Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

#65302

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Moi rodzice od blisko 20 lat mają konto w tym samym banku - a raczej mieli, bo parę lat temu "ich" bank został przejęty przez firmę, która w reklamach wykorzystuje wizerunki popularnych aktorów, np. Chucka Norrisa. Przy przejściu konta z jednego banku do drugiego nie była podpisana żadna nowa umowa, żaden aneks ani nic w tym stylu, jednak konto miało pozostać na takich samych zasadach jak wcześniej.

Ważne jest to, że były to dwa oddzielne konta, ale podpięte pod jedno konto internetowe. Do obu dołączone były też karty kredytowe po 2 tysiące limitu na jedną. Raczej z kredytu nie korzystaliśmy, ale w sierpniu 2013 roku rodzice postanowili kupić nowy samochód, a że oszczędności było trochę za mało, postanowili wybrać dostępne 4 tysiące i spłacić je przy okazji najbliższej wypłaty-dwóch, żeby nie bawić się w chwilówki.

Wszystko byłoby w porządku, gdyby nie to, że jakieś dwa tygodnie później bank zajął pieniądze z kont z tytułu spłaty długu na karcie kredytowej w związku z zerwaniem umowy. Nie trudno się domyślić, że po kupnie samochodu na koncie nie było za wiele środków, więc nie wystarczyło na pokrycie rzekomego długu, a my z dnia na dzień zostaliśmy z kilkudziesięcioma złotymi w portfelu, żeby przeżyć do następnej wypłaty.

A co się właściwie stało? Jesteśmy idiotami i postanowiliśmy najpierw wybrać pieniądze z konta kredytowego, a później je rozwiązać?
NIE. Bank postanowił sam rozwiązać umowę kredytową bez informowania nas o tym, rzekomo na podstawie jakiegoś aneksu z 2001 roku. Dałoby się to wytłumaczyć, tylko że... Moi rodzice nie podpisywali żadnej umowy w roku 2001, za to podpisywali w 2005 i 2009, przedłużając konto kredytowe. Dzwonienie na infolinię i wysyłanie maili nie miało sensu - za każdym razem ta sama mantra, powoływanie się na jakiś aneks z 2001 i przepisy wewnętrzne banku - prośba o przesłanie skanu rzekomej umowy została odrzucona z uwagi na ochronę danych osobowych (?). Po paru burzliwych rozmowach telefonicznych udało się umówić na rozmowę z dyrektorem oddziału, jednak spotkanie nic nie dało - dyrektor się zapętlił i odmówił uznania reklamacji.

Poszła skarga do centrali. Po tygodniu przyszła odpowiedź. W trzech kopiach. Z Warszawy, Krakowa i Wrocławia. Od trzech różnych osób. Dwie przepraszały za niedogodności i uznawały zasadność skargi, trzecia skargę odrzucała. Bank oczywiście chciał się powołać na trzecią, dopiero postraszony skargą *wyżej* odblokował konto, zwrócił pieniądze i dał do podpisania aneks do umowy z datą wygaśnięcia konta kredytowego na rok 2015. Po następnej wypłacie kredyt spłacono, środki zabrano, zmieniono dyspozycje i konto zamknięto. A i tak zainteresowano sprawą odpowiednie instytucje.

A, rzekomego aneksu z 2001 roku nigdzie nie było. W systemie, w kopii cyfrowej, papierowej, nic.

Piekielność? Bank powołując się na nieistniejącą umowę zamknął konto kredytowe (ze dwa tygodnie po wybraniu pieniędzy) i zostawił rodzinę bez środków do życia. Dobrze, że znajomi rodziny pożyczyli pieniądze na spłatę rachunków, bo potem jeszcze operatorzy komórkowi czy elektrownia by za nami biegała... Ale nie każdy ma znajomych, którzy mogą pożyczać takie kwoty.

Co jeszcze? Absolutnie nie przeszkoleni pracownicy. Zarówno niższego stopnia (infolinia i "okienka"), jak i dyrektor oddziału czy specjaliści z trzech różnych oddziałów, którzy odpisywali na tę samą skargę na różne sposoby, ale podpierając się tymi samymi przepisami. Syf w papierach, klient nie ma wglądu do swojej umowy (która, nota bene, nie istnieje). Po prostu jakaś żenada.

bank

Skomentuj (9) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 372 (412)

Komentarze

Momencik, trwa ładowanie komentarzy   ładowanie…