Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

#63446

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Będąc na studiach, każdego roku kwalifikowałam się do otrzymywania świadczeń finansowych: stypendium socjalnego i stypendium mieszkaniowego. Moja historia związana jest z perypetiami dotyczącymi składania wszystkich niezbędnych, w celu otrzymania ww. świadczeń, dokumentów. No i się zaczyna :)

Nie będzie to historia o Typowej Pani z Dziekanatu, o nie moi drodzy, będzie to opowieść o Typowej Pani z Działu Rekrutacji i Spraw Studenckich. Jeżusie Leśny, ileśmy się z kolegami-studentami nie nasłuchali: że debile, że czytać ze zrozumieniem nie potrafimy, że z nami to tylko zawracanie miejsca tam, gdzie plecy tracą swą szlachetną nazwę, i tak dalej w tym duchu. Uwierzcie mi, osoby (najczęściej dziewczęta) wychodzące z gabinetu ze łzami w oczach były na porządku dziennym. Dział zajmował dwa pokoje i trochę niepokojące było to, że te sponiewierane dziewoje częściej wychodzą z tych, do których ogonkowałam ja.

No cóż, zdarzają się studenci niepełnosprytni, ba znam takich osobiście, ale jednak praca w takim dziale chyba zobowiązuje do choćby minimalnej możliwości opanowania emocji i powstrzymania się od, za przeproszeniem, "darcia japy" za każdy pominięty papierek i każde zadane pytanie.

Będąc osobą niepomiernie leniwą chciałam całą sprawę załatwić szybko, sprawnie i za jednym podejściem, gdyż niejednokrotnie w kolejce stało się kilka godzin i w skrajnych przypadkach uniemożliwiało to pójście na zajęcia. Nauczona doświadczeniem "pińcet" razy przeczytałam wszystkie wytyczne zamieszczone na stronie internetowej, zrobiłam mały wywiad wśród znajomych, coby nie okazało się, że poszło jakieś "ustne rozporządzenie", że wymagane jest zaświadczenie o szczepieniach mojego psa, kota i złotej rybki, po czym dzielnie wyruszyłam na kompletowanie mojej teczki papierologicznej. Mój heroiczny wysiłek zwieńczony został sukcesem, wszystkie papierki zebrane niczym pokemony, można siodłać rumaka i szturmować wieżę. Jednak na miejscu okazało się, że w wieży zamiast prześlicznej księżniczki (choć w moim przypadku to księciem bym nie pogardziła) zalęgła się Piekielna Smoczyca.

Krótka dygresja. Muszę przedstawić zawiłości nazwiskowe panujące w mojej rodzinie (dane oczywiście zmienione, zachowana jedynie zależność). Ja nazywam się Zośka Anioł. Mój śp. tato nazywał się Zenek Anioł. Natomiast moja matula obecnie nazywa się Basia Serafin, co związane jest z przyjęciem przez nią nazwiska obecnego męża. Niby nic nadzwyczajnego. A jednak.

Jeden z dokumentów niezbędnych do uzyskania stypendium zawiera tabelę, w którą wpisać należy członków rodziny, ich dochody, status (uczeń/emeryt/...) oraz stopień pokrewieństwa. Jako, że mój ojczym wstąpił w związek małżeński z moją mamą po osiągnięciu przeze mnie pełnoletności i nigdy nie był moim opiekunem prawnym, w owym zestawieniu się nie znalazł. Figurowałam tam tylko ja i moja matula.

Piekielna Smoczyca spojrzała na świstek, zgromiła mnie wzrokiem, postukała paluchem w rubrykę, po czym warknęła:

PS: Kto to jest?
J: (Trochę zdziwiona bo wołowymi literami napisane jest "matka") Moja mama.
PS: Jak matka? To czemu ona się inaczej nazywa a ty inaczej?
Hmm nie wiem kiedy przeszłam z nią na ty, tym bardziej matuchna moja.
J: Ponieważ po śmierci taty moja mama przyjęła inne nazwisko, w wyniku zawarcia kolejnego związku małżeńskiego.
PS: No to skąd ja mam wiedzieć, że to twoja matka?
Kolejne wewnętrzne "hmm", bo jak do tej pory (czyli przez jakieś 4 lata) problemu z tym nie było.
J: Na każdym dokumencie jest klauzula, że zdaję sobie sprawę z konsekwencji podania fałszywych danych, poza tym nie jest to przecież w moim interesie, żeby coś było "nie tak"...
PS: A kto by tam wam wierzył, ciągle kręcicie, kłamiecie, wasz podpis to tyle warty co nic!
Tu mnie już zatkało. Czyli co? Wszyscy na uczelni szaleni, bo podpisują ze studentami nic nie warte umowy, bo nasz podpis nic nie wart. Ciekawa teoria.
J: Proszę pani, do tej pory nie było z tym żadnego problemu, więc...
PS: A co mnie to obchodzi! Ja muszę mieć dowód jakiś, że to twoja matka i już!
Oj nie jestem ja typem człowieka, na którego się można wydzierać. Ale. Spokojnie. Zdzierżę. Bardzo spokojnie spytałam:
J: Dobrze więc, jaki dokument mam donieść?
PS: No jak to jaki? Akt urodzenia: twój i matki!
Eee, że co? W tym momencie nie wytrzymałam i ryknęłam śmiechem:
J: Ja bardzo przepraszam ale jak to ma pomóc? Na akcie urodzenia mojej mamy będzie jej nazwisko panieńskie i na pewno żadnych wzmianek o jej dzieciach, urodzonych nieco he he później. Na moim akcie urodzenie, owszem będą dane moich rodziców: Zenek Anioł i Basia Anioł. W jaki sposób to wniesie cokolwiek do sprawy?

PS na chwilę zamarła, chyba logika tego krótkiego wywodu ją poraziła. Decybele podskoczyły o kilka kreseczek:
PS: Ty mnie nie będziesz uczyć, jak ja mam swoją pracę wykonywać! Jak mówię, że masz to donieść, to masz to donieść i koniec kropka! Bez dyskusji! Bo inaczej to żadnego stypendium nie będzie! Zabieraj te dokumenty, wybrakowane są! Następny!

Ja już rechotałam w najlepsze, bo mi się jakoś wkur... złość przekierowała w stronę pokrętnego poczucia humoru. Wyszłam wraz ze słodziutkim:
J: Ach, ach to miłego dnia życzę.

Zadzwoniłam do mamy i mówię żeby się szykowała na testy genetyczne, opowiadam historię, rodzicielka w śmiech.

Poszłam ponownie następnego dnia, ustawiłam się w ogonku do drugich drzwi, przyjęcie dokumentów trwało 5 minut. Aha i jeszcze z uśmiechem na ustach dostałam pochwałę, że mało kto tak czytelnie wypełnia dokumenty.

Ot takie studium przypadków ludzkich.

uczelnia

Skomentuj (17) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 418 (512)

Komentarze

Momencik, trwa ładowanie komentarzy   ładowanie…