Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

#64333

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Czasy mojego liceum, rok 1999. Piątek rano. Poczułem jakiś ból w brzuchu, ale do szkoły iść trzeba. Ubrałem się i na zajęcia. Nie wysiedziałem długo, bo ból coraz większy i większy. Akurat miałem zajęcia z nauczycielką od biologii, podszedłem i się zwolniłem z lekcji, mówiąc że mnie boli, że tak myślę, że to wyrostek, i idę do lekarza.

Lekarz w przychodni zbadał, stwierdził, że faktycznie to może być wyrostek, więc wystawił skierowanie do szpitala i kazał się pośpieszyć. Zatem do domu, zawiadomić rodzicielkę, spakować się, rodzicielkę pod łokieć i do szpitala (nie byłem jeszcze wtedy pełnoletni). W szpitalu standardowo trzeba swoje było odczekać, chirurg zlecił badanie: krew, mocz, usg. Na wynikach czysto, a mnie boli. No nie wiadomo, więc co? Do domu. Jak się pogorszy to wrócić.

W nocy z piątku na sobotę doszły wymioty. Bez możliwości zastopowania, nic nie pomagało. W sobotni poranek obolały i wymęczony (wymioty nie pozwalały zasnąć, a też nie bardzo już było czym, wymiotowałem już żółcią) stawiam rodzicielkę przed decyzją - jedziemy do szpitala.

W szpitalu istna powtórka, ten sam lekarz (miał dobowy dyżur), te same badania, znów nic niby w wynikach nie ma. Diagnoza przekazana mojej mamie? (ja zwijałem się z bólu na korytarzu): syn symuluje, do szkoły mu się pewnie chodzić nie chce. Znów odsyłają do domu.

Przez całą dobę nic się nie poprawiło, a było tylko gorzej. O piątej rano obudziłem wszystkich w domu, ledwo się ubierając, bo ból był już nie do wytrzymania. Jedziemy do szpitala, bo jest źle.

W szpitalu podobnie, badania itd. - ale tym razem coś jest. Diagnoza: wyrostek i do zabiegu. Szybko przyjęty na oddział, tam godzinę zabiegu wyznaczono na 10. Około godziny 8 już krzyczałem, że chcę na stół operacyjny ;)

Po zabiegu, kiedy spałem, lekarz operujący wziął moją mamę do siebie i informuje: "Dobrze że pani syna przywiozła, bo wyrostek całkiem sperforowany, nie mieliśmy co wycinać, zapalenie otrzewnej, szczęście że go pani dziś przywiozła, bo jeszcze z pięć godzin i by było po nim. Czemu tak długo zwlekaliście?" Kiedy mamę odetkało, to ze zdenerwowania trochę pokrzyczała podając wszystkie fakty (badania i odsyłanie do domu oraz diagnoza że symuluję).

Dzięki temu odsyłaniu posiedziałem nieco w szpitalu, z niezszytym do końca brzuchem (jak mi wytłumaczono - taka technika przy zapaleniu otrzewnej, że zszywa się to co w środku, ale nie skóry na wierzchu, żeby "gazy" mogły spokojnie uciekać i się lepiej wszystko w środku leczyło). Do teraz mam piękną i ogromną bliznę, gdyż na wyjściu ze szpitala jedynie mi związano przygotowane podczas zabiegu szwy.

Takie moje szczęście. Kilka lat później moja mama, również z wyrostkiem, również kilka dni była odsyłana... Widać szczęście jest rodzinne...

szpitalne

Skomentuj (16) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 575 (637)

Komentarze

Momencik, trwa ładowanie komentarzy   ładowanie…