci więc nie mam wolnego na "chore dziecko" z którego moje szanowne koleżanki korzystają na 100% jak raz jedna powiedziała "moja córka chora nie jest ale mogę wziąć wolne to biorę, spędzimy sobie dzień razem". Nie mam dzieci więc nie mam rodziny bo przecież moi rodzice czy rodzeństwo to nie rodzina. Tylko dziecko jest rodziną!
Niestety ale nie jest to koniec tej historii. Sytuacja w biurze dalej jest napięta a temat powraca, z dodatkowymi pretensjami bo miałam odwagę powiedzieć co myślę.
Znajomi, którym skończyły się pomysły na podnoszenie mnie na duchu, śmieją się, żebym zaszła w ciąże, może to uszczęśliwi szanowną szefową i będę wtedy na takich samych prawach co "wszyscy normalni ludzie" tzn. ci, którzy mają dzieci, bo jak dziecka nie masz to normalną kobietą nie jesteś.
A tak serio, ma ktoś jakiś pomysł na rozwiązanie tej sytuacji, poza szukaniem nowej pracy?

praca dzieci

Skomentuj (36) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 207 (367)

Komentarze

Momencik, trwa ładowanie komentarzy   ładowanie…