Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
zarchiwizowany

#64717

przez Konto usunięte ·
| było | Do ulubionych
"Nie zaznał życia ten, kto nigdy nie pracował w gastronomii"- coś w tym jest. Jako kelnerka mogę z pełną odpowiedzialnością stwierdzić, że pracując w tym zawodzie można ludzi znienawidzić, w skrajnych przypadkach nabawić się fobii społecznej. I to wcale nie jest głupi żart.

Moje pierwsze miejsce pracy - Bar u Wietnamczyka (3 miesiące)

Praca prawie co drugi dzień, po 11 godzin. Płacone 7 zł za godzinę. Kasa fiskalna pamięta czasy PRL-u, zapisujesz na karteczce co klient zamawia, w myślach odliczasz resztę, biegniesz do kuchni z tą karteczką i wyjaśniasz Wietnamczykowi co ma zrobić. I tak za każdym klientem, a klientów potrafi być duużo, Wietnamczyk ledwo po polsku rozumie, i mówi tak, że można pojąć pojedyńcze zwroty. Jest też brat właściciela, który mnie pilnuje.
Jako że sama tam jestem jednocześnie kelnerką/pomocą kuchenną/pomywaczką i sprzątaczką, to pot się ze mnie leje i nogi chcą mi wejść wiadomo gdzie. Ale to za mało. Opieprzanie mnie o wszystko (nawet nie z mojej winy) jest dla panów Azjatów czymś jak najbardziej naturalnym i wskazanym. Klient chce w środku przyrządzania mu posiłku zmienić zamówienie? Idę grzecznie spytać kucharza czy jest taka możliwość, i zaczynam słuchać pięciominutowego darcia się, z czego rozumiem jedno powtarzające się słowo, a konkretnie mówiąc moje imię. Zlew się zapchał? Kręcenie głową i miny ala wściekły ninja są jak najbardziej wskazane w moim kierunku. Kucharz nie wyrabia z zamówieniami, a ja jestem do niego odsyłana z pytaniem kiedy klient dostanie danie? Wyładowywanie na mnie swoich frustracji jak najbardziej good!
Zabierano mi też napiwki, bo jakiś klient po przejrzeniu menu zrezygnował, albo stłukłam szklankę. Bolało, bo dziennie mogłam zarobić w ten sposób i 20 zł. Jakaś kobieta znalazła w daniu kawałek plastiku. Powtarzam w daniu, nie na.
Zawołałam kucharza, kobieta wyjaśniła że był pod kawałkami kurczaka, Wietnamczyk NA SALI PRZY GOŚCIACH zaczął drzeć na mnie mordę, że jak zanosiłam danie, to mogłam przecież zauważyć. Ciekawe jak? Po tej akcji rzuciłam to w cholerę.

Praca nr.2- Pizzeria

Ekipa nawet w porządku, chociaż były osoby ze sobą skonfliktowane (główna kucharka i jedna z kierowniczek), więc słuchanie jak jedna na drugą nadaje, albo stara się cię przeciągnąć na swoją stronę jest codziennością. Akurat tutaj najbardziej piekielni okazali się klienci.

1. Przymuł

Przychodzi do baru z telefonem przy uchu. Chce zamówić na wynos, z dowozem do domu (zamówienie dla swojej niuni). Mówi, że chce calzone ze składnikami, których nie robimy (mamy bardzo przejrzyste menu, można je znaleźć na facebooku, na stronie internetowej i wziąć sobie chociażby w pizzerii darmową ulotkę).
Niunia ma złe menu przed oczami, bo mówi ciągle o nie wystepujących u nas nazwach pizz, albo z innymi składnikami. Uświadamiam to przymułowi, lecz on nadal chce zamówić coś, czego nie ma w karcie. W końcu zamawia, rozmyśla się, znowu coś domawia, chce piwo w puszce.
A na koniec mówi do niuni "A weź, zamówię coś w Maestro (inna pizzeria) i odchodzi bez słowa.

2. Pan rabacik\

Zamawia coś, zastrzegając pięć razy że chce rabat. Po 5 minutach podchodzi, bo on jeszcze ma zniżkę studencką. Mówię mu, że rabaty się nie łączą (u nas codziennie jest inne danie dnia, w promocyjnej cenie). Pan rabacik namyśla się, w końcu podchodzi znów, i pyta czy jak domówi sosy to będą na zniżkę studencką.
Przypomina sobie później, że ma przecież kolegę z kartą zniżkową. Dzwoni do niego, ten przychodzi i obaj pytają, co obejmuje zniżka. Każdy napój/piwo/sos/orzeszki przed zamówieniem są proszone z doliczeniem rabatu, chociaż zniżki i promocje obejmują wyłącznie dania i piwo lane.
Mówię to panom, jednak ciągle słyszę "A może jednak? Na pewno nie? A jak ładnie się do pani uśmiechnę?" Po kilku minutach to NA PRAWDĘ staje się irytujące.


3. Goście tuż przed zamknięciem lokalu.

Na drzwiach wejściowych jak byk podane są godziny otwarcia. W sieci i na ulotkach także wielkimi literami napisanie jest- od kiedy do kiedy lokal jest czynny, do kiedy przyjmujemy zamówienia telefoniczne itd.
Zawsze, ZAWSZE jednak znajdzie się ktoś, kto przyjdzie kwadrans przed zamknięciem na żarełko lub piwo, i to na miejscu. A my zamykamy o północy...
Nie sprzedajemy piwa lanego jeśli do zamknięcia zostało nam 30 minut, nie wydajemy też dań na miejscu jeśli ktoś przyjdzie właśnie pół godziny przed zamknięciem.
Jednak głównie studenci o tej porze chcą się porządnie najeść i napić, więc zaczyna się cyrk... Są dwa rodzaje ludzi, pierwsi próbują wziąć nas na litość "Ale może dla nas zrobi pani wyjątek, wyjdziemy najwyżej kwadransik po północy (a za nadgodziny nikt nam nie płaci) ale my jesteśmy tacy głodni, ale inne knajpy są czynne dłużej, ale my tak lubimy ten lokal i jesteśmy stałymi klientami!" I tak w kółko do porzygu..
Drudzy domagają się obsłużenia, bo jeszcze godziny zamknięcia nie ma, bo oni stąd nie wyjdą, że skoro tylko na wynos to chcą 50 procentowy rabat, bo oni przecież się tu pofatygowali, a tak to więcej tu nie przyjdą i narobią nam antyreklamy.

Na prawdę kocham pracę w gastronomii...

pizzeria

Skomentuj (13) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 93 (251)

Komentarze

Momencik, trwa ładowanie komentarzy   ładowanie…