Kurierzy, znowu.
Jak dotąd największą piekielnością kurierską było rzucenie mi przed blokiem pod nogi paczki 20 kg i zwianie bez podpisu, kiedy byłam w zaawansowanej ciąży, ale podobno wnoszenie paczek to nie obowiązek, więc przełknęłam. Ale dzisiaj...
Wynajmujemy mieszkanie w dosyć specyficznym budynku - nie ma u nas domofonu, a dozorczyni siedzi w stróżówce w godzinach 6-12, więc jeżeli coś "przyjdzie" po tej godzinie (poczta, kurier, cokolwiek), to bez numeru telefonu któregoś z mieszkańców do budynku się dostać nie można. Dlatego przy zakupach internetowych zawsze pilnuję aby ten nr telefonu dla kuriera podać.
Dzisiaj nie wychodziłam z domu, bo miała przyjść wyczekiwana paczka, według maila ze strony GLS w godzinach 11-14. Czekam i nic. No trudno, będzie później. Nagle o 15:28 na mailu pojawia się informacja że doręczono - a mój telefon milczał, zero próby kontaktu! Pierwsze co, telefon na infolinię. Dostałam nr do kuriera i dzwonię - a ten mi że "dał sąsiadowi i nie chce mu się wracać" (a minęło ledwie 10 minut od zmiany statusu). Dopiero po awanturze przez telefon stwierdził, że "nooo dobra, zabierze mu tę paczkę i mi da".
Wyłażę przed blok, patrzę, a ten podjeżdża i odbiera paczkę z SĄSIEDNIEGO domu, więc nawet nie przekazał jej żadnemu z "moich" sąsiadów (pomijając fakt, że i tak nie znam NIKOGO z sąsiadów w moim 50cio mieszkaniowym bloku). Z łaską mi ją rzucił, bo nawet nie podszedł żeby podać do rąk - na szczęście lekka rzecz.
Ja rozumiem, chłopaczek młody, nie obeznany, ale noŻ kurde. A co gdybym miała coś poufnego w tej przesyłce (bo folia już naddarta, nie wiem czy w transporcie czy przez "sąsiada")?! Już ja widzę jak ten "sąsiad" łazi, szuka wejścia do budynku, mojego nr mieszkania i daje mi tę paczkę (chyba że zadzwoniłby, bo nr telefonu na paczce BYŁ).
Pierwszy raz wysmarowałam skargę.
Jak dotąd największą piekielnością kurierską było rzucenie mi przed blokiem pod nogi paczki 20 kg i zwianie bez podpisu, kiedy byłam w zaawansowanej ciąży, ale podobno wnoszenie paczek to nie obowiązek, więc przełknęłam. Ale dzisiaj...
Wynajmujemy mieszkanie w dosyć specyficznym budynku - nie ma u nas domofonu, a dozorczyni siedzi w stróżówce w godzinach 6-12, więc jeżeli coś "przyjdzie" po tej godzinie (poczta, kurier, cokolwiek), to bez numeru telefonu któregoś z mieszkańców do budynku się dostać nie można. Dlatego przy zakupach internetowych zawsze pilnuję aby ten nr telefonu dla kuriera podać.
Dzisiaj nie wychodziłam z domu, bo miała przyjść wyczekiwana paczka, według maila ze strony GLS w godzinach 11-14. Czekam i nic. No trudno, będzie później. Nagle o 15:28 na mailu pojawia się informacja że doręczono - a mój telefon milczał, zero próby kontaktu! Pierwsze co, telefon na infolinię. Dostałam nr do kuriera i dzwonię - a ten mi że "dał sąsiadowi i nie chce mu się wracać" (a minęło ledwie 10 minut od zmiany statusu). Dopiero po awanturze przez telefon stwierdził, że "nooo dobra, zabierze mu tę paczkę i mi da".
Wyłażę przed blok, patrzę, a ten podjeżdża i odbiera paczkę z SĄSIEDNIEGO domu, więc nawet nie przekazał jej żadnemu z "moich" sąsiadów (pomijając fakt, że i tak nie znam NIKOGO z sąsiadów w moim 50cio mieszkaniowym bloku). Z łaską mi ją rzucił, bo nawet nie podszedł żeby podać do rąk - na szczęście lekka rzecz.
Ja rozumiem, chłopaczek młody, nie obeznany, ale noŻ kurde. A co gdybym miała coś poufnego w tej przesyłce (bo folia już naddarta, nie wiem czy w transporcie czy przez "sąsiada")?! Już ja widzę jak ten "sąsiad" łazi, szuka wejścia do budynku, mojego nr mieszkania i daje mi tę paczkę (chyba że zadzwoniłby, bo nr telefonu na paczce BYŁ).
Pierwszy raz wysmarowałam skargę.
kurierzy GLS
Ocena:
376
(426)
Komentarze