Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
zarchiwizowany

#63404

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
W moim niedlugim jeszcze zyciu, spotkalem sie w naszym pieknym kraju z wieloma przypadkami piekielnosci, glownie ze strony pracodawcow (chociaz nie tylko). Wszytkie one doprowadzily mnie ostatecznie do emigracji (tak, pisze z zagranicy, stad brak polskich znakow), dzisiaj jednak chcialbym opisac historie ktora przelala czare goryczy.

Przez dlugi czas nie moglem znalezc pracy w wyuczonym zawodzie. A nawet jesli sie udawalo, to warunki byly delikatnie mowiac malo zachecajace (material na kilka opowiadan). Zadna praca nie hanbi, a gotowka z nieba nie leci. Zdecydowalem sie zatrudnic przy lopacie, zwlaszcza ze stawka niezla - 11 pln/h, 10 h dziennie, rzecz jasna na czarno. Z racji posiadania prawa jazdy, przypadla mi rola kierowcy firmowego busa. Codziennie rano odbieralem kluczyki z biura, zawozilem ludzi i sprzet na miejsce pracy, pracowalem razem z nimi, przywozilem na baze, oddawalem klucze do biura.

Pewnego dnia, po powrocie z budowy, jak zwykle skierowalem swe kroki w strone kontenera ktory pelnil role biura. Drzwi okazaly sie jednak zamkniete. Widocznie szefa nie bylo. Pomyslalem ze zabiore kluczyki ze soba do domu. W tym jednak momencie dostrzeglem pewnego starszego pracownika (nazwijmy go "Waldkiem"), ktory posiadal klucze do biura i generalnie zajmowal sie firmowa flota. Przekazalem mu wiec klucze, pozegnalem sie grzecznie i pojechalem do domu.

Piekielnosc rozpoczela sie kolejnego dnia, gdy tylko wysiadlem z auta. Spotkawszy "Waldka" zapytalem gdzie zostawil kluczyki.
"Na stole, jak zawsze!" - odpowiedzial z pretensja.
Wszedlem do biura i rozpoczalem poszukiwania kluczykow. Patrze na stol - nie ma. Zagladam do szuflady, gdzie czasami je chowano - tez pusto. Ide wiec na plac poszukac "Waldka" i zapytac go ponownie. Rozmawial akurat z szefem i na moje grzeczne zapytanie, odburknal tylko:
"Na stole! Mowilem ci"

Wrocilem do biura. Mysle sobie, moze spadlly na podloge (biuro jest jednoczesnie magazynem narzedzi, wiec lekki balagan tam panuje), zapodzialy sie gdzies miedzy wiertarka a szlifierka. Niestety, jak nie bylo tak nie ma. Wpada szef, delikatnie juz poirytowany dlaczego jeszcze nie pojechalem, ludzie juz czekaja, inne auta juz wyjechaly, a sprzet caly na moim busie. Tlumacze jak sprawa wyglada. Szukamy razem - bezskutecznie. Przychodzi "Waldek" i pewny swego, twierdzi ze zostawil kluczyki na stole. Robi sie nerwowo. Szef z "Waldkiem" wychodza, ja zostaje i szukam nadal. Jak kamien w wode. Gdy po kilku minutach wyszedlem z biura, minalem sie z "Waldkiem" ktoryzabral robotnikow drugim busem. Ide na plac, patrze na "swojego" i widze ze oczywiscie sprzetu nie zabrali. Szefa nie widac. Pakuje wiec co sie da do swojego opla i w te pedy za nimi na budowe. Kidy dojechalem na miejsce, na dzien dobry dostaje ochrzan od [M]ajstra:
[M]"A ty co tu robisz?! Miales czekac na bazie!"
[Ja]"no narzedzia wam przywiozlem. Waldek ludzi zabral, ale sprzet zostawil"
[M]"Miales czekac!!! Waldek przywiozl i pojechal do domu sprawdzic czy nie zostawil kluczykow w domu" (aha, czyli juz nie jest taki pewny swego)
[Ja]"No to szkoda ze mi nikt o tym nie powiedzial (dla zabawy sprzet woze prywatnym autem)
[M]"Co to odpi...sz!!! Koparkowy ci gadal! (ja wielkie oczy)
w tym moncie wlacza sie koparkowy
[K]"Gadalem ci!!!"
Jak ja uwielbiam kiedy ktos tak beczelnie klamie...
Wracam na baze. Tam mocno juz wkurzony szef, wypytuje mnie o kluczyki. Opowidam ze szeczegolami, jak przekazalem kluczyki Waldkowi.
[Ja]"Szefa nie bylo, biuro zamkniete, no to dalem Waldkowi klucze" - dodaje konczac opowiesc.
[Sz}"Jedno popoludnie mnie nie bylo i juz klucze gubicie!!! Jakby mnie nie bylo dwa dni to co?! Cala firme byscie rozpieprzyli!!!"
I dalej w ten desen. Generalnie opiernicz konkretny.
W tym momncie wraca Waldek, oczywiscie kluczykow nie znalazl. Sytuacja patowa. Nerwy, zamieszanie, opieprz, sprzeczne ze soba polecenia.
[Sz]"Masz jechac", "Masz nie jechac", "Masz przepakowac to co zostalo na drugiego busa i jechac".
[Ja] Ok, pojade jak tylko dostane do niego kluczyki.
[Sz] TO NIE MASZ???
[Ja] No przeciez nim nie jezdze.

Zeby bylo ciekawiej, kluczyki do drugiego tez sie zgubily!
Po tym jak zapytalem co mam robic, szef odpowiedzial ze on juz nie wie, ma to gdzies i poszedl. I badz tu madry. Wsiadlem w swoje auto i pojechalem na budowe.
na wejsciu koparkowy, z nieukrywana satysfakcja, zaczal dogryzac, twierdzac ze teraz dowiem sie ile kosztuje wymiana styacyjki i komplet kluczykow. Na stwierdzenie ze to nie moja wina, bo kluczyki zgubily sie w biurze, odparl ze jako kierowca mam obowiazek ich pilnowac. Ta... nastepnym razem bede nocowal pod biurem.
Do konca dnia nastroj mialem raczej marny.

Dzien nastepny, z niepokojem wchodze do biura i widze zaginione kluczyki lezace sobie spokojnie na stole, oraz siedzacego nieopodal szefa.
[ja] O! znalazly sie?
[Sz] no...
[ja] I gdzie byly?
[sz] (z rozbrajajcym usmiechem) "Aaa no byl taki jeden co sobie wzial :)"

Spoko. Zadnych przeprosin za niesluszny opieprz i robienie ze mnie wariata. Zadnego wytlumaczenia, nic.

Skomentuj (26) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 173 (305)

Komentarze

Momencik, trwa ładowanie komentarzy   ładowanie…