Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

#66537

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Wiadomo, nie robi się do własnego gniazda. Ale to już od kilku lat nie jest moje gniazdo, więc czuję się zwolniona z obowiązku.

Uczelnie wyższe - temat-rzeka. Połowa pierwszej dekady XXI wieku - ja po maturze, wybrałam studia, dostałam się na nie (co jeszcze wówczas nie było taką oczywistością, jestem z końcówki wyżu demograficznego lat '80) i od października zaczęłam być studentką uniwersytetu w Toruniu. Wszystko pięknie, bo moje rodzinne miasto, więc nie musiałam przechodzić szoku adaptacyjnego.

Przyjęto nas (do szkoły poetów) 183 osoby - ostatecznie z tej grupy obroniło się bodajże 40. Skąd ten odsiew na studiach humanistycznych?

1. System boloński.
Byłam pierwszym rocznikiem, któremu narzucono system 3+2 - inaczej być nie mogło. Oczywiście uczelnia była głęboko zaskoczona, kiedy okazało się, że trzeba zmienić wszystko - od list lektur po rozkład materiału. Kto ma czas na takie pierdoły? Nikt! Lepiej zróbmy 5 lat w 3, z tymi samymi listami lektur i najlepiej w ogóle nie ruszajmy tego, co udało nam się stworzyć przez te dziesiątki lat. Efekt był taki, że po pierwszym semestrze została nas połowa - reszta nie dała rady.

2. System "komputerowy".
Jak kończy się łączenie klasycznych metod z komputeryzacją, wie każdy (a kto nie, zapraszam do ZUS-u). Oczywiście należało się zapisać na zajęcia i egzaminy w USOS-ie, ale elektroniczny zapis nie był ważny, jeśli nie było cię na... kartce. Tak, siedzieliśmy czasami po 5-6 godzin pod drzwiami zakładu i czekaliśmy na to, aż "rzucą" listy. Komitety kolejkowe i handlowanie miejscami - to także grali w XXI wieku, przynajmniej u nas. Zapisy na co bardziej chodliwe zajęcia odbywały się drogą losowania z kapelusza. Do dziś pamiętam zajęcia z gramatyki historycznej, podczas których pani doktor losowała karteczki z nazwiskami z wazonu stojącego na parapecie pracowni. Koszmar.

3. Zmiana uczelni.
Mieliśmy opiekuna kierunku. Wiem skądinąd, że nadal dziad leśny (wybaczcie, ale to i tak delikatnie określenie) dzielnie trzyma się w szeregach wydziału. Rolą owego opiekuna było nadzorowanie procesu spraw administracyjnych. Jedną z kwestii było podpisywanie zgody na przeniesienie się na inną uczelnię (zwykle bardziej cywilizowaną). Na drugim roku ludzie powoli przestali wytrzymywać bałagan administracyjny i podejście kadry (wy jesteście "studenty", cieszcie się, że was w ogóle chcemy uczyć), więc nastąpił exodus - i to spory, bo w środku roku chciało przenieść się aż 15 osób. Każdorazowo zgodę na taki manewr musiał podpisać dziad leśny. Po którejś osobie nie wytrzymał, wyszedł z gabinetu i rzucił do kolejki czekających osób: "Tych państwa, którzy czekają na zgodę na przeniesienie, proszę o oddalenie się. Ten wydział nie akceptuje państwa polityki ucieczek". Skończyło się wycieczką do rektora, po której wydział po prostu musiał się zgodzić.

4. Stosunek do studentów.
Temat-rzeka. Byli oczywiście ludzie, których wspominam do dzisiaj jako cudownych wykładowców i rewelacyjnych ludzi, ale to niewielka grupa, która była skutecznie tępiona przez swoich kolegów i przełożonych.
O stosunku kadry do studentów najlepiej świadczy chyba sytuacja z pierwszego roku, której gwiazdą był młody wówczas doktorant (dzisiaj już doktor habilitowany - którego serdecznie nie pozdrawiam). Mgr B. kazał wszystkim przyjść z planem pracy zaliczeniowej na tę samą godzinę konsultacji. Pół godziny po rozpoczęciu dyżuru wyszedł z pokoju, popatrzył na zrezygnowany już tłum, mruknął pod nosem coś, co brzmiało: "Jezu, ile ludzi...", po czym się schował. Wszedł minutę później i na oczach tłumu powiesił na tablicy karteczkę, że konsultacje zostają odwołane z powodu choroby.

Historie można byłoby mnożyć, rzecz jasna. Dość jednak w ramach pointy powiedzieć, że kadra i wobec siebie zachowywała się w taki sam sposób. Skąd wiem? Byłam członkiem Rady Wydziału z ramienia studentów.

Uniwersytet Piernikowy

Skomentuj (12) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 231 (283)

Komentarze

Momencik, trwa ładowanie komentarzy   ładowanie…