Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

#66159

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Czytam piekielnych już od dawna, a dopiero teraz trafiła mi się piekielna historia. Dobrze, że dopiero teraz, źle, że się trafiła.
Otóż zaraz po zajęciach wybraliśmy się z Lubym na warszawskie Stare Miasto aby uczcić piękną wiosenną pogodę. Udało nam się trafić na dwa przykłady skrajnej patologii. Wprawdzie nie mnie oceniać, ale, borze liściasty, jakieś normy chyba obowiązują...

Tak więc zamówiliśmy sobie kawałek przed Zygmuntem jedzonko, siedzimy i jemy co nam dali. Przed nami zmaterializowała się rodzina roku - bodaj matka, ojciec, dziecko w wózku i starsza córka (generalnie zadbani jeśli chodzi o czystość ubrań i ogólny wygląd, choć starsze dziecko spasione chorobliwie, a matka o fatalnym stanie uzębienia; tatuś w miarę normalny). Szanowni skoczyli do sklepu, aby wynurzyć się z butelką Finlandii żurawinowej i chipsami, którą to wódę poczęli spożywać z gwinta nad wózkiem, a niemowlę karmić chipsami (to nie były chrupki, tylko zwykłe chipsy ziemniaczane, które dla niemowlaka się nie nadają), zaśmiewając się przy tym do rozpuku. Tatuś za chwilę się ulotnił, a mamusia z córusią poszły na spacer. Zostawiając wózek na środku chodnika i na pastwę losu. Miałam zamiar wezwać Straż Miejską, ale tatusiek po ok. 10 minutach postanowił powrócić i w ciężkim szoku, że dziecko niepilnowane dopadł kobiety (a wiedział, że sobie idą). Także WTF. To jedno.

Niecały kwadrans później dopadła nas druga piekielna sytuacja. Otóż po pysznym fast-foodzie została nam cola w puszce, którą postanowiliśmy spożyć na murze Barbakanu. Ledwo zdążyłam otworzyć puszkę i pociągnąć łyka, gdy o moje nogi obiło się cygańskie bądź rumuńskie dziecko w wieku lat około 5 z plastikowym kubkiem i, patrząc gdzieś w przestrzeń i stojąc do mnie tyłem zażądało tejże coli. Odmówiłam, bo z jakiej okazji mam reagować na 'daj colę!' wypowiedziane tonem rozkazującym niczym do psa? Dziecko na takie dictum rzuciło się na mnie z łapami krzycząc 'chcę colę!' i jęło mi tę puszkę wyrywać, skutecznie ją przy tym gniotąc i oblewając siebie i mnie zawartością. Mi, jako choleryczce, już żyła zapulsowała, bo, cholera jasna, zapłaciliśmy za to. Podałam więc puszkę Lubemu, aby dzieciaka nie zabić gołymi rękami, a ten cwaniak pakuje się na mur i z łapami do Lubego (chłopa na skwał, 2x2 i z brodą, ale łagodnego jak mnich tybetański). Luby colę spokojnie wylał i opuściliśmy wariatkowo.

A mnie aż do domu trzęsło i tylko się cieszę, że mi żaden opiekun dzieciaka nie wyskoczył zza winkla.

Warszawa Stare Miasto

Skomentuj (48) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 345 (545)

Komentarze

Momencik, trwa ładowanie komentarzy   ładowanie…