Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

#65364

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Historia http://piekielni.pl/65355 bardzo przypomniała mi moją. Planowałam ją opisać po zakończeniu całej sprawy, ale że końca nie widać, równie dobrze mogę zrobić to teraz.

W styczniu zeszłego roku razem z dwójką współlokatorów robiliśmy objazdówkę po sprawunki. Tu po coś spożywczego, tu sklep z odzieżą używaną, zahaczyliśmy też o osiedle mojej mamy, gdzie podeszłam po pieniądze, które jej pożyczyłam kiedyś, a teraz potrzebowałam na mieszkanie. Świętując udany dzień i zastrzyk gotówki na sam koniec pojechaliśmy do pizzerii, gdzie trochę posiedzieliśmy przy piwie i cygarze.

Wyszliśmy, a ja obładowana zakupami nie zauważyłam, że na oparciu krzesła zostawiłam torebkę - zorientowałam się dopiero jak wypakowywaliśmy rzeczy z samochodu. Przeklinając własną trzpiotowatość znalazłam numer pizzerii i poprosiłam o sprawdzenie, czy torebka nadal tam jest. Mimo iż nie minęło nawet 20 minut, torebki już nie było.

No to co dalej? W torebce portfel, w portfelu wszystko - od dokumentów, poprzez nieszczęsne 500 zł od mamy, aż po karty stałego klienta i inne duperele. Przestraszona zadzwoniłam zablokować kartę, potem jeszcze raz do pizzerii z pytaniem, czy mogą udostępnić nagranie z monitoringu. Powiedzieli, że pozwolenie może dać tylko kierownik, który pojawi się pod wieczór, ale dokładnie nie wiedzą o której godzinie. Byłam tak spychana przez nich przez resztę dnia. W międzyczasie dzwoniłam do brata-policjanta z pytaniem co robić (choć teraz żałuję, że nie pojechałam od razu na posterunek zgłosić sprawę). Od niego dowiedziałam się, że to co się stało nie można nazwać "kradzieżą", tylko "przywłaszczeniem mienia", więc nie wiadomo jak to na posterunku potraktują.

Przenosimy się teraz na następny dzień. Śnieg sypie, ciemno się robi, jadę tramwajem spotkać się z koleżanką mamy.
Teraz muszę ostrzec, że sprawa jest bardzo pokręcona, samej ciężko mi było się w tym połapać.

Telefon - dzwonią byli właściciele mojego kota. Odbieram i słyszę, że skontaktowała się z nimi osoba, która znalazła moje dokumenty oraz książeczkę zdrowia kota. Czyli znalazca musiał zadzwonić do schroniska po numer byłych właścicieli, którzy z kolei zadzwonili do mnie. Przedziwny łańcuszek, ale byłam zbyt zachwycona, że ktoś zadał sobie tyle trudu, żeby traktować to bardzo podejrzanie. Numer do znalazcy został mi wysłany smsem, więc dzwonię jak tylko wysiadam z tramwaju. Odbiera mężczyzna. Potwierdził, że to on znalazł dokumenty.
Zaczęło mi tu coś nie pasować. Tylko dokumenty? W końcu książeczka zdrowia kota była osobno w torebce, nie w portfelu.
Tak, tylko dokumenty, które były w książeczce i porzucone koło kosza na śmieci na ulicy X (drugi koniec miasta).
No to ja zaczynam dziękować za trud, pytać się o szczegóły przekazania dokumentów itp.
Przytoczę teraz mniej-więcej rozmowę:

(F)acet: Ale przewiduje pani jakieś znaleźne?
(J)a: Tak, oczywiście (mając na myśli przysłowiową flaszkę albo 50 zł - na więcej w tamtej chwili nie było mnie stać, zwłaszcza po utracie pięciu stówek od mamy).
(F): A ile dokładnie? (naciska, nie odpuści, to podaję mu sumę którą mogę mu dać).
(F) (zmienia temat): Bo mnie też kiedyś ukradli dokumenty, wiem ile z tym wysiłku żeby nowe wyrobić, uznałem że nie ma co kogoś narażać na coś takiego. To ile?
Powtarzam to samo co powiedziałam wcześniej.
(F): Bo wie pani, bo moja dziewczyna znalazła pani dokumenty w moich rzeczach. Wściekła się, że niby ją zdradzam, roztrzaskała mi telefon o ścianę. To przynajmniej oczekuję zwrotu równowartości telefonu, no i jeszcze straty moralne, bo obdzwoniła wszystkich znajomych rozpowiadając że ją zdradzam!

Mnie kompletnie wcięło. Myślałam że facet sobie żartuje, naprawdę. Nawet zaczęłam się śmiać, ale facet cały czas się powtarzał, aż zrozumiałam, że mówi serio. Nawet zaczął sugerować cenę za telefon (300 zł), no i jeszcze te straty moralne!

W tej chwili uznałam, że świat zwariował, ale jestem w impasie. Facet ma moje dokumenty, które naprawdę chcę odzyskać, z drugiej strony ewidentnie próbuje wyłudzić ode mnie pieniądze, i to jeszcze traktując jak kompletną idiotkę. Żeby zyskać na czasie by móc się zastanowić, powiedziałam, że się zgadzam, ale musi dać mi trochę czasu na zorganizowanie takiej sumy, a jak to zrobię, wtedy do niego oddzwonię. Zgodził się, rozłączyliśmy się, w międzyczasie już weszłam do mieszkania koleżanki mojej mamy.

Zgodnie z poradą brata, z którym od razu się skontaktowałam, zadzwoniłam na policję zgłaszając to jako próbę wyłudzenia. Tu zaznaczam, że do samego końca nie wiedziałam, czy to ten facet ukradł mi poprzedniego dnia torebkę, czy po prostu pechowo trafiłam na kolejnego człowieka, który chce zarobić cudzym kosztem.

Policjanci przyjechali, spisali moje zeznania. Powiedzieli, że to nie ja mam dzwonić, tylko czekać na telefon od niego, bo to, że ja do niego zadzwoniłam wcześniej, dyskwalifikuje sprawę jako próbę wyłudzenia. Powiedzieli, że jak zadzwoni, mam się z nim umówić na przekazanie dokumentów w odstępie co najmniej godziny od telefonu, zadzwonić potem jeszcze raz na policję, już do właściwego "oddziału" (inne dzielnice, inni policjanci), a ci przyjadą do mnie, odeskortują na miejsce, i w trakcie "transakcji" go zgarną. Wyszli, ja zdążyłam wrócić do mieszkania. Już dawno została przekroczona godzina, na którą umawialiśmy się z facetem, że do niego zadzwonię. Aż się bałam, że nie zadzwoni, i walczyłam ze sobą, żeby samej tego nie zrobić. Ale zadzwonił, a ja postąpiłam według instrukcji policjantów (swoją drogą, złego słowa o chłopakach powiedzieć nie mogę, byli wobec mnie cierpliwi, mili, i znali się na swojej robocie).

Reszta wyglądała jak wycinka z policyjnego filmu. Czekam w samochodzie z trójką policjantów w cywilu, o odpowiedniej godzinie idę w umówione miejsce (przystanek autobusowy). Odbieram telefon - facet już czeka, jest w parku za przystankiem. Teraz sama się z siebie śmieję, ale tak mnie to wystraszyło, że dwa razy przeszłam koło "mojego" policjanta komentując "czyli za przystankiem, tak?". Bałam się, że im zniknę, i nie wejdą na czas.
Poszłam za ten nieszczęsny przystanek, facet rzeczywiście już tam czekał. Opisywać go nie będę, nie ma to teraz znaczenia. Ważne, że wszystko poszło zgodnie z planem. Faceta zwinęli, ja miałam czekać na innych policjantów żeby pojechać na posterunek złożyć zeznania.

Jak się pewnie już domyślacie, była to ta sama osoba, która poprzedniego dnia wzięła moją torebkę z pizzerii. Przeszukali jego mieszkanie, moje rzeczy razem z torebką znalazły się na śmietniku, dokumenty miał przy sobie, więc odzyskałam je od razu.

Oczywiście sprawa trafiła do sądu. Po roku przesuwania rozpraw zapadł wyrok, faceta uznano winnym, ale tydzień temu dowiedziałam się, że się odwołał, więc czeka mnie kolejny rok chodzenia po sądach.

Całą sprawą jestem już przemęczona. Same rozprawy to temat na już zupełnie inną historię.

Nie życzę Wam czegoś takiego - bo nawet jak teoretycznie skończy się dobrze (rzeczy odzyskane, oskarżony uznany winnym), to kosztuje to bardzo dużo energii, zdrowia, no i wiary w ludzi.

kradzież wyłudzenie

Skomentuj (18) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 577 (649)

Komentarze

Momencik, trwa ładowanie komentarzy   ładowanie…