zarchiwizowany
Skomentuj
(10)
Pobierz ten tekst w formie obrazka
Skoro już o piesłach i sąsiadach mowa.
Miałam kiedyś pieska bardzo odważnego. Nie był duży, raczej nie przekraczał wzrostem któregoś z tych małych sznaucerów, ale dokładnie też już go nie pamiętam - dość dawno to było.
Tak się złożyło, że codziennie przyjeżdżała do mnie babcia, bo rodzice długo pracowali, a ja byłam w pierwszej klasie podstawówki i nie chcieli mnie samej zostawiać. Początkowo babcia z pieskiem wychodziła dwa razy dziennie: raz około 10.00, kiedy przyjeżdżała, a drugi raz około 13.00, kiedy ja wracałam ze szkoły i chciałam pójść na spacer z czworonogiem, ale nikt nie chciał mnie samej puścić. Tak wyglądało wszystko około roku.
Któregoś dnia wróciłam ze szkoły i już od wejścia proszę babcię, żeby spacer był dłuższy, bo ładna pogoda i chcę się pobawić z psem na dworze. Na to babcia mówi, że psa nie ma. Dopytywałam co się stało, babcia powiedziała mi, że uciekł. Szukałyśmy najpierw same, później szukali też moi rodzice. W ciągu kilku dni porozklejaliśmy wszędzie ogłoszenia ze zdjęciem psa, odwiedziliśmy schronisko... Na nic. Psa nie znaleźliśmy.
Za to znalazł go starszy pan, mieszkający w tej samej małej wiosce co my. Przyniósł nam karton z naszym zagryzionym kundelkiem.
Pomyśleliśmy: cholercia, byliśmy bardzo zżyci, będzie brakowało, no ale trudno, czasu nie cofniemy - zdarza się, że psy uciekają z sobie tylko znanych powodów.
Po miesiącu jednak mama dowiedziała się od sąsiadki, jak było naprawdę: sąsiadka powiedziała mojej babci, że co się będzie męczyć, żeby puściła luzem, jak mądry to wróci. Babcia posłuchała.
Miałam kiedyś pieska bardzo odważnego. Nie był duży, raczej nie przekraczał wzrostem któregoś z tych małych sznaucerów, ale dokładnie też już go nie pamiętam - dość dawno to było.
Tak się złożyło, że codziennie przyjeżdżała do mnie babcia, bo rodzice długo pracowali, a ja byłam w pierwszej klasie podstawówki i nie chcieli mnie samej zostawiać. Początkowo babcia z pieskiem wychodziła dwa razy dziennie: raz około 10.00, kiedy przyjeżdżała, a drugi raz około 13.00, kiedy ja wracałam ze szkoły i chciałam pójść na spacer z czworonogiem, ale nikt nie chciał mnie samej puścić. Tak wyglądało wszystko około roku.
Któregoś dnia wróciłam ze szkoły i już od wejścia proszę babcię, żeby spacer był dłuższy, bo ładna pogoda i chcę się pobawić z psem na dworze. Na to babcia mówi, że psa nie ma. Dopytywałam co się stało, babcia powiedziała mi, że uciekł. Szukałyśmy najpierw same, później szukali też moi rodzice. W ciągu kilku dni porozklejaliśmy wszędzie ogłoszenia ze zdjęciem psa, odwiedziliśmy schronisko... Na nic. Psa nie znaleźliśmy.
Za to znalazł go starszy pan, mieszkający w tej samej małej wiosce co my. Przyniósł nam karton z naszym zagryzionym kundelkiem.
Pomyśleliśmy: cholercia, byliśmy bardzo zżyci, będzie brakowało, no ale trudno, czasu nie cofniemy - zdarza się, że psy uciekają z sobie tylko znanych powodów.
Po miesiącu jednak mama dowiedziała się od sąsiadki, jak było naprawdę: sąsiadka powiedziała mojej babci, że co się będzie męczyć, żeby puściła luzem, jak mądry to wróci. Babcia posłuchała.
sąsiedzi
Ocena:
232
(350)
Komentarze